facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2013-04-18
 

Przyjaźń na końcu świata

Bracia Huberowie znów wyruszają w drogę. Cel: Mount Asgard na Ziemi Baffina, a dokładniej: 1000-metrowa linia biegnąca jej południową ścianą, której jeszcze żadnemu zespołowi nie udało się przejść klasycznie. I są ku temu powody. Wyzwanie to zdaje się być bowiem na granicy ludzkich możliwości, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. W sam raz dla tego dobrze zgranego i wytrenowanego zespołu. Jednak, żeby mu podołać, muszą stać się jednością, która da z siebie wszystko...

OUT THERE, ALL IN!

Thomas Huber: „Parę pociągnięć. Nie więcej niż dwa, trzy metry. Czyli w sumie nie tak dużo. A już na pewno nie tyle co dziesięć tysięcy kilometrów, które musieliśmy przebyć, żeby się tu znaleźć i w końcu rozpracować te kilka ruchów potrzebnych do przedarcia się przez ostatnie metry drogi. Jechaliśmy taki kawał jedynie po kilka kolejnych metrów – trochę nas pogięło, no nie?”.

Ale nie. Takie porównania nie wchodzą w grę. Dlaczego? Bo zwykle zestawianie ze sobą kolejnych liczb nie oddaje adekwatnie wymiaru całego przedsięwzięcia. Wspinanie uczy na pewno jednego: robienie porównań na podstawie danych wyrwanych z kontekstu nigdy nie ma większego sensu.

 

O CO ZATEM CHODZI?

O MISJĘ NIEMOŻLIWĄ DO WYKONANIA, O WKROCZENIE W NIEZNANE. O DOCIERANIE DO NAJDALSZYCH ZAKĄTKÓW ZIEMI I PODĄŻANIE DO PRZODU PRZEZ NAJBARDZIEJ NIEDOSTĘPNE OBSZARY W POSZUKIWANIU MAGII TOWARZYSZĄCEJ TYM, KTÓRZY IDĄ NA CAŁOŚĆ.

 

Może jednak jest w tym trochę prawdy; możliwe, że cyfromaniacy mają w pewnym sensie rację. W końcu jeśli chcesz pokonać ścianę, znajdującą się na drugim końcu świata, musisz być choć odrobinę szalony.

 

ZA SIEDMIOMA GÓRAMI, ZA SIEDMIOMA LASAMI…

Ziemia Baffina? A niby gdzie to jest? Czemu nie Ibiza? Mamy teraz naprawdę atrakcyjne oferty”. Jeśli zamierzasz zapytać o loty na Ziemię Baffina w najbliższym biurze podróży, nastaw się na widok podniesionych brwi i sceptyczne spojrzenia poprzedzone różnymi zaskakującymi pytaniami. Nic dziwnego, skoro ten najbardziej wysunięty na północ obszar Kanady na zachód od Grenlandii rzeczywiście nie figuruje w broszurach biur podróży jako raj dla spragnionych słońca wczasowiczów. nawet jeśli podczas urlopu dopuszczają oni pewną namiastkę przygody. Ziemia Baffina to piąta co do wielkości wyspa na świecie i jednocześnie najbardziej wyludnione miejsce, jakie można sobie wyobrazić. Przy populacji liczącej zaledwie 11 000 ludzi, rozmieszczonej na powierzchni pół miliona kilometrów kwadratowych, każdy mieszkaniec mógłby spokojnie posiadać duże pole golfowe na tyłach domu, a przestrzeni i tak by nikomu nie brakowało. Więc jeśli kręci cię golf lub jakakolwiek inna aktywność na świeżym powietrzu, lepiej dla ciebie, żebyś nie był zbyt przewrażliwiony w kwestii pogody. Klimat panujący na Ziemi Baffina charakteryzuje się bowiem unikalną meteorologiczną niestabilnością i po prostu robi to, co mu się żywnie podoba - bez ostrzeżenia. W jego szerokiej, podlegającej ciągłym zmianom ofercie warunków pogodowych nie uświadczysz pozycji „lato”. Nie jest wielką tajemnicą, że imprezy na plaży odbywają się wszędzie tylko nie tu.

