Przede mną rozciągała się panorama na pola, góry i zabudowania. Tuż pod moimi butami stojącymi na skraju skalnego labiryntu po szkielecie dachu zbudowanym z bambusowych witek skakał czarny ptak. Tuż za nim w polu złotej pszenicy dostrzegłam sędziwą, siwą Nepalkę z sierpem w ręce. Powoli podchodziła do kłosów, chwytała je w dłonie, jakby sprawdzając czy są gotowe, a potem odcinała ich garść i wrzucała do kosza zawieszonego na plecach. Robiła to w natchnieniu, bez pośpiechu, tak jakby ścinanie zboża było czynnością magiczną, podlegającą specjalnemu rytuałowi, który nada mu szczególną moc. Czarny ptak pod moimi stopami śpiewał. Wiatr niósł ze sobą zapach rozgrzanej słońcem pszenicy. Usiadłam na stopniu i zastygłam w oczarowaniu. Było ciepło, słodko i tak spokojnie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Słyszałam ćwierkotanie cykad i stłumione odległością głosy dzieci. Przestałam się śpieszyć i nie myślałam o niczym konkretnym. Zapomniałam o procesji, hotelu i jedzeniu. Siedziałam, patrzyłam i chłonęłam himalajski spokój i doskonałą równowagę, w jakiej znajdował się ghandrukowy świat. Miałam wrażenie, że wszystko tu dzieje się zgodnie z boskim planem. Być może dlatego, że ludzie zaakceptowali ten plan i stosują go na co dzień, nie pytając o szczegóły. I może to jest właśnie sekret ich szczęścia. W Ghandruk trwał czas czyszczenia ziarna. Przed kamiennym domem na podwórku kobiety rozrzuciły wysuszone kłosy, a potem biły je kijami, młócąc zboże, żeby wysypało się z niego dojrzałe ziarno. Obok leżało gęste sito do przesiewania gotowego ziarna.
(Źródło: www.beatapawlikowska.com)
Ksiązka ukazała się w styczniu 2011 r., wyd. National Geographic i kosztuje 12,99 zł.