facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2008-02-22
 

Zima w Tatrach, raport do końca stycznia

Tegoroczna zima nas nie rozpieszcza, ale okresy dobrej pogody pozwoliły na realizacje naprawdę dużej ilości ciekawych przejść. 

Tegoroczna zima nas nie rozpieszcza (to normalne), ale okresy dobrej pogody pozwoliły na realizacje naprawdę dużej ilości (zwłaszcza patrząc przez pryzmat lat ubiegłych) ciekawych przejść. Bardzo cieszy też stosunkowo duża ilość nowych nazwisk pojawiających się w książce wyjść przy coraz to trudniejszych drogach.

Najpierw Słowacja

Ta magiczna kraina leżąca na południe od naszego kraju ciągle jest podejrzanie mało odwiedzana przez naszych rodaków. O ile jeszcze dość popularne są lodospady w Dolinie Wielickiej, to polskich przejść długich dróg mikstowych ciągle jest tam jak na lekarstwo. Tym bardziej cieszą te dwa, bardzo ciekawe i bardzo wartościowe, o których piszemy poniżej.
Pierwsze przejście należy do zakopiańskiego zespołu w składzie Bartek Stoch-Michna i Tomek Michalik (obaj TOPR), który to w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, powtórzył tak zwany Wariant Waloszczyka do Filaru Ganku. Początkowo zespół planował powtórzyć wielki klasyk, jakim jest znajdujący się w pobliżu Filar Ganku, jednak gdy wspinacze zobaczyli znajdujący się na prawo od górnej części filara wylany lodem komin (nie są to chyba standardowe warunki na tej drodze),  postanowili kontynuować swą wspinaczkę tą formacją.
Autor tego wariantu Piotr Waloszczyk, jego trudności opisał jako V+ A0. Autorzy grudniowego przejścia całą linie pokonali zimowo-klasycznie i w ich odczuciu wycena opiewała na stopień WI5 (cześć lodowa, której nastromienie sięgało momentami 90° i 6+/7- (to część skalna).
Poniżej prezentujemy autorski schemat drogi, który został opublikowany po raz pierwszy w „Wspinku” numer 10 z września 1987 roku. My zamieszczamy go dzięki uprzejmości Klubu Wysokogórskiego Warszawa.
Kolejnym przejściem zza południowej granicy jest solowa wspinaczka Roberta „Koparki” Buraka (4th League), który w pierwszych dniach stycznia, w niesprzyjającym dużym wietrze i przy niskiej temperaturze, działał na rzadko odwiedzanym zimą (nie tylko przez Polaków) Małym Młynarzu. Tam w czasie około dwunastu godzin pokonał klasyk tej ściany, jakim niewątpliwie jest droga Sprężyna (jej letnia wycena to VI-). Styl tego przejścia to 6, kilka razy A0. Zdaniem Roberta, pokonanie tej linii zimowo-klasycznie podczas wspinaczki w dwójkowym zespole nie powinno sprawić większego problemu.

„Moko” – czyli rejon Morskiego Oka           

Jeśli myślimy o ostrym zimowym łojeniu w polskiej części Tatr, to już tradycyjnie na myśl przychodzą nam ściany znajdujące się w okolicy najsłynniejszego chyba tatrzańskiego stawu. Omawianie tego rejonu zaczniemy od naszej najhonorniejszej ściany – Kazalnicy Mieguszowieckiej.

