Piorun z tej i piorun z tamtej strony. Odkręcony maksymalnie „prysznic”, dający potężny strumień wody z czarnej jak węgiel chmury kłębiącej się nad głową. Puszczająca w szwach zapora, zalany namiot i wszystko nasiąknięte wilgocią… to Margalef przez ostatnie trzy tygodnie.
Mowy o sukcesywnym wspinaniu nie było żadnej!
Pojedyncze dni, kiedy słońce przypominało o swoim istnieniu i tak nie załatwiało sprawy totalnie "przemokniętej" skały. Slalom miedzy kałużami w skale przypominał mi o czymś takim jak - PECH!
O pechu Oli Taistry można przeczytać więcej na jej
blogu...