"Na temat kobiecego wspinania krąży w naszym środowisku wiele złośliwie fałszywych opinii. Niektóre funkcjonują bez uzasadnienia (...)" - Andrzej Mirek o kobiecym wspinaniu.
Kobiety to inny gatunek
Pęcherz
Nawet nie obiecuję, że będę się próbował zmieścić w regułach politycznej poprawności, bo zaczynałem się wspinać, gdy one nie obowiązywały. Pojęcia takie, jak gender, seksizm czy parytet nie miały szans na przekroczenie dobrze strzeżonych granic Polski Ludowej. Nietrudno było wtedy o taką pomyłkę, jaką zrobił mój kolega, któremu obiecaliśmy, że w rejonie, do którego zmierzamy, będą łatwe i ładne wspinaczki. Gdy przybył, porozglądał się pod skałami, a następnie zgłosił nieuzasadnione reklamacje co do urody przebywających pod nimi dziewczyn.
Stan na dzisiaj – suma wszystkich krzywd
Na temat kobiecego wspinania krąży w naszym środowisku wiele złośliwie fałszywych opinii. Niektóre funkcjonują bez uzasadnienia, czemu sprzyja leniwa bezwładność dobrze rozpędzonego kłamstewka, oto kilka przykładów.
Znana jest opinia, wg której dziewczyny udają zainteresowanie wspinaniem, a już po „złowieniu” męża wspinacza stopniowo ograniczają mu dostęp do skały.
Po ślubie koniec
Uroda rozprasza, bo cóż miałoby być bardziej rozpraszającego niż spojrzenie w głęboki dekolt koleżanki stojącej na dole, podczas gdy znajduję się przed trudną sekwencją, którą trzeba pokonać bezbłędnie i precyzyjnie? To stwierdzenie jest już anatomicznie nieaktualne, gdyż wielu wytrenowanych wspinaczy ma większe piersi niż ich koleżanki.
Krzyczącą nieprawdą jest to, że kobiety nie lubią się wspinać, bo muszą być widywane w tych samych ciuszkach kilka razy, co dla prawdziwej kobiety miałoby być nie do zaakceptowania. Wiadomo też, że najgorsze dla kobiety jest spotkanie innej ubranej w ten sam ciuszek, jednak znacząca większość wspinających się kobiet radzi sobie z tym problemem bez terapeuty i nie wszystkie od razu rzucają skały i góry. Podejrzewam, że za rozpowszechnianiem akurat tej nieprawdy stoi lobby produkujące odzież sportową.
Spotkałem się z opinią, że kobiety wykorzystują facetów do noszenia sprzętu, wieszania ekspresów, a ich ściąganie po nieudanej próbie traktują jako coś oczywistego. Nawet jeśli tak jest, to tylko w parach, w których facet wspina się lepiej od swojej partnerki. We wszystkich pozostałych ta zasada nie obowiązuje, więc można tu akurat mówić o zalążkach równouprawnienia.
Napotyka się tu i ówdzie stwierdzenie, że kobiety spadają z innych powodów niż faceci. Może tak było kiedyś, ale w zeszłym sezonie odnotowano jedynie dwa potwierdzone odpadnięcia, którego przyczyną było poprawienie grzywki, i tylko jeden, gdy prowadząca wzięła blok po potrząśnięciu włosami.
Nieprawdą jest, jakoby kobiety gorzej pamiętały patenty na drodze i dlatego trudniej o mocne RP w ich wykonaniu. Naprawdę to u kobiet inny jest mechanizm kodowania. Oto dialog pewnej pary, zasłyszany Miał on miejsce pod skałką w czasie przygotowania do wspinania.
– Co ty robisz? Przecież robiłaś tę drogę.
– Nie robiłam.
– Robiłaś.
– A jak byłam ubrana?
– Mhm, w różową koszulkę i seledynowe spodenki.
– A to rzeczywiście robiłam.
Koniec hegemonii
Skrajnie krzywdzącą opinią jest ta, że kobiety zawłaszczają sobie sukces, a winę za klęskę zrzucają na swojego partnera. To opinia jest tak ekstremalnie i brudnie seksistowska, że pozostawiam ją bez komentarza.
Wspinaczka mikstowa, czyli czysta przyjemność
Wspinanie w mieszanym zespole np. w górach może i ma swoje wady, bo można w ogóle nie wspiąć się mimo dobrej pogody, ale jeśli już się wspinamy, to lista zalet jest tak obszerna, że muszę się streścić, by wskazać chociaż te najważniejsze.
Jeśli już przydarzy się mniej lub bardziej niezaplanowany biwaczek w ścianie, to ten heteroseksualny jest dla ciągle jeszcze heteroseksualnej większości bardziej przyjemny. Prawdziwe kobiety nie pocą się – to aksjomat, a dyskretna woń perfum dla normalnie czujących jest milsza niźli męski pot.