Zerwa - nowe-nienowe drogi i warianty

Climb Machine 
 
W ostatnim numerze donosiliśmy, jak bardzo udana pod względem działalności zimowej była zeszłoroczna jesień. Można przyjąć, iż wspinaczka, o której zaraz napiszemy, a która miała miejsce dokładnie w ostatni dzień kalendarzowej jesieni, była przypieczętowaniem tej „zimy przed zimą”. Tego dnia pod ścianą Kazalnicy pojawił się doborowy zespół w składzie Staszek Piecuch i Piotrek Sztaba. Ich celem stała się grzęda znajdująca się na prawo od popularnej Drogi Korosadowicza. Jak się później okazało, teren ten był pokonywany wcześniej – chociażby w grudniu 1973 roku przez zakopiański zespół w składzie Ryszard Gajewski, Maciek Berbeka i Bogusław Probulski. Wydaje się jednak, iż Staszek z Piotrkiem mogli iść w dużej mierze dziewiczym terenem, gdyż linia ich wspinaczki szła centralnie przez wszystkie spiętrzenia i prożki, które można by ominąć łatwiejszym terenem z boku. Sadząc po stosunkowo dużych trudnościach, na jakie została wyceniona ta linia, a które wynoszą około M6 (czyli 6+/7- w używanej do wyceniania problemów na własnej asekuracji tatrzańskiej skali zimowej*), taki teren trzydzieści lat temu, z powodu używanego wtedy sprzętu, a także podejścia do wspinania zimowego (dużo więcej się haczyło) nie mógłby zostać pokonany szybko i klasycznie. Jak donoszą autorzy przejścia z 1973 roku, traktowali oni tę grzędę jako warianty do Drogi Korosadowicza, czyli stosunkowo łatwy teren. Wydaje się więc być prawie pewne, iż poruszali się oni do góry wybierając jak najłatwiejszy teren, czyli odwrotnie niż autorzy przejścia sprzed kilku tygodni, którzy starali się wytyczyć linię rozwiązującą konkretny, biegnący jakby w linii spadku ostrza tej grzędy, teren.
Być może nigdy się nie dowiemy, kto pokonał tą linię jako pierwszy, ale zaproponowana przez autorów nazwa Climb Machine prawdopodobnie przyjmie się, co widać chociażby po wpisach w książce wejść i będzie na co dzień używana jako określenie drogi biegnącej  przez tą cześć wspomnianej grzędy.
Na koniec jeszcze skrótowy opis drogi. Climb Machine to w sumie około 260 metrów wspinania. Kończy się ona na wybitnej turni filara, o którym można powiedzieć, że jest prawym ograniczeniem wspomnianego wyżej Korosada. Proponowane przez autorów przejścia trudności poszczególnych wyciągów przedstawiają się następująco: wyciąg pierwszy to M5** (ok. 40 m), wyciąg drugi to M3 (ok. 15 m), kolejny to M3 (ok. 50 m), dalej M4 (ok. 50 m), kolejny to kluczowa długość liny M6 (ok. 40 m), dalej M3 (ok. 50 m) i w końcu ostatni M3 (ok. 40 m). Droga ma charakter w pełni mikstowy. Na pierwszym i trzecim wyciągu znajdują się prożki lodowe (a przynajmniej były podczas premierowego przejścia). Poza mieszaniną skały i trawy znajdziemy tam odcinki czystej skały (dość spore) i tylko około siedemdziesięciu metrów pól śnieżnych. Droga oferuje przyzwoite możliwości  asekuracji (jedynie pierwszy wyciąg posiada częściowo problematyczną asekurację).

Długi Hell

Kolejna wspinaczka, o której chcemy wspomnieć, z pewnością należy (chociażby ze względu na swoją długość,) do kategorii prawdziwy alpinizm. Jej autorzy Jasiek Kuczera i Marcin Księżak rozpoczęli swój długi dzień od pokonania znajdującej się Buli pod Bandziochem drogi W Samo Południe 5+. Była to rozgrzewka przed kolejną wspinaczką, która rozpoczęła się prawdopodobnie nowym terenem, znajdującym się tuż na lewo od wejścia w Drogę Korasadowicza (znajdującą się oczywiście na ścianie Kazalnicy Mieguszowieckiej).
Pierwszy wyciąg, o długości ok. 45 metrów, prowadził zacięciem podprowadzającym pod dobrze widoczny, znajdujący się w tym miejscu, dość duży okap. Trawersownie pod tym okapem w lewo do łatwiejszego terenu to kluczowe miejsce tego wyciągu wycenionego na 7-. 
Druga długość liny prowadziła wybitnym filarkiem, a następnie zacięciem po jego lewej stronie (trudności nie przekraczające stopnia 4). Zespół założył swoje stanowisko po około 70 metrach pod przewieszoną ścianką. Na kolejnym wyciągu, biegnącym przez znajdującą się na lewo od przewieszenia ściankę, wycenioną na około 5+/6, natrafiono na stałego haka. Prawdopodobnie w tym miejscu zespół połączył się z tzw. Drogą Długosza, inaczej zwaną Prawym Długoszem, który oryginalnie startuje Drogą Korosadowicza, przez co często uważana jest za jej duży wariant.
Od tego momentu, jak donoszą sami zainteresowani, zespół wspinał się według zasady jak najłatwiej i byle do góry, słusznie domniemając, iż Długosz wybrał dokładnie tą samą metodę, by pokonać spionowane trawy, oddzielające go od łatwiejszego już terenu. Na tym odcinku zespół natrafił na jednego starego „klincala” i – co było dość dużą niespodzianką – na znaczne trudności w płytach, sięgające stopnia 6+/7-. Po wyjściu w łatwy teren, nie znając nawet przybliżonego przebiegu Długosza (brak schematu), zespół połączył się z Drogą na Hell (dwa wyciągi poniżej trawersu do Bandziocha), którą to osiągnął szczyt Kazalnicy. Dla tak pokonanej kombinacji na ścianie Kazalnicy zespół proponuje nazwę Długi Hell.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że to koniec. Zamiast rozpocząć zejście, Jasiek i Marcin ze szczytu Kazalnicy terenem maksymalnie „jedynkowym” udali się w kierunku wierzchołka Mięgowieckiego Szczytu Czarnego. Powstała w ten sposób łańcuchówka daje ok. 800 metrów wspinania, na którego pokonanie zespół potrzebował ponad 18 godzin.
 
Zerwa - ciekawsze powtórzenia

Highway to Hell zimą do szczytu

W tym samym dniu, w którym powstała opisywana wyżej kombinacja Długi Hell, na naszej „ścianie ścian” dokonano dwóch ciekawych powtórzeń. Pierwszym z nich jest pokonanie do szczytu Drogi na Hell. Linia ta, będąca jedną z najdłuższych na Kazalnicy, do najpopularniejszych zimą z pewnością nie należy. Świadczy o tym fakt, iż dotychczas doczekała się tylko jednego (mimo wielu prób mocnych zespołów) zimowego przejścia, które miała miejsce w grudniu 2002 roku. Wtedy to Adaś Pieprzycki i Robert „Roko” Rokowski (obaj Team Wspinanie.pl oraz wspinanie.edu.pl) w czasie ok. 14 godzin pokonali zasadnicze trudności drogi i osiągnęli tzw. „trawers do Bandziocha” (miejsce, gdzie kończy się większość z dróg znajdujących się na Kazalnicy). Niestety, załamanie pogody najpierw zmusiło zespół do nieplanowanego biwaku, a następnie – po zasypaniu wszystkiego świeżym śniegiem – do zakończenia wspinaczki w tym miejscu.
W tym sezonie z drogą postanowił się zmierzyć zespół w składzie Jakub Radziejowski i autor niniejszego podsumowania. Postanowiliśmy spróbować pokonać całą drogę wspinając się zimowo-klasycznie. Sztuka ta nam się udała i po niecałych 14 godzinach wspinaczki w stylu onsight osiągnęliśmy wierzchołek Kazalnicy. Drugi w zespole także wspinał się klasycznie, dosłownie tylko w kilku miejscach azerując.
Droga na Hell ma charakter bardzo ciągowy – praktycznie prawie każdy wyciąg, łącznie z pierwszym ponad „trawers do Bandziocha”, jest wspinaczkowy. Kluczowe, przeważnie bardziej skalne niż trawkowe, trudności drogi nie przekraczają stopnia 6+, poza krótkim odcinkiem naszego własnego wariantu, który przypadkowo (słabe topo) wytyczyliśmy na piątym, czysto skalnym wyciągu. Nasz trawers biegnący w lewo/w skos to czujne wspinanie przy dobrej, ale czasochłonnej (haki) asekuracji o trudnościach około 7. Dość przypadkowo zostawiliśmy na nim jeden hak kierunkowy. Należy dodać, że na kilku wyciągach skalnych (zwłaszcza na czwartym i piątym) zastaniemy dość sporą i niebezpieczną kruszyznę.
Droga jest godna polecenia dla tych, którzy chcą w naszych górach przeżyć prawdziwą alpejską przygodę.


Maciek Ciesielski podczas wspinaczki Drogą na Hell. Fot. Jakub Radziejowski



Łapiński – Paszucha

Drugim powtórzeniem z 22 grudnia, o którym chcemy napisać, jest wspinaczka krakowskiego zespołu Piotrek Sztabai Tomek Lewandowski. Tym razem celem został klasyk klasyków, czyli Droga Łapińskiego i Paszuchy, znana w środowisku także jako Komin Łapińskiego. Przejście odbyło się w stylu onsight, a co za tym idzie wszystkie wyciągi były pokonane zimowo-klasycznie (drugi na linie wspinał się w stylu A0). Kluczowy wyciąg, prowadzący przez tzw. „Ściankę Problemową”, został wyceniony na M7**. Została w ten sposób potwierdzona stosunkowo wysoka wycena tego wyciągu, zaproponowana po przejściu w 2005 roku kombinacji Warianty Klasyczne. Daje to do myślenia, jak zaazerowanie w kilku miejscach potrafi diametralnie zmienić ocenę trudności danego miejsca – na tym wyciągu, jeśli się chwycimy haka dosłownie w dwóch miejscach, to jego trudności odczuje się jako nie więcej niż 6-/6+. Całość omawianej wspinaczki zabrała aż osiemnaście godzin. Przyczyną tak długiej akcji była utrata przez zespół jednej dziaby, problemy z teoretycznie nową „czołówką” oraz pogubienie drogi na wysokości Dolnego Komina, gdzie zamiast w łatwym terenie prowadzący wspinał się w trudnościach sięgających stopnia M6.
Ciekawostka jest zastanie w Górnym Kominie stosunkowo dobrych warunków lodowych, zwłaszcza w jego drugiej połowie, gdzie grubość lodu sięgała nawet 5 centymetrów. Autorzy tej wspinaczki gorąco polecają tą linię wychwalając jej dużą urodę, a autorski opis tego przejścia znajdziecie w dziale „1+1”. 

Kocioł Kazalnicy           

Omówienie tej ściany postanowiliśmy przeprowadzić nie według dat poszczególnych przejść, lecz według lokalizacji danych linii na ścianie – hasłem przewodnim mogłoby być „z lewa do prawego”... 

Nowości

Piętnastego stycznia za sprawą zespołu KW Warszawa w składzie Paweł Olek vel „Bakteria” i Andrzej Dutkiewicz vel „Duduś” powstała prawdopodobnie nowa linia, znajdująca się w szeroko pojętej dalekiej lewej części ściany Kotła. Pozwolę sobie zacytować autorski wpis do morskoocznej książki wyjść: „najprawdopodobniej nowa droga lewym ograniczeniem ściany małego ścieku z WCK, trudności 5, 5 wyciągów”. Analizując tę informację, można się spodziewać, iż ewentualna nowa linia znajduje się na lewo od zeszłorocznej nowości zespołu Woćko – Sokołowski.

Orzeł z Epiru           

Oczywiście najpopularniejszą w tym sezonie (i jest to już zjawisko trwające parę ładnych lat) drogą na tej ścianie jest Cień Wielkiej Góry. Wynika to z kilku czynników: po pierwsze linia jest krótka i ma tylko jeden trudny wyciąg, po drugie wyciąg ten jest dużej urody i przez to droga ta przejęła od linii Długosz – Popko miano najodpowiedniejszej drogi na „pierwszy raz zimą” na Kotle. Jej wycena budzi dość duże kontrowersje. Według różnych powtarzających zespołów, waha się ona od 5+ do 6+ . Wydaje mi się, że tak duża rozbieżność wynika z różnorakich warunków zastanych podczas wspinania, a także różnych wzorców, do których tą wycenę się odnosi. O ile na pogodę (a co za tym idzie i na warunki) wpływu nie mamy, to o wzorcach można podyskutować, jednak wymaga to by te kilkanaście nowoodhaczonych dróg powtórzyła większa ilość osób, która by mogła wyrazić swoje zdanie, a na to chyba musimy poczekać jeszcze kilka lat. W związku z tym w przypadku tych najbardziej kontrowersyjnych wycen, proponuję podkreślać, iż jest to dopiero propozycja i podawać cały zakres wyceny, czyli w tym przypadku 5+/6+.
Wracając jednak do tytułowego Orła z Epiru. Linię tę powtórzył w stylu onsight/flash zespół w składzie Krzysztof Banasik i Marcin Wernik. Wspinacze zgadzają się  z propozycją wyceny 6+ dla pierwszego i 6 dla drugiego wyciągu, jednocześnie wspominając, że trzeci, piątkowy wyciąg jest dość wymagający asekuracyjnie, a co za tym idzie, ewentualny lot w tym miejscu może być niebezpieczny.