 

JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO

Tanie oferty od agenta biura podróży to jedno. Broszura „Najlepsze bigwalle na świecie” autorstwa Alexa i Thomasa Huberów, a.k.a „Jedyny i niepowtarzalny zespół Huberbuam”, to już zupełnie co innego. Naszpikowana przygodami od El Capa po Latok i od Baintha Brakk zwanego Ludożercą po Trango Nameless Tower, ta opasła księga urosła do niemalże biblijnych rozmiarów. W 2012 roku przyszedł najwyższy czas, by dodać do niej kolejny rozdział; rozdział, którego tytuł zapisany został już parę lat wcześniej, jednakże tylko w pamięci.

 

BAVARIAN DIRECT

Rok 1996

 

Bawarscy wspinacze Christian Schlesener, Mane Reichelt, Luca Guscelli, Bernd Adler, Markus Bruckbauer i Tom Grad wracają do domu z Ziemi Baffina. Ich bagaż zawiera najcenniejszą rzecz, jaką alpiniści mogą ze sobą przywieźć z takiego wyjazdu: wytyczenie i pierwsze przejście drogi, którą nazwali Bavarian Direct (7/A3) – śmiałej linii przecinającej wysoki na 700 metrów, południowy filar Mount Asgard. Krótko po powrocie, wspinacze zorganizowali pokaz slajdów – rytualne podsumowanie każdej ekspedycji. Wśród gości wieczornego pokazu w Rosenheim nie mogło zabraknąć Alexa i Thomasa, dobrych przyjaciół autorów przejścia. Siedzieli razem przy piwie w zaciemnionym pokoju słuchając buczenia projektora przerzucającego zdjęcia jedno po drugim. Usta mieli otwarte, a palce zaczęły im się pocić, bo to co zobaczyli było po prostu spektakularne i budziło jednocześnie grozę i szacunek. Poza czystym pięknem ściany, Alexa i Thomasa zafascynowało jednak coś jeszcze.

 

Gdy tak analizowali bliżej kolejne odcinki skały, doszli do wniosku, że chyba da się wytyczyć linię, która „może by puściła”. Czyżby naprawdę droga wyceniona przez autorów na 7/A3 mogła zostać uklasyczniona?

 

Informacje, którymi podzielili się wspinacze na temat swojego przejścia sprawiły, że wszystko zaczęło wyglądać obiecująco. Musimy tam pojechać i spróbować – pomyśleli. „To marzenie towarzyszyło nam przez jakiś czas” – wspomina Alex – „wiedzieliśmy wtedy, że będzie to piekielnie trudna droga do uklasycznienia, jeśli w ogóle okaże się to możliwe”. Jednakże, mimo że ciągle głęboko wierzyli oni w urabialność projektu, również i to marzenie, podobnie jak wiele innych, zostało przegonione przez kolejne. Inne cele utorowały sobie drogę do czołówki wspinaczkowego kalendarza priorytetów, ponieważ jeśli chodzi o projekty i wszelkie opcje realizacji, pionowy wszechświat jest równie bezkresny co bezlitosny; zawsze ma do zaoferowania mnóstwo nęcących propozycji.

 

Dlatego też upłynęło trochę czasu nim Alex i Thomas stanęli przed szansą pociągnięcia tematu zapoczątkowanego przez ich przyjaciół na dalekiej północy i dokończenia tego, co zaczęli w swoich głowach już dawno temu.

 

NA MOUNT ASGARD JEST Z TUZIN DRÓG, Z CZEGO TYLKO O NIELICZNYCH MOŻNA MYŚLEĆ POD KĄTEM KLASYCZNEGO PRZEJŚCIA, A Z TYCH KILKU PROPOZYCJI BAVARIAN DIRECT TO ZDECYDOWANIE TA NAJWSPANIALSZA!” – ALEX

 

BELGIJSKIE LATO

Lato 2009

 

Na Ziemi Baffina ląduje mieszany zespół na czele z belgijską gwiazdą wspinaczkową Nico Favresse. Dlaczego wybrali właśnie Ziemię Baffina? Ich powód nie był tylko dobry – był najlepszy na świecie. Nigdzie indziej nie ma bowiem takiego skupiska dziewiczych ścian z tyloma pięknymi liniami. I mimo dosyć szerokiego wachlarza propozycji, cel tego ambitnego zespołu był oczywisty: Mount Asgard.

