Teren działania Grupy to Gorce, Pieniny, Beskid Wyspowy, pasmo Polic, Orawa oraz część Beskidu Sądeckiego i Makowskiego. Obejmuje 4200 km2, 1500 km szlaków turystycznych, ponad 50 wyciągów narciarskich. Składa się z ośmiu sekcji operacyjnych: Rabka-Orawa, Nowy Targ, Krościenko, Szczawnica, Ochotnica, Kamienica, Limanowa i Niedźwiedź.
Mariusz Zaród
W Ochotnicy ratownicy chyba się nudzą… Tam nikogo nie ma, nikt nie chodzi, szczególnie zimą… Dzikie tereny.
Ale jak czasem ktoś pójdzie i zabłądzi, to później nie można go odnaleźć. Do dziś nie zostało odnalezione ciało pewnego profesora z Krakowa. A od zaginięcia mija już piąty rok…
No właśnie – trochę prowokacyjnym pierwszym pytaniem chciałam nawiązać do tej tajemniczej historii, która wiąże się ze specyfiką waszej pracy. Teren działania Grupy, szczególnie Gorce, to bowiem olbrzymie przestrzenie pokryte lasem i siecią leśnych dróg. W taką drogę łatwo skręcić ze szlaku i zgubić się.
Drogą u nas nazywa się kawałek holwegu. To są trakty służące dawniej do transportu drewna. Czasami nigdzie nie prowadzą. Po prostu w pewnym momencie droga kończy się w środku lasu. Bywa to przyczyną zabłądzeń.
Na terenie działania Grupy Podhalańskiej GOPR są miejsca bardzo licznie uczęszczane. To np. szlak na Trzy Korony. Aby dostać się na samą górę, często trzeba odstać swoje w „poczekalni” – przed schodami wiodącymi na platformę znajdującą się na szczycie. Tam tworzą się kolejki. Taka jest też trasa wiodąca z Rabki na Turbacz. To odcinek głównego czerwonego szlaku beskidzkiego. Po drodze znajdują się dwa schroniska – na Maciejowej i Starych Wierchach, no i w końcu olbrzymie schronisko na Turbaczu. Ten odcinek jest również zdeptany. Natomiast od Turbacza w kierunku na Ochotnicę, Lubań, do Krościenka szlak jest tak wąziutki, że miejscami go nie widać. Nie mówiąc już o terenach nad Ochotnicą i wielu innych przestrzeniach, samotniach, gdzie można spotkać tylko dzikie zwierzęta, łącznie z rysiami. Przechodził tędy niedźwiedź. Jednemu ratownikowi zdarzyło się spotkać na szlaku wilka, który się zresztą nie bał… Było to na Czole Turbacza. Na tych obszarach zdarzają się zaginięcia. Profesor z Krakowa, który lubił samotnie wędrować po górach, kupił sobie nad Ochotnicą bacówkę, a raczej coś w rodzaju szopy, gdzie zimą można było się przespać. Lubił tam odpoczywać, chodził na nartach turowych. Tamtego dnia wyszedł również na nartach – czy na Koninki, czy na Harklową – nie znamy kierunku. Następnego dnia miał być w Krakowie na egzaminach i nie pojawił się. Poszukiwania trwały długo, ale zgłoszenie nastąpiło dopiero po pięciu dniach od zaginięcia, stąd trudności. Brały w nich udział psy, szukaliśmy na nartach. W sprawę po kilku miesiącach zaangażowany został nawet jasnowidz. Wówczas miały miejsce bardzo duże opady śniegu, pokrywa sięgała około trzech metrów. Ani my, ani parkowcy, ani leśnicy ani grzybiarze, ani ci, którzy zbierają borówki – nikt do dziś nie znalazł śladu po człowieku: kawałka ubrania czy narty. Zwierzęta też nic nie wygrzebały. Kamień w wodę. Mam teorię na ten temat: w tamtym czasie, przed sezonem zimowym, gdy zaginął profesor, miały miejsce olbrzymie wichury, które powaliły wielkie połacie drzew. Pokotem leżało po kilkanaście hektarów. Zimą przykrył to śnieg. Profesor miał swoje drogi, zimą zresztą nie zawsze chodzi się po szlakach. Mógł wejść na taki przysypany śniegiem wiatrołom. Warstwa drzew była jeszcze świeża, zielona, elastyczna, można było po tym chodzić. Wpadł jak do studni, jak w szczelinę. Miał plecak, narty, nie mógł się wydostać. I został.