Długosz – Popko

Tą niegdyś najpopularniejszą drogę na omawianej ścianie, w tym sezonie powtórzyły dopiero dwa zespoły. Pierwszy z nich, w skład którego weszli bracia Rafał i Andrzej Miklerowie, przeszedł ją trzeciego stycznia, w dość paskudnych warunkach – niskiej temperaturze i silnym wietrze. Zakopiańczycy pokonali drogę zimowo-klasycznie w stylu onsight. Ich zdaniem kluczowe trudności, zdecydowanie przewyższają te, jakie zastaniemy na Kominie Malczyka, z tą uwagą, iż na tej ostatniej drodze asekuracja jest bardziej wymagająca. Należy tu dodać, iż już kilka zespołów sugerowało, iż zimowo-klasyczna wycena Długosza, opiewająca na 6+, jest za niska i powinna wynosić co najmniej 7-/7. Myślę, że czas i kolejne przejścia zweryfikują tę nieścisłość.
Drugim zespołem na tej drodze byli Paweł Fidryk, Michał Kasprowicz i Rafał „Biszon” Burczyński (wszyscy UKA). Pokonali oni tą linię 26 stycznia w stylu A0.

Parada Jedynek

jedną z pierwszych odhaczonych dróg na Kotle, 28 grudnia w stylu onsight powtórzył zespół w składzie Tomasz Olszewski i Marcin Wernik. Prawdopodobnie było to dopiero drugie zimowo-klasyczne powtórzenie całej drogi. Zespół zasugerował, iż trudności pierwszego wyciągu pierwotnie wycenione na 7-, powinny brzmieć raczej 5+/6 – zostały wręcz porównane do tych, jakie można zastać na Cieniu Wielkiej Góry (chodź jak dodają, wyciąg ten, z powodu słabej asekuracji, jest bardzo wymagający psychicznie). Natomiast drugi wyciąg tej drogi według autorów przejścia zasługuje na autorską wycenę, która wynosi około 7 (jednak dotyczy ona tylko kilku pierwszych metrów nad stanowiskową półką). W tym przypadku chyba także należy poczekać na kolejne powtórzenia.