 

Dziesiątki dróg przecinają ściany Mount Asgard praktycznie incognito, ale tylko nieliczne z nich funkcjonują na niej formalnie jak np. hakówka Inukshuk na północnym filarze i Bavarian Direct znajdująca się na filarze południowym. Zespół decyduje się spróbować właśnie tam, bo jest przekonany, że jeśli którąkolwiek z tych dróg da się uklasycznić to będzie to Bavarian Direct. I nie pomylili się: na ostatnim wyciągu po jedenastu dniach w ścianie, obierają kierunek lekko zbaczający z oryginalnej linii przebiegu, aby dosłownie słaniając się na nogach wyjść w nowym miejscu na plateau Mount Asgard. Swojemu niemalże całkowicie klasycznemu wariantowi bawarskiej drogi dali imię The Belgarian, po czym wycenili przebyte 850 metrów ściany na 5.13b lub 8a/A1.

 

Wspinaczka hakowa to termin używany do określenia wspinania z pomocą lin, haków, ławeczek i tym podobnego sprzętu, stosowanego do pokonywania wyjątkowo problematycznych odcinków drogi. Hakówka posiada swoją własną skalę trudności, od A0 do A5, w zależności od tego, ile siły wymaga, jak wymagające jest osadzanie haków oraz jakiej jakości jest skała. „A” oznacza „artificial”, czyli „sztuczny”.

 

Wspinanie klasyczne natomiast to pokonywanie drogi bez dodatkowego wsparcia technicznego i asekuracja ma za zadanie jedynie zabezpieczenie w przypadku lotu.

 

Termin „redpoint” oznacza, że droga znana wcześniej prowadzącemu, została pokonana przez niego klasycznie w ciągu, czyli bez obciążania punktów asekuracyjnych i przy osadzaniu przelotów podczas wspinania. Mimo to wiele przejść określa się  jako redpoint, mimo że przeloty były już zainstalowane.

 

Klasycznie czy nieklasycznie – oto jest pytanie

Zespół Nico Fevresse’a wycenił The Belgarian na 5.13b, A1. Oznacza to, że przejście nie było w pełni klasyczne. Nico: „Na początku siódmego wyciągu nie byłem już w stanie poprowadzić klasycznie krótkiego odcinka. Mimo że poszczególne ruchy nie sprawiały mi problemu, po wyczerpującym miesiącu nie miałem już siły, żeby pociągnąć całości. Właśnie wtedy musieliśmy uciec się do sprzętu hakowego, który wzięła ze sobą Silvia Vidal”.

 

PRZEJŚCIE KLASYCZNE?

Dlaczego tylko „prawie”?

Bo crux na dziesiątym, najtrudniejszym wyciągu puszczał jedynie przy użyciu ławeczek, stąd też wycena A1. Tak czy inaczej, wiadomość o ich sukcesie rozniosła się z prędkością światła i nie umknęła uwadze również Alexa i Thomasa. „Zrobili dokładnie to, o czym my myśleliśmy od dłuższego czasu” – wspomina swoją pierwszą reakcję Alex. Jednak, jeszcze nie wszystko było stracone, wciąż mieli szansę spełnić swoje marzenie.

 

Nie ulegało wątpliwości, że Nico i Olivier Favresse, Sean Villanueva, Stéphane Hanssens oraz Hiszpanka Silvia Vidal włożyli bardzo dużo wysiłku w swoją 11-dniową próbę. ,,Zarówno Nico, jak i jego towarzysze to naprawdę twarde sztuki. Trzeba mieć niezły charakter, żeby robić takie przejście z dala od cywilizacji.” – mówi Thomas, a w jego głosie słychać prawdziwe uznanie.

 

Jednak pomimo wysiłku zainwestowanego przez belgijsko-hiszpański zespół w rozpracowanie Bavarian Direct, nie udało mu się wpasować ostatniego kamyka w mozaikę i dokończyć układanki. Alex i Thomas potraktowali to jako ostateczny sygnał do odwiedzenia Ziemi Baffina.

LOS SPRAWIŁ, ŻE WSZYSTKO STAŁO SIĘ WYJĄTKOWO JASNE. PONIEWAŻ POPRZEDNIEMU ZESPOŁOWI NIE UDAŁO SIĘ UKLASYCZNIĆ DROGI, DOSTALIŚMY SZANSĘ, BY PRZEJĄĆ SPRAWĘ W SWOJE RĘCE”.

 

MOUNT ASGARD

WEDŁUG EDDY, NAJSTARSZEGO ZBIORU ANTYCZNYCH PIEŚNI ISLANDZKICH Z XIII WIEKU, ASGARD TO KRÓLESTWO SKANDYNAWSKICH BOGÓW.

PO 800 LATACH, TA IMPONUJĄCA, LECZ PRZEPIĘKNA, BUDZĄCA RESPEKT I JEDNOCZEŚNIE ZACHĘCAJĄCA GÓRA NIE STRACIŁA NA SWOJEJ MITYCZNEJ MAGII CZY BOSKOŚCI.

