Członkowie wyprawy realizują zadania logistyczne, z których najważniejsze to odzyskanie cargo z portu lotniczego oraz załatwienie formalności w Indian Mountaineering Foundation. Bagaż wyprawowy składa się z sześciu beczek i siedmiu worków - w sumie 400 kg, dodatkowo uczestnicy zabrali ok. 250 kg rzeczy osobistych. Pierwszy dzień pobytu w Delhi upłynął na przygotowaniach do dalszej drogi oraz przedzieraniu się przez gąszcz biurokracji portu lotniczego. Odebranie cargo okazało się zadaniem niezwykle trudnym. Odsyłanie do kolejnych urzędników, konieczność pozyskiwania szeregu pieczątek i formularzy oraz wędrowanie od okienka do okienka, zajęło wyprawie kilkanaście godzin i nie zakończyło się oczekiwanym sukcesem. Na dzisiaj zaplanowano dalsze prace nad odzyskaniem cargo oraz przygotowania do opuszczenia Delhi. Kolejnym etapem podróży jest Mansiari, miejscowość oddalona o dzień drogi jazdy od Delhi i cztery do pięciu dni marszu od podnóża Nanda Devi East. Wszystkie działania idą zgodnie z zaplanowanym harmonogramem.
Stare dobre Delhi.
Z lotniska do Delhi przyjechaliśmy taksówkami. Mieszkamy w dzielnicy Paharganj w Karlo Kastle Hotel. Płacimy 350 rupii za pokój dwuosobowy. Dolar kosztuje ok. 50 rupii.
W Fundacji Górskiej w Delhi po raz pierwszy spotykamy się z Ganjju. Od dziś jest naszym oficerem łącznikowym. Jest tak samo zmęczony jak my. Wczoraj, mimo że informacja o wyprawie została podana kilka miesięcy wcześniej, powiadomiono go, że wyrusza w góry z polską wyprawą jubileuszową. Aby dotrzeć do Delhi na czas, całą noc spędził na stojąco w pociągu. Ganjju to właściwy człowiek we właściwym miejscu. Nie pamięta wyprawy sprzed 70-ciu lat i nawet o niej nie słyszał, ale już umówił się w bibliotece górskiej na poszukiwanie informacji. Dzięki jego sprawności i dynamizmowi, nie tylko oszczędzamy pieniądze na taksówki, ale mamy nadzieję odzyskać nasze cargo w niedługim czasie. Dziś od rana do późnego popołudnia wędrowaliśmy od agencji do biura, od biura do urzędnika, a wszystko w promieniu kilku kilometrów. Liczba pozyskanych pieczątek i zgromadzonych papierów jest doprawdy imponująca. Mimo to nie wiadomo, czy przekroczyliśmy już półmetek na drodze lokalnej biurokracji prowadzącej do naszych beczek ze sprzętem wyprawowym. Rozpoczęliśmy również przygotowania do zdobycia gazu, którego nie można było przywieźć samolotem. Kolejny etap przygotowań do wyjazdu w góry to poszukiwanie transportu. Wstępnie zlokalizowaliśmy samochody mogące nas dowieźć do Munsarii - wioski, z której ruszamy na trekking do bazy. Dzień pierwszy w Delhi upłynął pracowicie. Nie zapomnieliśmy również o potrzebach fizjologicznych naszych organizmów. Picie jest warunkiem pozwalającym przetrwać w tutejszych warunkach pogodowych. Temperatura powietrza przekraczała dziś 40 stopni Celsjusza, a wilgotność jest chyba bliska zeru. Woda jest po prostu wysysana przez skórę z organizmu. Wieczorem po pracowitym dniu zasiedliśmy w jednej z tutejszych restauracyjek. Specjały hinduskiej kuchni mają jedną charakterystyczną cechę - są pikantne i dobre. Dodatek dużej ilości przypraw to sposób na zabezpieczenie się przed zatruciem pokarmowym, co przy stanie lokalnej higieny mogłoby łatwo nastąpić.
Jesteśmy pełni optymizmu i chłoniemy zapachy Indii, starając się odnaleźć atmosferę, jaka przywitała pierwszą polską wyprawę w Himalaje na hinduskiej ziemi. Mamy wrażenie, że wiele z tego, co doświadczamy w niczym nie różni się od tego, co zastali nasi poprzednicy 70 lat temu. Dziennik Jakuba Bujaka i książka Janusza Klarnera zdają się potwierdzać nasze spostrzeżenia.
Źródło wiadomości:
www.nandadevi.pl