Innominata

Innominata to jedna z ostatnich nowych dróg wytyczonych na omawianej ścianie. Powstała podczas dwudniowej wspinaczki doświadczonego zespołu, w skład którego weszli Jacek Fluder (ma ona na swoim koncie prawdopodobnie największą ilość zimowych przejść ścian Kotła i Kazalnicy) i Artur Paszczak (na samym Kotle wytyczył cztery nowe drogi zimowe). Autorska wycena tej linii brzmiała V+A0, A2+, M7-. Droga ta do tego sezonu nie otrzymała, mimo kilku prób, pełnego powtórzenia. Czwartego stycznia pod ścianą stanął, wspominany już wyżej zespół w składzie Jakub Radziejowski i niżej podpisany. Mimo naprawdę fatalnej pogody – silnego wiatru i dużego mrozu, Kubie udało się przejść zimowo-klasycznie, i to w pierwszej próbie, pierwszy, wyceniany na A2+ wyciąg. Kolejny wyciąg wyceniliśmy na mocne 6 (asekuracja W/R, wycena oryginalna 5+/A0), a trzeci wyciąg to dla nas 5 (pierwotnie 4+). Następnie spróbowaliśmy naprzeć na kolejny hakowy wyciąg, którego trudności po autorskim przejściu sięgały A2. Niestety, pomimo dużych prac, mających na celu odgruzowanie kluczowej, dość szerokiej rysy (zrzuciłem prawdopodobnie dobre kilkanaście kilo), wyciąg nie puścił klasycznie.
W związku więc z tym, iż wspinaczka klasyczna była niemożliwa, a także ponieważ warunki pogodowe ciągle się pogarszały, podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu dalszej wspinaczki Długoszem – Popko. Także nas zaskoczyły trudności kluczowego wyciągu, które wydają się być bardziej siódemkowe niż szóstkowe. Nie należy jednak zapominać, iż miejsce to pokonywaliśmy w non stop płynącej „rzece” pyłówek i bardziej skupialiśmy się nad tym, żeby się po prostu nie udusić. Pokonanie tej kombinacji zabrało nam mniej niż 7,5 godziny wspinania.
Całkowicie przypadkowo na drogę wróciliśmy dziesięć dni później. Początkowo planowaliśmy inny cel, ale z powodu niebezpiecznych warunków śniegowych, zdecydowaliśmy raz jeszcze spróbować zawalczyć na Innominacie. Swoją wspinaczkę rozpoczęliśmy drogą Długosz – Popko, którą podeszliśmy pod wspominany już wyżej czwarty wyciąg Innominaty. Tym razem naparł na niego Kuba i w swej pierwszej próbie pokonał go w stylu AF. Ponieważ głównym naszym celem było odhaczenie tych wyciągów, po dojściu do starego stanowiska Łozy, które znajduje się po 15-20 metrach tej długości liny, Kuba wzmocnił je i z niego zjechał, a następnie, w drugiej próbie poprowadził już ten fragment klasycznie (przy pozostawionych przelotach).
Dalszą część tego podzielonego przez nas wyciągu Kuba poprowadził już od strzału. Jest to teren prowadzący przez trudne (wycena około 6), strome trawy, które doprowadzają do wyglądającego pozornie na łatwy, a tak naprawę dość czujnego, pozbawionego dobrej asekuracji trawersu w prawo. Kolejny wyciąg rozpoczyna piękne, wywieszające się zacięcie, oryginalnie wycenione na A1. Niestety, mimo iż na takie nie wygląda, jest ono także trochę „kruchawe”. Samo wspinanie ma siłowo-techniczny charakter przy dobrej, jednak nie łatwej do osadzenia asekuracji. Jest to chyba najładniejszy i najbardziej wymagający pasaż, jaki dotychczas udało mi się zimą na dziabach poprowadzić. Po pokonaniu zacięcia można przetrawersować dwa metry w prawo na mały trawiasty stopień i – jeśli posiada się cienkie haki –  jest możliwość założenia tam wiszącego stanowiska (próbowałem tak właśnie zrobić, niestety to, co osadziłem nie przekonywało mnie do tego, by wisieć miały w tym miejscu dwie osoby). W związku z tym podjąłem decyzję, że mimo wszystko spróbuję kontynuować wspinaczkę dalej – parę metrów wyżej zauważyłem bowiem rysę, gdzie widziałem możliwość wbicia sensownych haków. Te kolejne metry, które wiodły płytką, oryginalnie wycenioną na A2+, udało się pokonać dość sprawnie. Główną tego przyczyną był chyba fakt, iż po raz kolejny tej zimy spadł mi rak i chcąc nie chcąc, nie zakładając już asekuracji (ta byłaby problematyczna), dotarłem do małej półeczki tuż pod wyjściowym, wycenionym na A1/A2 zacięciem.
Stad, nie wiedząc za bardzo co zrobić (do góry wiódł teren trawkowy, który bez raka wyglądał na trudny do pokonania), zszedłem łatwym skalanym terenem lekko w lewo, w skos, na dużą półkę śnieżną. Tam ku swojemu zdziwieniu znalazłem stare stanowisko. Dopóki nie dotarł do mnie Kuba (w miejscu obniżenia zostawiliśmy hak z karabinkiem), ciągle myślałem, że jesteśmy jeszcze na drodze, a po prostu schemat jest niedokładny. Jednak po zweryfikowaniu ze zdjęciem Kotła, zorientowaliśmy się w swoim położeniu. Ponieważ zapadła noc, zaczął wiać wiatr, a nam zabrakło już po spręża, postanowiliśmy łatwym, trawiastym, lekko obniżającym się zachodem dostać się to wariantu Szurek –Zagajewski, którym to zjechaliśmy na dół.
Trudności wszystkich trzech hakowych wyciągów drogi, czyli pierwszego, czwartego oraz piątego są z przedziału 8-/8+. W związku z tym wydaje się, że Innominata może pretendować do miana jednej z najtrudniejszych zimowo-klasycznych dróg w Tatrach Wysokich.
Poniżej prezentujemy autorski schemat Innominaty z dodatkowymi, naniesionymi przez Kubę Radziejowskiego informacjami, dotyczącymi naszych prób uklasycznienia tej drogi. Zamieszczamy go dzięki uprzejmości Klubu Wysokogórskiego Warszawa.
Oprócz wymienionych wyżej ciekawszych wspinaczek, zanotowano jeszcze dwie próby, z czego jedną bardzo zaawansowaną, zimowo-klasycznego powtórzenia drogi Sprężyna 7+. 