 

BIGWALL I BRATERSTWO

BRATERSTWO DO POTĘGI

850 metrów ściany ze skąpą asekuracją i kilkoma wyciągami o wycenie w okolicach dziesiątki – to wystarczy, by stało się jasne, że droga to projekt, który poprowadzić mogą jedynie najlepsi z najlepszych. Zaawansowane, doskonałe umiejętności wspinaczkowe to w tym przypadku oczywiście warunek wstępny, ale tak naprawdę jedynie połowa sukcesu. By odnieść sukces na ścianie pokroju Mount Asgard, trzeba umieć coś więcej niż tylko się wspinać – trzeba umieć perfekcyjnie współpracować i funkcjonować w zespole.

 

Dzięki ojcu, miłośnikowi gór, Alex i Thomas już od najmłodszych lat brali udział w wypadach w Alpy. Patrząc wstecz, staje się jasne, że to właśnie wtedy uformowała się swego rodzaju baza pod ich dalsze górskie kariery. Dorastali oni nieustannie łaknąc przygód. Nie minęło wiele czasu nim bracia, już jako zespół, zaczęli szukać swoich własnych wyzwań. Poziom trudności stopniowo wzrastał i ich ojciec musiał coraz częściej zostawać w domu.

 

Braterstwo i partnerstwo wspinaczkowe mają ze sobą wiele wspólnego. W obu przypadkach, związek opiera się na bliskości i zażyłości. W taki sposób łączyć mogą albo więzy krwi albo lina. Jednak mimo podobieństw należy pamiętać, że braterstwo wynosi każdy zespół wspinaczkowy na wyższy poziom.

 

RODZISZ SIĘ BRATEM, STAJESZ SIĘ BRATEM. Z ZESPOŁEM WSPINACZKOWYM NIE JEST TAK ŁATWO. TO NIE JEST COŚ, W CO MOŻESZ OT TAK WSKOCZYĆ, TU NIE OBOWIĄZUJE PRAWO PIERWORODZTWA. TAKA RELACJA RODZI SIĘ POPRZEZ JEDNO:

WSPÓLNE WSPINANIE

 

WSPÓLNE WSPINANIE

To coś, co Alex i Thomas praktykowali latami, ale nie jedyna rzecz, której się poświęcali. Po okresach bliskiej współpracy przychodzą i takie, w których każde z rodzeństwa obiera własną drogę.

Wczesne przykłady: podczas gdy Alex wziął na cel między innymi drogi Om i Open Air tym samym kierując się w stronę dziewiątkowego poziomu trudności skali francuskiej we wspinaniu sportowym, Thomas otworzył End of Silence (8b+), wtedy jedną z najtrudniejszych dróg wielowyciągowych. Obaj jednak zawsze byli świadomi tego, że na świecie są inni równie utalentowani wspinacze. I im bardziej znakiem rozpoznawczym ich górskiej kariery stawały się więzy krwi, tym lepiej zaczynali oni rozumieć, że kluczem do spełnienia wspinaczkowych marzeń jest równoległe działanie w różnych zespołach i z różnymi partnerami wspinaczkowymi. Thomas: „Z Alexem po prostu świetnie się uzupełniamy na czym na pewno zyskuje nasza działalność wspinaczkowa, ale bardzo istotne jest to, żebyśmy od czasu do czasu podążali własnymi ścieżkami. A kiedy już jesteśmy gotowi, porywamy się razem na jakiś kolejny wspólny projekt”.

 

I rzeczywiście, patrząc wstecz łatwo zauważyć jak ów system działania razem, a jednak osobno przekładał się na kariery wspinaczkowe obu braci: w 1997 roku, wraz z Tonim Gutschem i Conradem Ankerem dokonali oni pierwszego przejścia drogi Tsering mosong (VII+/A3+) na szczycie Latok (7108 m). W 2001 Thomas połączył swoje siły nie z bratem a z Iwanem Wolfem, co zaowocowało nadzwyczajnym pierwszym przejściem jednej z magicznych dróg Himalajów - Shiva’s Line (7/A4) na północnym filarze Shivling (6543 m). Wyczyn ten został nagrodzony Złotym Czekanem (z fr. Piolet d’Or), czyli nieoficjalnym wspinaczkowym Oscarem. W następnym roku do Thomasa i Iwana dołączył Urs Stöcker i zespół dokonał drugiego wejścia na Baintha Brakk, zwanego również Ogre (7285 m). W międzyczasie Alexander solował Hasse-Brandler na Große Zinne w Dolomitach – bez asekuracji, bez liny, za to z zapasem siły i stalowych nerwów. Zresztą w Dolomitach, a dokładniej na Cima Ovest, zaprezentował też swoje umiejętności z liną, uklasyczniając w 2002 drogę Bellavista, a w 2007 roku robiąc Pan Aromę. Rzut kamieniem od swojego domu, Alex wraz z innym utalentowanym lokalsem, Guido Unterwurzacherem, poprowadzili drogi nad Lofer Alm - Donnervogel i Feuertaufe. Obie linie to jedne z najbardziej wymagających wielowyciągówek na świecie, głównie ze względu na skąpą asekurację, nie odpuszczającą nawet na wyciągach za 8b+.

