W środę do kraju wróciła ekipa AWF Katowice, która wzięła udział w niedzielnym Mount Everest Marathon. Sylwia Jaśkowiec, biegaczka narciarska AZS AWF Katowice, ustanowiła rekord trasy w kategorii zawodników zagranicznych - 5:34.06.
- Z Szerpami nie można się równać. To zupełnie niezwykłe, jak biegają, jak stawiają stopy na tych ścieżkach pełnych kamieni. Ciężko było sobie wyobrazić bieg na takiej wysokości (start - 5400 m, meta - 3400 m). Mnie przerażało, że jest tam tak mało tlenu. To się dało odczuć. Płuca piekły, brakowało tlenu w mięśniach - powiedziała Jaśkowiec, która na mecie była pierwsza z obcokrajowców.
- Nie dało się uzyskać większej prędkości. To zupełnie coś innego niż maraton w dolinie, po płaskiej trasie. Nie ma co porównywać takiego biegu z biegiem narciarskim, bo przecież na nartach ścigamy się najwyżej na wysokości 1800 metrów. Starałam się nadrabiać straty na płaskich odcinkach - dodała zawodniczka, mająca "na koncie" trzy płaskie maratony w Katowicach.
Ponad ośmiu godzin potrzebował na pokonanie trasy rektor katowickiej AWF i prezes Polskiego Związku Biathlonu Zbigniew Waśkiewicz.
- Rano, kiedy startowaliśmy, była mgła i minus 10 stopni. Na mecie - sucho i plus 25 stopni. W dodatku to wcale nie jest tak, że biegnie się cały czas w dół. Na trasie było mnóstwo podbiegów. Wystartowało około setki osób, z czego połowa to mieszkający w Himalajach Szerpowie. Z nimi na tej trasie nikt inny nie ma szans. Zwycięzca miała czas w granicach 3:40. Najgorzej było z powietrzem, zatykało strasznie - wspominał Waśkiewicz.
INTERIA.PL/PAP
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl