facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2014-03-19
 

Krzysiek Wielicki o zimowym K2

Ponad dziesięć lat od polskiej zimowej wyprawy na K2 znowu mówi się i planuje ekspedycję na drugi szczyt świata o tej porze roku. Z tej okazji przypominamy wywiad z Krzysztofem Wielickim, którego udzielił GÓROM tuż po przyjeździe z Karakorum 11 lat temu.

Gdybyś miał w jednym zdaniu podsumować zakończoną właśnie wyprawę Netia K2, co byśmy usłyszeli?
To kolejne zimowe doświadczenie.

 

K2 od północy. Fot. Piotr Morawski


Byłeś pod K2 pięciokrotnie, przekroczyłeś już rok bytności ekspedycyjnej pod drugim szczytem świata, to chyba osobisty rekord i K2 wyrasta na górę, która najczęściej pojawia się w twoim górskim życiorysie. Sukces w postaci wejścia na szczyt był tylko jeden – w 1996 roku. Czy takie porachunki sprawiają, że masz szczególny do niego stosunek?
Ta góra jest szczególna. Próbowałem ją zdobywać różnymi drogami, w różny sposób, latem i zimą, stąd ta liczba. Traktuję ją w szczególny sposób, bo jest najpiękniejsza. Jest drugą górą co do wysokości i niezdobytą zimą. To napędza i motywuje.  W związku z tym mam szczególny do niej stosunek.

Trudne podejście od strony chińskiej, mozolne i niełatwe poręczowanie, zakładanie wielu obozów – wszystko to powoduje wydłużenie przeciętnego okresu ekspedycji, a co za tym idzie spotęgowanie zmęczenia wszystkich uczestników. Czy rozważałeś możliwość dwuetapowego ataku K2?
Tak, myślałem o tym. Rozważałem dwie wersje. Pierwsza to podzielenie wyprawy na dwie grupy. Pierwsza grupa, która świadomie jedzie, aby pracować do siedmiu tysięcy; postawić i zabezpieczyć obozy, przygotować wszystkie elementy dla drugiej grupy – nazwijmy ją „szturmową” . Druga grupa, mając już zaplecze i założone obozy, bardzo szybko przechodzi proces aklimatyzacji i może przystąpić niejako z marszu do ataku szczytowego. To jest rozwiązanie logiczne, ale jest trudne z psychologicznego punktu widzenia, gdyż pierwsza grupa miałaby świadomość, że ich szanse wejścia na szczyt są dużo mniejsze, choć w zasadzie niewykluczone. Druga wersja to przygotowanie lepszych warunków w bazie głównej, poprawienie komfortu przebywania. Czyli baza zasadnicza niżej np. w bazie chińskiej, gdzie jest woda, drzewo, być może dodatkowe ogrzewanie. Takie rozwiązanie daje możliwość komfortowego wypoczynku na niższej wysokości. Można wówczas, zwiększając ilość uczestników, zapewnić płynność akcji górskiej w dłuższym okresie czasu. Mniej eksploatować grupę szturmową. Jednak pierwsza wersja bardziej mi pasuje, być może pójdę w tym kierunku.

 

 

Krzysztof Wielicki w akcji. Fot. arch. K. Wielicki


Biorąc pod uwagę dużą różnicę między obozem czwartym a szczytem, masz pewność, że wybrana droga była słuszna?
Droga tak. Porównując z południową stroną, droga biegnie terenem o stałym nachyleniu i wydaje mi się, że można zdobyć K2 zimą od północnej strony. Natomiast obóz czwarty trzeba założyć nieco wyżej.

Czy są takie możliwości ?
Na 7850, tam gdzie mieliśmy latem. Powyżej – moim zdaniem – nie ma już miejsca, gdzie można by go założyć. Być może dodatkowe poręczowanie powyżej obozu czwartego, ale i tak trzeba się nastawić na tysiącmetrowy atak „non-stop”.

Wzmocniłeś zespół czołówką wspinaczy zza wschodniej granicy. Czy czujesz się rozczarowany odejściem Gruzinów?
To miało być poważne wzmocnienie. Jak się jednak okazało, po niespełna połowie wyprawy z całej czwórki pozostał tylko jeden, na szczęście najmocniejszy – Denis Urubko. Jego partner Wasilij Piwcow odszedł z wyprawy z powodów rodzinnych. Natomiast pozostała dwójka – Gia Tortladze i Ilias Tukwatullin – nie widząc szansy dla siebie, odeszła, zabierając ze sobą otrzymany ekwipunek. Jedyny  powód, jaki podali – oczywiście poza „historią mięsną” –  to niemożliwość zdobycia szczytu. Tortladze powiedział to wyraźnie: „Ta wyprawa nie ma szans wejścia na szczyt.” Ja twierdziłem odwrotnie. Było wielu uczestników, którzy nie widzieli szansy dla siebie, ale to nie jest powód, aby opuszczać wyprawę. Takie postępowanie jest naganne. Przyjeżdżając na wyprawę, jestem z nią do końca – tak postawił sprawę Urubko.
Natomiast jeżeli ktoś po dwudziestu dniach wyprawy mówi, że nie ma szans i nie można go przekonać – nie ma też sensu go zatrzymywać. Zabrali plecaki i odeszli. Ale to z kolei spowodowało większą determinację w zespole. W ten sposób zrobiło się jakby miejsce dla naszych młodych wspinaczy. Oni przejęli rolę kolegów i dlatego odejścia w sposób zasadniczy nie dało się odczuć.

 

Dotarły do nas informacje, że Denis Urubko był rozczarowany decyzją o przerwaniu akcji.
Myślę, że nie był rozczarowany; w końcu sam widział jaka była pogoda. Był zawiedziony – tak samo jak i ja – tym, że nie mogliśmy podjąć ataku. To nie wynikało z mojej decyzji, to pogoda podjęła decyzję za nas. Problem byłby gdyby po rozpoczęciu odwrotu nagle zmieniła się pogoda. Prognozy były jednak jednoznaczne. Po podjęciu decyzji o odwrocie mieliśmy najcięższe dni. Podjęliśmy ją 27 lutego, a do 3 marca walczyliśmy z huraganem, aby uratować bazę. Myślę, a właściwie jestem pewien, że w górze nie ma śladu po naszych obozach.

 

 

Denis Urubko. Fot. Piotr Morawski


Z przebiegu akcji wynika, że Urubko jest alpinistą o niewiarygodnych możliwościach fizycznych i psychicznych. Czy będzie brał udział w następnych twoich wyprawach?
Oczywiście. Już planujemy, obmyślamy skład z Denisem. Będzie to skład polsko-rosyjsko-kazachski. Jesteśmy zgodni co do czołówki rosyjskiej, oczywiście mamy też jasne spojrzenie co do składu polskiego, natomiast generalnie jest to temat przyszłości, a kwestia przyszłości polega na środkach finansowych.   

Przechodząc do naszego teamu – mimo niewielkiego doświadczenia na dużych wysokościach – Marcin Kaczkan i Piotr Morawski bardzo dobrze zaprezentowali się na wyprawie. Czy mógłbyś skomentować ich występ na K2?
Myślę, że ta dwójka spisała się bardzo dobrze. Dołączyła do wyprawy niejako „w ciemno”, ponieważ nie znałem ich wcześniej. Miałem tylko opinię z klubu warszawskiego, że są bardzo dzielni. Wspinali się zimą w Pamirze. Zostali „wzięci” na słowo i spisali się znakomicie. Asystując Denisowi, musieli starać się mu dorównać. Dostali twardą i dobrą szkołę. Na pewno jest to dwójka, która rokuje nadzieję na „młody” polski himalaizm. Również wśród innych młodych wspinaczy, którzy byli przewidziani tylko do pomocy, widzę olbrzymią chęć walki, zespołowego działania. Od razu dostali mocną szkołę zimową i sprawdzili się. Na pewno w różnym stopniu, ale generalnie jestem zadowolony z ich uczestnictwa.

Czy na kolejną wyprawę pojadą inni przedstawiciele „młodzieży”?
Tak, będę poszukiwał nowych młodych wspinaczy. Na pewno trzeba poszukać po klubach. Trochę mało czasu poświęciłem, żeby np. porozmawiać z szefami klubów w Polsce; czy mają takich ludzi, którzy są zainteresowani, którzy wykazują pewną twardość. W warunkach zimowych od uczestników wymaga się dużej odporności, dobrego zdrowia, może niekoniecznie dużych umiejętności technicznych, ale bardziej odporności i wytrwałości oraz rzeczy najważniejszej – pracy w grupie, pracy na sukces zespołu. Zimą w górach wysokich nic nie można zrobić indywidualnie.