Właśnie w takich terenach i podczas takich zdarzeń przydaje się tamtejsza Sekcja Operacyjna. Jej kierownik, Kaziu Buczek, zna doskonale teren i w podobnych sytuacjach może od razu wystartować na poszukiwania jako szpic wyprawy. Raz, podczas długotrwałych opadów śniegu, poszedł na turach do jednej z oddalonych chałup, ponieważ mieszkańcy przestali się pokazywać w dolinie. Wziął im zapasy z opieki społecznej w Nowym Targu. Powiedzieli mu: „Dobrze, żeście przyszli panie ratowniku, bo już cukru nie mamy i zostało nam pół kilo mąki…”. Tak tam ludzie żyją.
W akcjach poszukiwawczych przydają się psy, a Grupa Podhalańska GOPR ma w swoich szeregach prawdziwych psich mistrzów…
To prawda. Ale nic nie dzieje się bez ludzi. U nas motorem jest starszy instruktor ratownictwa górskiego Andrzej Górowski, który ma dar boży do zwierząt. Od zawsze kocha zwierzęta i zawsze miał psy. I ta miłość jest odwzajemniona. Widać, że one zrobią dla niego wszystko. Nie mogą doczekać się treningu. Ukończył w Zgorzelcu szkołę tresury psów i później poszedł z psem na służbę na granicy. Kolejną jego pasją były rasy północy, miał na tym polu duże osiągnięcia. Zajął ósme miejsce w nocnym wyścigu w Stanach, był dwa razy na zawodach w La Pirenie w Hiszpanii. To najtrudniejszy wyścig psich zaprzęgów w Europie. Był także inicjatorem wyścigów po Gorcach – jednego z najtrudniejszych w Polsce, o długości ok. 300 km. Następnie – z czego bardzo się ucieszyłem – wrócił do psów ratowniczych. Obecne efekty to wieloletnia ciężka praca Andrzeja. Pies nie rozlicza przewodnika z godzin. Trzeba mu poświęcić wiele czasu.
Pies Baster zdobywa laury na międzynarodowych zawodach, jest najlepszy.
Baster ma obecnie 8 lat. To owczarek border collie, znakomita rasa. Zdobywa nagrody na zawodach organizowanych przez IRO – Internationale Rettunghunde Organisation. Żaden inny pies z Polski nie zaliczył wcześniej testów IRO. Na certyfikaty, jakie zdobył Andrzej ze swoimi psami, musiałem zbudować osobny regał… W tym roku po raz drugi zorganizujemy tzw. Real Test. Odbędzie się na przełomie września i października. Na szkolenia przyjadą ekipy z najlepszymi psami z Europy. Swój udział zapowiedzieli m.in. przedstawiciele Armii Szwajcarskiej.
Wydaje się, że wielu turystów uważa Gorce za góry łatwe i bezpieczne. Tymczasem – szczególnie zimą – często dochodzi do zabłądzeń i waszych interwencji.
