Piotr Morawski z Alpinus Expedition Team, który lada dzień planuje rozpocząć wspinaczkę na Annapurnę, utknął w sparaliżowanym przygotowaniami do wyborów Nepalu. Pokonywanie Annapurny ma zacząć 11 kwietnia.
Piotr Morawski (informacja z 9.04.2008):
„Zatem wylądowaliśmy w Katmandu, jakoś się udało. Chociaż nie jest teraz łatwo, bo w Nepalu zbliżają się wybory i może być naprawdę gorąco. Na pewno kraj będzie sparaliżowany przez następny tydzień. Może jednak uda nam się jakoś wydostać pod Annapurnę."
A zaczęło się tak…
Piotr Morawski (c.d. relacji z 9.04.2008):
„Problemy były już na lotnisku w dniu wylotu na wyprawę. Mieliśmy ruszyć 15 marca, ale niestety samolot spóźnił się kilka godzin. W związku z tym, nie mieliśmy dalszych połączeń i wylot trzeba było odłożyć o jeden dzień. Na szczęście, jak to zwykle bywa, na początku były problemy, a potem już poszło jak z masła. W Katmandu sprawnie załatwiliśmy formalności i już byliśmy w samolocie do Lukli. Krótki treking po jednej z najpiękniejszych dolin świata Solo Khumbu i docieramy do stóp Ama Dablam. Zdziwienie. Zazwyczaj jest to popularna góra, a poza nami nikogo nie ma w bazie. Poza tym Ama Dablam wygląda na skalno-lodową. Ani grama śniegu. Raczej jak warunki himalajskiej zimy: zimno, wietrznie, bezśnieżnie... Mimo tego od razu ruszyliśmy do pracy. Z ciężkimi ładunkami doszliśmy do jedynki już 26 marca. Następnego dnia z Peterem zaporęczowaliśmy drogę do dwójki. Piękna, na wielu zdjęciach śnieżna grań, okazała się czystą skałą. Stare poręczówki były w kilku miejscach, resztę musieliśmy położyć sami. Nagle Ama Dablam z "trekingowej góry", gdzie liny poręczowe idą od bazy do szczytu, zaczęła od nas wymagać skalnego wspinania. I to jeszcze z plecakami. Właściwie o to nam chodziło. Mogliśmy się powspinać i to jeszcze w tak pięknych okolicznościach przyrody.
Zeszliśmy do bazy na odpoczynek. Przecież to aklimatyzacja i nie ma się, gdzie spieszyć. Zabawiliśmy 2 noce i znowu hajda do góry. Ciężkie wory, droga daleka. 31.03 dotarliśmy do obozu II na wysokości 6050 m n.p.m., a następnego dnia zaporęczowaliśmy drogę do trójki. Najpierw lodowo-skalna przełęcz (pamiętam zdjęcia, jak ludzie tam szli po śniegu), potem skalny kuluar i lodowa ściana. Cały czas wspinanie, nie zawsze przyjemne, ale przynoszące dużo satysfakcji. Już 2 kwietnia przenieśliśmy się całą czwórką (przypomnę: Piotr Pustelnik, Peter Hamor, Darek Załuski i ja) do obozu III na wysokości 6450 m n.p.m., na mniejszy z dwóch amadablamowych seraków.
Byliśmy gotowi na wierzchołek.
Start dopiero jak przyszło słońce. Już pierwsze metry okazały się lodowym wspinaniem, stare liny gdzieś zniknęły. Właściwie do samego wierzchołka zamiast upragnionego śniegu, w którym można by trochę podreptać mieliśmy lód. Ale warto było! 3.04 stanęliśmy z Peterem Hamorem na szczycie!
Oczywiście Everest schował się za chmurami, ale i tak widoki były przepiękne.
Dzień później, 4.04, na szczycie stanęli również Piotr Pustelnik i Darek Załuski. Nasza aklimatyzacja dobiegła końca. Od przybycia do bazy, do zejścia na dół spędziliśmy pod górą 14 nocy. Z czego zaledwie 6 nocy w bazie na 4550 m n.p.m., a resztę wyżej. Chodziliśmy spokojnie, jedliśmy dobrze, spaliśmy wysoko, weszliśmy na szczyt. Mam nadzieję, że dobrze się zaaklimatyzowaliśmy przed naszym następnym, głównym celem. Poza tym stanowimy świetny, zgrany zespół, a to też się liczy!
Teraz w Nepalu zblizają się pierwsze demokratyczne wybory do parlamentu.
Całe Katmandu i cały kraj jest sparaliżowany. Do tego niespodziewane opady śniegu pozrywały drogi w rejonie Annapurny. Mamy pierwsze zadanie, dostać się do bazy pod Annapurną... A drugie... Cóż, trzymajcie kciuki jak dotychczas, a na pewno nam się uda!"
2008-04-11
(kg)