W nowych GÓRACH (272): „Gruzja – trekking z Roszki do Juty”
Było lodowato. Momentami chmury się rwały, widzieliśmy wieże twierdzy Khistiani, fragment bocznej doliny. Grzbiet zwęził się do ostrej grzędy, gdzieś nisko mignął nam pasterski szałas. Błękitny, targany wiatrem. Nie mogliśmy sobie potem przypomnieć gdzie, a wrócić też nie było jak. Wiatr szarpał, próbował zrzucić. Deszcz, coraz silniejszy, w końcu ulewa, poziome, siekące strugi. Biegliśmy w kierunku szczytu, z którego mieliśmy nadzieję zejść. Gdziekolwiek, byle tylko się schować. Nie było jak.