Miejsce, gdzie mamy częste wyprawy poszukiwawcze – oprócz Gorców – to jednak głównie pasma Polic i Babiej Góry. Na Hali Krupowej mamy nasz „rodzinny zespół ratowniczy” – rodzinę Ogrodowiczów. Ojciec jest ratownikiem, w jego ślady poszli syn Maciej i córka Agnieszka. Pomaga mama Marysia. Gdy w rejonie Hali spadnie dużo śniegu, warunki robią się ciężkie. Ubiegłej zimy mieliśmy w tamtym terenie cztery szczególnie ciężkie akcje, łącznie z akcją poszukiwawczą na południowo-wschodnich stokach Babiej Góry. Z Agnieszką historia była taka: pewnej nocy turysta zadzwonił do nas mówiąc, że zgubił się w rejonie Policy. Wiedzieliśmy, że minął Halę Śmietanową. Nie chciał się już ruszać, bo za dużo śniegu, on jest zmęczony, zgubiony, wystrachany, jest druga w nocy. Nie wie, gdzie iść – brak śladów. W Rabce zbiera się ekipa, zaczynają pakować skuter, ratownik dyżurny uruchamia Halę Krupową. Jest tam Agnieszka. Zakłada tury i zasuwa szukać turysty. Ma dać znać przez radio, jak to wygląda. A ekipa z centrali wyjeżdża. No i poszła po niego. Sama, na turach. Przyprowadziła go do schroniska. Jak to się stało? Gdy go znalazła, on bardzo się zdziwił: „O Jezu, dobrze, że jesteście… A gdzie reszta?” A ona: „Ja sama jestem”. Był w szoku. Gdyby doszli do niego chłopaki, to by się przewrócił i trzeba by go było ciągnąć na saniach do schroniska. Ale skoro przyszła sama dziewczyna, w dodatku filigranowa, jeszcze mu powiedziała: „Ja panu plecak wezmę, będę zakładać ślad”, to poszedł… Jeszcze jedna duszyczka uratowana. Turyści sprowadzani od tamtej strony, od Krupowej, to często ludzie niesamowicie wyekwipowani. Tylko że śniegu bywa tam tyle, że nie są w stanie przejść. I siły się wyczerpują. Przeliczanie się z możliwościami zdarza się w tych rejonach często… A ludzie, gdy gubią się, zupełnie tracą orientację.
Co by pan poradził turystom, którzy wybierają się zimą w rejon waszego działania – właśnie w kontekście zabłądzeń oraz zimowych niebezpieczeństw?
Nie ma sprawy – znajdziemy ich :). Mamy do tego w tej chwili znakomity sprzęt. Posługujemy się psychologiczną metodą poszukiwań stosowaną przez Amerykanów. Dzięki pomocy Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego korzystamy z bardzo dobrych systemów. Potrafimy określić miejsca, które należy przeszukać. System GPRS oraz przenośne urządzenia umożliwiają sterowanie akcją i szybkie podejmowanie prawidłowych decyzji. Centrum Koordynacji Ratownictwa Górskiego, pierwsze w Polsce, działa już siódmy rok. Drugie tak rozbudowane centrum ma jeszcze tylko TOPR. Serce systemu jest w centrali, ale gdy jedziemy w teren, rolę centrum koordynacji akcji przejmuje wyposażony w anteny, nadajnik i odbiornik GPS oraz komputer wóz terenowy, tzw. mobilny wysunięty punkt dowodzenia. To tak jakbyśmy brali dyżurkę z całym wyposażeniem do auta. Posiada także plandekę, pod którą może schronić się grupa ratowników, by planować akcję. To pierwszy taki wóz w Polsce.
Jak mogą zadbać o swoje bezpieczeństwo turyści, którzy wybierają się zimą na turystykę w Gorce czy Police?
Powinni przede wszystkim myśleć. Ważna jest profilaktyka, której brakuje w szkołach. Cenną umiejętnością jest np. pakowanie plecaka. Ludzie nie potrafią robić takich rzeczy! My uczymy tego podczas ścieżek edukacyjnych.
Czy zdarzają się turyści, którzy nie mają w plecaku czołówki, odpowiednich ubrań?
Oczywiście. Na nasze pytanie, dlaczego nie ma czołówki, słyszymy odpowiedź: „Szedłem tylko na kilka godzin, rano, miało być niedaleko”… Trzeba też wiedzieć, gdzie chce się pójść. Przemyśleć trasę. Czy nas na to stać? Czy damy radę kondycyjnie – zimą, gdy dzień jest krótszy, a szlak zasypany? Trzeba wiedzieć, jak się ubrać i co wziąć do jedzenia. Spotykaliśmy zimą młodych ludzi ubranych w wojskowe uniformy. Na „Pustynną Burzę” – super. Ale nie na zimę w Gorcach. Mieli konserwy. Zimna konserwa na mrozie nie jest dobrym rozwiązaniem. Lepsza jest czekolada. Należy zostawić komuś wiadomość, gdzie idziemy i kiedy zamierzamy wrócić. Zabrać telefon komórkowy. Numer ratunkowy 601 100 300 może nam uratować życie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Agnieszka Szymaszek
Wywiad z cyklu: Bezpiecznie w górach
Partnerzy: PZU, GOPR.
GÓRY, nr 3 (202) MARZEC 2011