A co powiesz o „starych wygach”?
„Stare wygi” się poodmrażały, to rzutowało na ich dalsze możliwości. Niemniej jednak swoje zrobili. Wykonali kawał dobrej roboty. Część z nich zapłaciła mniej lub bardziej poważnymi odmrożeniami.

Wyprawa osiągnęła niewątpliwie ogromny sukces medialny, czy takie obciążenia podczas samej wyprawy powodowały utrudnienia?
Mimo wielu wątpliwości, że cały ten szum przeszkadza, że obdziera z romantyzmu wspinanie – wszędzie media, takie „reality show” – my tego nie odczuliśmy.  Dla nas telewizja nie istniała. W bazie był tylko jeden namiot z urządzeniami do wstępnej selekcji i wysyłania bieżących informacji. Wszystkie materiały tworzyliśmy sami. Następnie znosiliśmy je do bazy i nie mieliśmy żadnego wpływu na to, co się dzieje z nimi dalej. Dla nas był to taki sam element jak na każdej wyprawie, gdzie uczestnicy wykonują zdjęcia i filmy na własny użytek. Tym razem trafiały one bezpośrednio do kraju, a  montowany materiał pokazywano w telewizji. Program spełnił swoją rolę. Bardzo pozytywną dla środowiska. Pokazał obraz dotychczas widziany tylko na przeglądach filmów górskich. To może mieć bardzo korzystny wpływ na opinie, sympatie, sponsoring i oczywiście nowych adeptów wspinania.

To twoja kolejna wyprawa, podczas której jesteś organizatorem, kierownikiem i jednocześnie prowadzisz akcję górską. Czy nie stało to w sprzeczności?
W sprzeczności nie, ale taka sytuacja jest na pewno trudna. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie męczyła. Duży zespół, trzy bazy, kwestie transportu, żywności, paliwa i setki innych ważnych i mniej ważnych elementów. Na szczęście Zbyszek Terlikowski i Monika Rogozińska bardzo zaangażowali się w pracę bazową. Dzięki nim miałem więcej czasu na kierowanie akcją górską.

Przed wyprawą twierdziłeś, że jest ona dobrze przygotowana pod względem technicznym. Czy były niespodzianki?
Raczej nie. Z energią nie było problemów, zarówno turbina i „hondy” sprawiał się bardzo dobrze. Palniki na gaz i paliwo płynne działały. Ekwipunek trafiony, no może śpiwory mogłyby być trochę większe. Ogólnie, poza drobnymi elementami, było ok.

Powiedz jak oceniasz swoje możliwości fizyczne? W ostatniej fazie wyprawy wraz z Urubko byliście jedynymi, którzy mogli zaatakować szczyt.
Byłem zaskoczony. Bałem się, że będzie gorzej, a okazało się, że – nie licząc kontuzji – w zasadzie nie miałem problemów zdrowotnych. Ogólnie na niezłym poziomie. Oczywiście czuję lekkie obniżenie moich fizycznych możliwości, nie jest to już niestety 1984 rok. Niemniej zdobyte doświadczenie, przebywanie na dużych wysokościach w przeszłości, jest pomocne, rekompensuje  utratę sił.

Zimowy Program Eksploracji Himalajów trwa. Jaki będzie następny cel? Przed wyjazdem sugerowałeś powrót pod Makalu.
Być może, jednak teraz myślę, że K2 jest celem najważniejszym. Natomiast nie wiem kiedy byłoby to możliwe. To zależy od wielu czynników. Jeżeli o mnie chodzi – „już jestem spakowany”.  

 

 

Krzysztof Wielicki. Fot. Piotr Morawski


Rozmawiał: Arkadiusz Smolnik

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-03-25
GÓRY
 

Ferraty w Dolomitach – przegląd subiektywny

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-03-04
GÓRY
 

Tomek Mackiewicz. Pięć zim pod Nanga Parbat

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-12
GÓRY
 

VI Memoriał Olka Ostrowskiego

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-01
GÓRY
 

24 000 metrów w pionie w 24 godziny

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-01-30
GÓRY
 

Kobiecy skiturowy trawers Tatr Wysokich

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com