„Te wysokie szczyty, przebijające chmury na
wylot, rzucające niebu wyzwanie, napełniają duszę niepokojem i tajemniczą melancholią, wyniosły nas ku niematerialnemu światu, trwalszemu i bardziej stałemu od tego, w którym żyjemy”.
Mario Vargas Llosa “Andy”
Sielanka
Dziś nic nie robimy. To znaczy siedzimy w bazie i każdy z nas zajmuje się swoimi sprawami. Wygląda to dość sielankowo, więc zapominam o tym, że baza to kawałek równego terenu, który ktoś znalazł pośród moren. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że powietrze jest tu rzadsze niż normalnie. W końcu jesteśmy na czterech i pół tysiąca metrów. Spowszedniały nam też widoki, które wcześniej zapierały dech w piersiach. Rozłożysty masyw Huandoy towarzyszy nam przez całą dobę. Gdzieś na wschodzie stoi postawiona na sztorc, niezdobyta ściana Chacraraju, na lewo regularna i śnieżna Piramide, a nad głową wiszą zbocza Cerro Paron, z którego jest już blisko do naszego Sfinksa. Te dwie ostatnie góry każdego wieczora przynoszą nam zimno i ciemności. To za ich graniami codziennie chowa się słońce, bóg światła i ciepła – inkaski Korincacha, choć być może z powodu nazwy naszej granitowej góry powinienem go nazywać Ra.
Jurek czyta – magazynuje energię, bo przecież jutro pójdziemy się wspinać. „Powolność” Kundery, powieść pełna rozważań i zaskakujących spostrzeżeń, właśnie tu, w Peru, jest trafnym komentarzem do losów naszej wyprawy. Jurek trafił w Andy przez Internet, gdy zabrakło nam jednego uczestnika. Arek w wolnych chwilach naprawia nową maszynkę benzynową. Myślę, iż wziął ją na tę wyprawę, żeby mieć zajęcie. Każdego dnia, o ile się nie wspinamy, rozkręca, przedmuchuje, skręca, zapala i za każdym razem klnie. I już ma zamiar rozbić maszynkę o kamienie, ale po chwili wraca do swojej zabawki. Gdyby się nie psuła, to chyba sam by ją uszkodził, bo nie znosi bezczynności. Jestem z Arkiem na drugiej już wyprawie, rok wcześniej próbowaliśmy wejść na Bhagirathi. Tam na przeszkodzie stanęła nam pogoda. W Andach raczej tego problemu nie będziemy mieli. Taki dzień w bazie to cudowny czas, który pożytkujemy na czytanie, naukę języka, myślenie, rozmowy, robienie zdjęć i pisanie tego tekstu.
Pożar na Huandoy
Patrzę i po raz kolejny naciskam spust migawki. I jeszcze raz. Staram się jak mogę ukryć szmer przewijanego filmu. To, co dzieje się na moich oczach, przypomina mszę. Stoję na skraju moreny i w milczeniu obserwuję niezwykłe widowisko...
Zapraszamy do lektury całego tekstu w grudniowo-styczniowych "Górach" 12-01 (139-140) 2005-2006.
Tekst i zdjęcia: Bogusław Kowalski
(dg)