O egzotycznym wspinaniu wśród ziomków króla Juliana z GABRIELEM KORBIELEM i IDĄ KUPŚ rozmawia ANDRZEJ MIREK.
Na biwaku podczas przejścia Blood Moon; fot. Gabriel Korbiel
Podczas wakacyjnego wyjazdu na czwartą co do wielkości wyspę świata zespół pokonał klasycznie trzy piękne i wymagające linie: La Via De Las Rubias 7b+ (450 m), Lalan’i Mpanjaka 8a+ (600 m) i Blood Moon 8a+ (700 m).
SKĄD POMYSŁ NA WYJAZD W TAK RZADKO ODWIEDZANE MIEJSCE?
Gabriel Korbiel: Od czasu do czasu pojawiały się w mediach zdjęcia ze wspinaczek w tamtym rejonie i zawsze robiły na nas wrażenie. A że lubimy podróżować i łączyć to ze wspinaniem, padło na Madagaskar. Warunki środowiskowe również sprzyjały wybraniu tego kierunku. W lipcu panuje tam pora sucha, a temperatury nie przekraczają dwudziestu kilku stopni, więc wspinanie w słońcu jest do przeżycia.
Ida Kupś: Ze względu na to, że jeszcze studiuję, mamy niewielkie pole manewru, jeśli chodzi o terminy wspólnych wakacji. Okazuje się, że rejonów poza Europą z fajnym, trudnym wspinaniem, na które jest warun w lecie, wcale nie ma wiele. Madagaskar bił na głowę wszystkie inne pomysły. Nie ma też co ukrywać, że zdjęcia 800-metrowych granitowych, obitych ścian bez rys (!) i kondensacja tak wielu trudnych dróg w jednym miejscu mocno przemawiała do naszej wyobraźni.
Po nocy w ścianie, podczas pierwszej próby przejścia Lalan’i Mpanjaka; fot. Gabriel Korbiel
JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE POJECHALIŚCIE W TAKIM WŁAŚNIE SKŁADZIE?
IK: Tak jakoś wyszło, że w tym roku połowa wspinaczkowej Polski wybierała się w październiku do Yosemite, a że u nas nie wchodziło to w grę, musieliśmy wymyślić plan alternatywny. Trochę wcieliliśmy się w rolę królików doświadczalnych, które pojechały, zobaczyły i wróciły z całym workiem rad i protipów, co ułatwi potencjalnie zainteresowanym pójście w nasze ślady. Przez pandemię i wyjątkowo długie w porównaniu do reszty świata zamknięcie granic kraju Madagaskar został trochę zapomniany i bardzo liczę, że nasze przygody zainspirują innych do obrania go za cel następnej wspinaczkowej wycieczki.
GK: Cóż, od jakiegoś czasu działamy wspólnie i fajnie się w tym odnajdujemy. Jak to mówią: po co zmieniać coś, co jest dobre? Wspinanie razem mieliśmy zaplanowane z góry. Natomiast z tego, co pamiętam, proponowaliśmy kilku osobom dołączenie do wyjazdu jako niezależne zespoły, ale ostatecznie tylko my byliśmy zdecydowani.
WIEDZIELIŚCIE, W CO SIĘ PAKUJECIE, CZY INFORMACJE ZDOBYWALIŚCIE NA MIEJSCU?
IK: Nie byliśmy bynajmniej pierwszymi Polakami w Tsaranoro, więc bardzo chętnie skorzystaliśmy z rad kolegów i koleżanek, którzy już się tam wspinali. Na pewno uniknęliśmy dzięki temu całej masy nieprzyjemnych wpadek – na przykład dosłownie kilka dni przed wylotem, podczas rozmowy z Pawłem Wojtasem zostałam uświadomiona, że palnik gazowy mogę sobie, owszem, zabrać, ale cały Madagaskar gotuje na węglu i patykach, więc szansa znalezienia butli jest zerowa. Na szczęście mój tata poratował nas uniwersalną maszynką MSR, bo nie wyobrażam sobie trzydniowych akcji w ścianie bez możliwości ugotowania liofa czy kuskusu.
GK: Element zaskoczenia był zawsze. Czy to w kwestii tego, jak wygląda Tsaranoro, dotarcia pod skały, czy też działania na miejscu. Informacje zdobyte przed wyjazdem zawsze okazywały się cenne i praktyczne, lecz wszystkiego nie dało się dowiedzieć albo nie mieliśmy na to wystarczająco dużo czasu. Dlatego na przykład zazwyczaj decyzję co do drogi, w którą się wstawiamy, podejmowaliśmy dzień wcześniej.
Iga wraca na kemping ze wspinania; fot. Gabriel Korbiel
MADAGASKAR KOJARZY SIĘ NAM Z CIEPEŁKIEM, TYMCZASEM NA ZDJĘCIACH WIDAĆ KURTKI PUCHOWE…
IK: Ponieważ jest to druga półkula, podczas naszego lata na Madagaskarze jest zima. Podstawa Tsaranoro znajduje się na wysokości 1200 metrów, a szczyt 750 metrów wyżej, więc nawet w ciągu dnia temperatura raczej nie przekracza 25 stopni. Dodatkowo ściana ma wystawę wschodnią, więc około 13:00 jest już w cieniu, co w połączeniu ze stale wiejącym wiatrem sprawia, że temperatura odczuwalna momentami bywa naprawdę niska.
JAK WYBIERALIŚCIE CELE I CZY BYŁ TO PROCES DEMOKRATYCZNY?
GK: Zawsze było demokratycznie! I zawsze się zgadzaliśmy co do celów, prawdopodobnie dlatego, że zazwyczaj były one sugestią właściciela kempingu, który na temat dróg w tym rejonie wie sporo. W jedną z linii wstawiliśmy się kompletnie z przypadku. Mieliśmy iść na dwa dni w ścianę na pewne 7c+, lecz przeglądając telefon, natrafiliśmy na topo drogi Brytyjczyków, wycenionej na 8a+. Napisali oni, że obicie jest bardzo sportowe, a zatem bezpieczne, co nas zachęciło. Paradoksalnie, to jedyna droga w Tsaranoro, na której przydarzył się krwawy wypadek właśnie podczas przejścia autorów.
Zatem nasze wybory zazwyczaj ograniczały się do dróg, które oferują bezpieczne obicie, chociaż, jak to w górach, „pikantnie” bywa nawet na takich propozycjach. Innym kryterium wyboru była oczywiście długość linii. Nie po to targaliśmy z Polski portaledge, żeby przeleżał na kempingu cały wyjazd. W kręgu naszych zainteresowań były najdłuższe ściany w okolicy, aczkolwiek podjęliśmy też kilka nieskutecznych prób na krótszych drogach. Te zaś dobieraliśmy tak, żeby trudność mocno kompensowała to, że wspinaczka jest krótka.
Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK
Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 6/2022 (289)
Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/