Opuszczamy zachodnią, a potem południową Australię, granicząca z nią Wiktoria to zupełnie inny świat. Widać to na pierwszy rzut oka, nie wysiadając nawet z naszego campera. Przy drodze zamiast zmasakrowanych zwłok kangurów, wombatów i strusi, tabliczki: „Potrąciłeś zwierzę zadzwoń, przyjedziemy z pomocą”. Wreszcie Australia jakiej oczekiwaliśmy...
Obudzony koala w naturze to nielada gradka, Cape Otway.
Położone ok. 300 km na północ od Melbourne Góry Geriwerd – świętą ziemię Aborygenów – do dziś zaborczo zwaną Grampiansami, rozbudziły nasze wspinaczkowe i eksploracyjne ambicje. Pierwsze zetknięcie z kultowym Taipan Wallem to prawdziwy szok, nawet, a może zwłaszcza dla wspinaczy, którzy jak sądzą coś tam świata i skały liznęli… Fantazyjnie kolorowe ścieki wyznaczające linie dróg i nieprawdopodobne nasycenie kolorów ściany dawało wrażenie dobrej halucynacji, a nie realnej sytuacji, w której wreszcie (po blisko miesiącu w trasie) się znaleźliśmy. Nie narzekamy, bo w końcu podróżować – jak nam w kółko przyśpiewuje Kora – jest bosko!!!
Grampiansy i położony opodal Mount Arapiles to mekka niezwykle modnej w Australii wspinaczki tradycyjnej (czyt. na własnej asekuracji), a nieliczne drogi sportowe w większości wymagają żelaznej psychy, tudzież dołożenia pomiędzy spitami czegoś jeszcze. Z lenistwa i wygody zakładamy, że obdarzeni jesteśmy tym pierwszym...
Tak więc napadamy wreszcie na skały, które porozrzucane po terenie Parku Narodowego ciągną się na przestrzeni blisko 100 km. W końcu jesteśmy w Australii i teoretycznie powinniśmy więc przywyknąć do jej stałego rozmiaru-konkretnego XXXL... Ciężko jednak objąć umysłem fakt, że jeśli śpimy na campie Stapylton położonym u podnóża Taipana to tu też się wspinamy, bo następny camp Bundik zaszyty w eukaliptusowym lesie opodal kolejnego sektora Gallery jest oddalony o… 70 km. (Camp to bardzo szumne określenie na kawałek miejsca pod namiot w buszu lub lesie).
Sawo zaciska zęby na Krankandangle 24 (7a+)
Naszą przygodę ze wspinem zaczynamy od Gallery, który ze swoimi 12-ma mocno przewieszonymi drogami jest idealny na co najmniej 2 wizyty wiosłowania po klamach. Skały nie będę nawet starał się opisać, bo zapewne słów braknie, zerknijcie proszę na zdjęcia. Wspaniałe uczucie ruchu do góry, a nie do przodu i to bryką, co miało miejsce przez ostatni miesiąc, wprawia nas w euforię. Warunki idealne, 20C w słońcu pozwala na powolne pobudzenie do nowego, mamy nadzieję, wspinaczkowego życia. Środkiem ściany biegnie niezwykle estetyczna droga „Monkey Puzzle” 28 (7c+). To wyjątkowo długa jak na Australię linia, 30 metrów wytrzymałościowego wspinu w narastającym przewieszeniu, czegoś równie wspinowego już dawno nie widziałem. Odkładam ją na potem, czaję się, aby spróbować szczęścia w dogodnym momencie. Zapewne zabawimy tu parę dni, kto wie może i uda nam się gdzieś w pobliżu wynaleźć dziewiczy kawałek ściany na nowe drogi.