Turnia Zwornikowa Cubryny

O drogach znajdujących się na tej ścianie, z powodu nagromadzenia na nich trudności i ich powagi, bardzo często mówi się, że są porównywalne z tymi z Kotła Kazalnicy. Jedną z takich dróg, reklamowaną przez autorów powtórzeń, jako bardzo ładna, jest linia o nazwie Moma (autorska wycena V/A2), opisana zresztą w poprzednim odcinku cyklu „1+1”. W ciągu kilku ostatnich lat droga ta zyskała kilka szybkich zimowych powtórzeń, których czas przejścia oscylował w przedziale 10-13 godzin. Wielu z autorów tych wspinaczek zaczęło głośno mówić o możliwości zimowo-klasycznego przejścia tej linii.
Taki właśnie cel przyświecał zespołowi w składzie Janek Kuczerai Paweł Bzdziel, który swoją wspinaczkęna tej drodzerozpoczął rankiem5 stycznia. Także tego dnia panowały okropne warunki – jak to określił bardzo trafnie Jasiek: „Taka szkocka pogoda, dla smakoszy”...
Pierwszą i drugą długość liny Janek przeszedł, łącznie wyceniając ten fragment na około 5+/6. Kolejny wyciąg jest krótki, prowadzi przez płytkę, a następnie łatwo w lewo do stanowiska (trudności około 5). Na czwartym wyciągu mamy dalszy trawers w lewo, po którym to następuje wspinaczka wprost przez skalane zacięcie, które oferuje ciągową wspinaczkę w trudnościach około 7+, przy raczej dobrej asekuracji. Kolejna długość liny to przyjemne wspinanie po trawach, oferujących trudności w okolicy 4+. Szósty, znów krótki wyciąg to kilkumetrowy skalny prożek, po którym następuje krótki, skalny trawers w prawo (pierwotnie A1), teraz około 6+/7. Wyciąg ten na pewno był już pokonywany zimowo-klasycznie wcześniej.
Kolejna, ostatnia i kluczowa długość liny to wyciąg także prowadzący zacięciem. Oryginalnie wycenione na A2, zostało pokonane w stylu 8, 2 x AF. Podczas omawianego przejścia zacięcie to było zalane lodem, a co za tym idzie był pewien problem z założeniem asekuracji w wyniku czego, w kluczowym miejscu trzeba było wychodzić nad ostatni przelot momentami nawet pięć metrów. Z drugiej jednak strony lodu było na tyle, że dawał możliwość, ale tylko płytkiego i niepewnego, wbicia  w kilku miejscach „dziabki”. Nie wiadomo więc, jak trudności tego wyciągu będą odczuwalne w innych warunkach.
Wyciąg ten wymagał dwóch odpoczynków w przelocie. Najpierw Jasiek za późno zaczął trawersować w prawo pod okap i błąd ten kosztował go wahadło. Później, już na samej górze, na wyjściu z okapu w łatwe trawy, musiał wziąć blok z powodu zmęczenia po całodniowej walce.
Warto dodać, iż pomimo wspinaczki w fatalnych warunkach – od połowy drogi zaczął sypać śnieg i waliły non stop pyłówki – zwłaszcza na ostatnich wyciągach, zespół na ukończenie tej wspinaczki potrzebował tylko trochę więcej niż dziesięć godzin.
Zdaniem autorów przejścia Moma tonaprawdę jest fajna i wymagająca droga. Warto ją zrobić”...

