Mieszkający obecnie w Boulder w stanie Kolorado, Amerykanin jest znany powszechnie we wspinaczkowym świecie jako znakomity fotografik – z dorobkiem zdjęciowym można się zapoznać nie tylko na stronie
www.crichardsphoto.com, ale również w
fotoedycji GÓR z roku 2009. Niemniej jednak
Cory Richards jest także solidnym wspinaczem, co udowodnił m.in. wytyczając w alpejskim stylu wraz z Renanem Ozturkiem nową linię na Centralnym Południowym Filarze Tawoche (Dolina Khumbu) o wycenie ED2 VI, 5.10, M4/5, oraz - w podobnym stylu – otwierając drogę wraz z Ines Papert na północnej ścianie Kwangde Shar - TD, WI5, M8, R... Ostatnim sukcesem jest oczywiście pierwsze zimowe wejście, wraz z Simone Moro i Denisem Urubko, na Gasherbrum II.
W jednym z najbliższych numerów GÓR ukaże się, miejmy nadzieję, wyczerpujący materiał z zimowych zmagań wspinaczy na Gasherbrum II – poniżej zaś znaleźć można krótki wywiad przeprowadzony, gdy Cory znajdował się jeszcze w bazie pod GII, tuż po zejściu ze szczytu...
Czapkę chylę przed waszym osiągnięciem. Wielkie graty...
Dzięki za skinienie głowy ;)
Tak na szybko mam kilka pytań do ciebie... Wspinanie na 8000-ki nie jest chyba twoją specjalnością?
Szczerze mówiąc, nie jestem bardzo doświadczonym wspinaczem na 8000-kach. Moja przeszłość wspinaczkowa zawsze była bardziej zakorzeniona w technicznym wspinaniu na niższych szczytach... Próbując rzeczy w zakresie 6000 metrów. Ostatniej wiosny zrobiłem Lhotse (przy wsparciu braci Benegas oraz firmy The North Face) w ciągu sześciu dni, bez uprzedniej aklimatyzacji. Ze względu na ramy czasowe, zdecydowałem się wtedy na użycie tlenu... Wyprawa była eksperymentem, w jaki sposób się adoptuję. Zaskakująco czułem się dobrze. Myślę, że mam predyspozycje do szybkiej i dobrej aklimatyzacji.
Co było dla ciebie największym zaskoczeniem podczas zimowej wyprawy?
Na Gasherbrumie najbardziej dokuczliwe było zimno i poczucie całkowitej izolacji. Wiedziałem, że nie będzie tutaj nikogo, ale kiedy rzeczywiście POCZUŁEM odizolowanie, zobaczyłem, co to naprawdę znaczy. Nie ma zmiłuj się, jeśli zaczną się problemy (Cory użył idiomu „shit hits a fan” – przyp. red.)... Jest to coś odmiennego od doświadczeń setek osób, które przemierzają rocznie Khumbu.
Jak się czujesz jako wspinacz dokonujący historycznego wyczynu?
Wiesz, nie robi się historii ani tu, ani tam u góry. Osiągnięcie nasze ma znaczenie tylko dla kilku osób ze świata i jest to ważne utrzymywać właściwą perspektywę. Ważniejsze dla mnie jest, co nasze osiągnięcie znaczy dla mnie... Tylko dla mnie samego. Celebruję moje życie z moją rodziną, z tymi którzy dobają o mnie i o których dbam. W rzeczywistości była to tylko jeszcze jedno fajne osobiste przedsięwzięcie, które było wyzwaniem psychicznym i fizycznym. Rozpaliło mnie i wciągnęło.
Można zaryzykować, że w Polsce byłbyś sławny... Czego spodziewasz się po powrocie do Stanów?
Amerykanie zdaje się mniej premiują osiągnięcia na 8000-kach, niż Europejczycy lub Azjaci. Nie wiem, jak będzie to odebrane lub postrzegane, ale nie jest to ważne dla mnie... Była to dobra zabawa i to jest najważniejsze.
Powiedz szczerze... Podobało ci się, pomimo tych wszystkich ekstremalnych warunków?
Mój przyjaciel powiedział mi, że, jestem „zachłanny na cierpienie” (Cory dokładnie powiedział: „glutton for suffering” – przyp. red.)... No i raczej się z tym zgadzam. Tak, lubię to..., ale może to wydawać się trudne do zrozumienia. Nie jest to element walki, która jest z natury przyjemna dla wszystkich ludzi... Sztuka przetrwania zwiększa sens życia i życie samo w sobie. Jak zmienia się ilość cierpienia, które możemy tolerować i jak nasz organizm dostosowuje się do tych zmian. Niektórzy ludzie dodają dramatyzmu do swojego życia poprzez związki i miłość... Niektórzy wspinają się w górach... Wszystko jest tym samym gównem... Są to po prostu rożne sposoby na dostarczanie doznań i emocji.
W jaki sposób wpasowałeś się w zespół Moro-Urubko, który już niejedno ma za sobą?
Ciężko się dopasować do dynamiki tych, którzy mają za sobą taką historię. A w dodatku, jestem młodszy niż oni i stosunkowo niesprawdzony. Piękno Simone i Denisa polega na ich sile i zdolności adopcji... i zaakceptowania mnie. Są oni niezwykle silni i mają niesamowitą relację pomiędzy sobą... Jest to bardziej odzwierciedlenie ich osobowości, które dopuściły mnie do swojego kręgu. Przeważnie, tylko patrzyłem, gdzie mogę być pomocny, a gdzie i kiedy nie należy się... wtrącać. Dopuszczałem, aby ich doświadczenie dyktowało nasze działania w zakresie wspinaczki – no chyba, że się z czymś bardzo nie zgadzałem :)
Zejście do bazy było dość dramatyczne. Jak teraz na to patrzysz?
Dramatyzm ostatniego dnia... Cóż... To tylko... dramatyzm. Fakt jest taki, że jest to już poza nami. Gdybym za bardzo nad tym kminił – to przeraziłoby mnie to i nie chciałbym wrócić w miejsca, które mogą czymś takim grozić. Ważne jest, aby uczyć się na błędach. Rozważyć, co mogliśmy zrobić inaczej i zastosować taką wiedzę, jak być bezpieczniejszym następnym razem. Ale w końcu to są góry, lawiny się zdarzają, są szczeliny... Ważne, żeby utrzymać emocje w odpowiedniej prespektywie i po prostu się wspinać... A poza tym... Była to najbardziej zabawna... część naszej wyprawy!
Rozmawiał: Tomasz Mazur.
Wkrótce również rozmowy z Simone Moro i Denisem Urubko.