Od lokalnych wspinaczy (których mimo idealnych warunków jest jak na lekarstwo) dowiadujemy się o nowo odkrytym klifie. Jak większość tutejszych ścian został namierzony przy pomocy Googla Earth – niezbędnego narzędzia dla tutejszych eksploratorów. Najpierw szalony rajd naszym campowozem przez piaskowe wydmy, na których jeśli byśmy tylko zwolnili poniżej 80km/h, to stalibyśmy do dziś, następnie dobre pół godziny po wymaczetowanym buszu doprowadza nas do zakątka typu stworzenie świata. Kolorowe papugi na drzewach, sączący się spod ściany strumień i uskakujące w busz kangury to jak się okazuje jedynie dodatek do wyśmienitego wspinu. W ciągu jednego dnia w 100% wyczerpujemy możliwości sektora. Ravine ze swoimi 10-ma średnio trudnymi max 26(7b+) lecz niezwykłej urody drogami daje nam obraz, w jak bardzo wyeksplorowanym wspinaczkowo terenie się znaleźliśmy…
Dziwny jest ten świat...
Żal opuszczać miejscówkę (camp Bundik), gdzie co rano budzimy się w towarzystwie pasących się żółtymi kwiatkami wokół naszych namiotów kangurów. Planujemy kolejny dzień rozwspinu przed odkładaną na „po reście” wizytą na Taipanie. Tam jedna z nielicznych obitych dróg to Groovy-mityczne 28(7c+),na które z racji rozłożonego na 30 metrów ciągu trudności ostrzę sobie zęby.
Muline Creek to kolejny sekretny rejon i chyba największe nagromadzenie trudnych dróg na całym kontynencie. Blisko godzinne drapanie się w palącym słońcu pod ścianę, po niezwykłym połączeniu piargów i buszu sprawia, że marzymy o wygodnej ścieżce wyprowadzającej pod ściany niczym we francuskim Ceuse… Za to czerwone ściany w fantazyjne wzory, bardziej niż skałę przypominają dzieło niezwykle natchnionego artysty, który przy swojej kompozycji wziął oczywiście pod uwagę nas – wspinaczy.
Kilka krótkich, bo zaledwie 17-20-metrowych, niezwykle bulderowych dróg o trudności 33 (8C) obok siebie sprawia, że karki bolą nas od zadzierania głowy, a ręce same się pocą. Znając jednak swoje miejsce w szeregu podążamy w stronę jedynego w rejonie 24 (7a+). Rozgrzeweczka na biegnącej niemal w dachu linii nieźle nas zgrzała, wymuszając nie tylko optymalną pracę ciała, ale i ducha. Lecimy ją na dogrzewkę kilkakrotnie i wcale nie robi się łatwiejsza… Następna droga z gatunku tych (jak nam się zdaje w zasięgu ) to „Eye of the tiger” 30 (8a+), nazwa jak najbardziej adekwatna do linii, która wiedzie w dachu idealnie po krawędzi tygrysiego oka (największe tutaj arcydzieło nieznanego artysty). Niezwykle trickowe miejsce w dachu zrzuca nas po kolei.
Schodząc spod ściany snujemy ambitne plany na najbliższe dni z przystawkami typu „Monkey Puzzle” i „Grovy” w rolach głównych. Tymczasem chwila zagapienia i zjeżdżam tyłkiem po piargu, hamując nadgarstkami. Shiiiittt!! Dłoń rozpruta do mięcha i to idealnie na wewnętrznej wspinaczkowej stronie.
Budzimy się w cieniutkim nastroju, deszcz wali o tropik, a temperatura poniżej 10 C. Niezła wiosna, jeszcze wczoraj było 30 C. Ponoć takie skoki aury to o tej porze roku norma. Patrząc na pogodę z poprzednich dni mieliśmy kawał szczęścia... Podejmujemy trudną, ale wierzymy, że słuszną decyzje o odwrocie. Co najmniej tydzień przerwy na zagojenie rany postanawiamy spędzić nie marnując cennego czasu w drodze pod kolejną miejscówkę, położone 1500 km dalej Blue Mountains. Żegnaj Monkey, żegnaj Grovy, żegnajcie Grampiansy.
Jacek Kudłaty
Alpinus Expedition Team
Więcej zdjęć w fotogalerii...
2008-11-26
(kg)