Próg Dolinki za Mnichem

Mocny zespół w składzie Paweł Zioło (TriPoint – Paweł jest zwycięzcą zeszłorocznej edycji Memoriału Zimowej Wspinaczki klasycznej imienia Bartka Olszańskiego) i Marcin Tasiemki (wspólnie w zeszłym roku zimowo-klasycznie pokonali znajdujące się na czołówce Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego Szare Zacięcie, wyceniając trudności tej drogi na 7+) podjął próbę powtórzenia znajdującej się na tej ścianie, a okrzykniętej jako pierwsza szkocko-ósemkowa linia w naszych Tatrach, drogi Warianty Słoweńskie. Przypomnijmy, że linia autorstwa Marka Prezelja nie ma jeszcze pełnego, polskiego, zimowo-klasycznego powtórzenia. Także ta próba zakończyła się niepowodzeniem. Paweł z Marcinem pokonali co prawda w stylu onsight pierwsze dwa wyciągi wyceniane na 6 i 7+ (zespół potwierdził ich wycenę), niestety ostatni, ósemkowy nie puścił ich w pierwszej próbie. W związku z tym zespół ominął tę długość liny wariantem biegnącym po lewej stronie kluczowej ścianki, a którego trudności sięgają stopnia 5+. W ten sposób zespół powtórzył linię Zemsta Nietoperzy (inaczej Jaja z Babami), której pierwsze dwa wyciągi są wspólne z Wariantami (tak naprawdę, to jak sama nazwa wskazuje Warianty Słoweńskie są dwuwyciągowym wariantem do klasycznie pokonanej dolnej części Zemsty Nietoperzy).
Warto przytoczyć opinię autorów tego przejścia, którzy twierdzą, że być może Warianty Słoweńskie są trudną drogą, ale na pewno nie są linią urodziwą.
Drugim ciekawym przejściem na tej ścianie, jest wspinaczka zespołu Piotr Amsterdamski i Jakub Radziejowski. Ich celem została jedna z ostatnich hakowych linii na tej ścianie, czyli Droga Kopczyńskiego o wycenie autorskiej A2. Wspinacze ci pokonali ją prawdopodobnie jako pierwsi w historii w pełni zimowo-klasycznie w stylu onsight i zaproponowali dla niej wycenę 7+. Kluczowym okazał się pierwszy wyciąg, który zespół, z powodu szybkiego zużycia przez prowadzącego całej protekcji, pokonał jako dwa krótkie, 25-metrowe. Zadaniem autorów przejście jest to odcinek bardzo fajnego zimowego wspinania. Kolejny, trzeci wyciąg to około 50 metrów sytej piątki, którą łączymy się z wyprowadzającą nad krawędź ściany drogą Wesołej Zabawy.

Inne ściany

Od kilku już lat najpopularniejszą ścianą w basenie Morskiego Oka jest oczywiście Bula pod Bandziochem. Taka to już kolej rzeczy. Jest tam najbliżej, podejście i zejście jest bezpieczne, a i wspinanie nie za długie – jednym słowem człowiek się za bardzo nie zmęczy. Jedynym pocieszeniem jest to, że chodzące tam zespoły coraz częściej starają się pokonywać drogi w pełni zimowo-klasycznie. Być może zaowocuje to w przyszłości w jeszcze większym przeniesieniu tego stylu na nasze większe i bardziej honorne tatrzańskie ściany, także te po południowej stronie granicy.
Nie ma jednak co narzekać. Powyższe podsumowanie obejmujące właściwie dopiero pierwsze sześć tygodni zimy, jest znacznie obszerniejsze niż te opisujące całe sezony lat ubiegłych. Mam nadzieje, że tak już będzie zawsze. A wszystkim zimowcom, w tym sobie, życzę, aby przez resztę tegorocznej zimy pogody, warunków, planów i spręża nam nie zabrakło. 

*W Tatrach, na drogach nieobitych, od kilku już lat, staramy się wyceniać pokonywane zimą klasycznie drogi w nowej, „zimowej skali”, którą wyrażamy poprzez cyfry arabskie (ma to umożliwić odróżnienie wycen zimowych od letnich, które tpodawane są cyframi rzymskimi). Nasza zimowa skala mniej więcej pod względem trudności odpowiada skali stosowanej zimą w Szkocji (potwierdziło to już kilku wspinaczy, którzy wspinali się tam ostatnimi latami) i podobnie jak ona jest troszeczkę przesunięta w stosunku do skali M. Dla mniej zorientowanych przytoczę parę porównań: M5+ to mniej więcej 6 lub 6/6+, M6 to mniej więcej 6+ lub 6+/7-, M7 to mniej więcej 7+ lub 7+/8-.     

** Piotrek jest jednym z głównych przedstawicieli środowiska krakowskiego, które swoje umiejętności podnosi, wspinając się zimowo-klasycznie na ospitowanych drogach mikstowego, wydzielonego sektora Zakrzówka. Poprowadzone tam drogi są w większości obite i wycenione w skali M. 

Maciek Ciesielski (Warmpeace, Montano, 4th League)

Góry 1-2 (164-165) 2008

(kg)
 
 
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-26
GÓRY
 

Z południa na północ Korsyki – częśc 2

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-24
GÓRY
 

Ewoucja w zimowym sprzęcie

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-18
GÓRY
 

Dream Line 2024 – Anna Tybor wyrusza w Himalaje

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-03-25
GÓRY
 

Ferraty w Dolomitach – przegląd subiektywny

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com