Spotowanie bulderującej dziewczyny ma swój smaczek, nieporównywalny z homowspinaczkowym.
Dziewczyny są znacznie bardziej wdzięczne jako obiekt pedagogizacji. Niektóre ślepo słuchają swoich trenerów tak, że aż dziwne, iż oni tego nie wykorzystują. A zresztą kto ich tam wie? Cóż może być fajniejszego niż podziękowanie za wskazanie odpowiedniej drogi lub udane zmotywowanie koleżanki czy nawet jednorazowej partnerki. I znowu przykład. Po prowadzeniu drogi przez odpowiednio zmotywowaną Beatkę, zwaną poufale Żbikiem, miał miejsce taki dialog:
– Jakoś tak się dziwnie składa, że najtrudniejsze drogi prowadzę z tobą.
– Nie przeczę.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
Tak postawione pytanie nie miałoby sensu w czysto męskim gronie, gdzie skończyłoby się na banalnym piwie lub zimnej wódeczce.
Zaangażowanie płci ciągle jeszcze piękniejszej podczas wspinania jest większe i koncentracja na problemie też. I to nic dziwnego, bo każdy, kto obserwował kobiety na zakupach, dobrze wie, iż potrafią one nie tylko z samego aktu kupowania, ale nawet z pozornie dla mężczyzn prostego płacenia przy kasie, zrobić nie najkrótszy spektakl.
Słabość płci pięknej przeszła do prehistorii. Po raz pierwszy przekonał się o tym mój kolega, gdy zimą zaproponował poniesienie plecaka pewnej znanej niegdyś łojantce, ale nie był w stanie tego zrealizować, gdyż wybierała się ona na Zerwę, a plecak pełen był wymyślnego ekwipunku. Z kolei Małgorzata Pieprzycka opowiedziała kiedyś w Sulovie, że na tarnowskiej ściance założyła się, iż podciągnie się więcej razy niż trzej powątpiewający w nią koledzy, i wygrała. Mimo, że byłem w towarzystwie dwóch innych facetów, to nie podjęliśmy wyzwania. Nawet przeciętnie wspinająca się dziewczyna jest w stanie wydusić z siebie „nie dam rady” tyle razy, że energia zużyta na wypowiedzenie tego tekstu wystarczyłaby z łatwością na pokonanie drogi i zejście nią.
Dokąd to wszystko zmierza?
Ciekawostką semantyczną jest to, że w mowie i piśmie przyjęło się pojęcie wspinania kobiecego, ale nie mówi się o męskim. Odnotowuje się więc pierwsze przejścia kobiece, a o pierwszym męskim dziś nikt pisać nie chce, chyba że jest to przejście na emeryturę. Gdy kobiety urządzą meeting, to mogą liczyć na medialny oddźwięk, a faceci mogą się w tym czasie spokojnie wspinać bez szansy, że ktoś będzie się tym interesował. Czyżby to właśnie miałby być początek końca męskiej hegemonii na Ziemi?
Uważna asekurantka z Ceuse
Ostatnio wiele mówi się o parytecie, który miałby gwarantować 30 albo 50% miejsc poselskich, ministerialnych i parkingowych kobietom. Taki sam parytet łatwo sobie wyobrazić we wspinaniu. Kobiety mogą zażądać prawa do prowadzenia 50% dróg o trudnościach VI.5+ oraz zmiany rodzaju połowy nazw dróg na żeński i będą to żądania całkowicie uprawnione.
Specjaliści od ewolucji, gdy zaproponuje im się prognozowanie dalszego przebiegu tego procesu u człowieka, przypominają sobie o niewyłączonym żelazku i wymykają się, jednak przyciśnięci do muru wspominają coś o tendencji do unifikacji płci. Jak na razie jeszcze można odróżnić wspinającą się kobietę od faceta z pomijalnym marginesem błędu, i chciałbym, aby tak pozostało, ale to tylko pobożne życzenie.
Kobiety wspinając się, w swej determinacji łamią paznokcie, rozrastają się w barkach, co wymusza wymianę cywilnych ciuszków. Na wyprawach rezygnują z codziennego mycia się, a niektóre nawet przeklinają. Czy potwierdzają, czy zaprzeczają tymi czynami i stygmatami swojej kobiecości, czy też może wznoszą się ponad nią? Łaknący gotowych odpowiedzi mądrala będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, gdyż czeka mnie jeszcze wiele wspinaczek, nim poznam odpowiedź na tak postawione pytanie.
Numer GÓRY 9 (184) 2009
Tekst i zdjęcia: Andrzej Mirek