 

Czysty przypadek imieniem Mario

Mario Walder pochodzi z austriackiego Tyrolu Wschodniego i jest kolejnym młodym, niezwykle obiecującym wspinaczem. Podczas wyprawy na Trango Nameless Tower w Karakorum zdołał udowodnić, że oprócz tego jest również solidnym, niezawodnym partnerem wspinaczkowym oraz cennym nabytkiem dla każdego zespołu stawiającego sobie duże, ambitne cele. Alex Huber spotkał Maria zupełnie przypadkiem w Patagonii w 2006 roku. Zaczęli się tam razem wspinać i szybko zorientowali się, że świetnie do siebie pasują, zarówno pod względem umiejętności wspinaczkowych, jak i przyjętej filozofii. „Mario jest sprawny jak diabli i zabiera się do rzeczy bez zbędnych ceregieli” – oto, jak Alex opisuje jego zalety. Podobnej opinii jest również Thomas: „Mario to zarówno świetny kumpel, jak i światowej klasy wspinacz, na którym można polegać w stu procentach, niezależnie od sytuacji”.

Niezwykle ważne podczas wspinania w zespole w bliżej niezbadanym terenie jest to, że wszyscy jego członkowie nadają mentalnie na tych samych falach. Mario okazał się być praktycznie trzecim bratem, ponieważ, jak sam przyznaje: „Dużą wartość przykładam do etyki. Niemalże wszystkich z moich pierwszych przejść dokonałem zgodnie z zasadami stylu klasycznego. Moim zdaniem bardzo ważne jest to, by drogi klasyczne pozostały w takim stanie, w jakim są teraz. Wymagają one bowiem od potencjalnych pogromców szacunku dla góry i stylu, w jakim została ona zdobyta przez pierwszych wspinaczy. Nie ma dla mnie nic bardziej satysfakcjonującego niż wyprawy w góry wspólnie z przyjaciółmi i towarzyszami wspinaczkowymi w poszukiwaniu nowych linii. Dostrzeżenie jednej z nich i dokonanie pierwszego przejścia to największe przeżycie, jakie można sobie wyobrazić – wtedy liczy się tylko ta linia!”. Oprócz ambicji bycia pionierami i wytyczania nowych granic we wspinaniu, Mario i bracia Huber posiadają jeszcze jedną wspólną cechę – ogromną wszechstronność: „W każdym terenie czuję się dobrze: lód, śnieg, skała, krucho czy nie. Tak szerokie preferencje umożliwiają działanie na praktycznie każdej górze na świecie”.

 

To właśnie mamy na myśli, mówiąc o braterstwie do potęgi. Jest to relacja, w której intensywne doświadczenia przeżywane są na jednej i tej samej linie; taka, do której prawdopodobnie bardziej pasuje miano rodziny lub plemienia, składającego się z braci i sióstr połączonych wspólną pasją wspinaczkową.

 

I tak rodzina się rozrasta… Jeśli już mowa o plemieniu to Max Reichel i Franz Hinterbrandner są zdecydowanie jego częścią. Pracując pod szyldem Timeline Production, ten pochodzący z Berchtesgaden duet już jakiś czas temu wyrobił sobie renomę inspirujących specjalistów w dziedzinie ekstremalnej fotografii i produkcji filmowej. Podobnie jak w przypadku samego zespołu wspinaczkowego, niezwykle istotne jest, by równie dobrze poznać towarzyszącą wyprawie ekipę filmową, jako że zaufanie i niezawodność to najważniejsze składowe każdego śmiałego projektu.

 

Obecna zażyła relacja braci Huber z Maxem i Franzem to rezultat wielu lat wspólnych przedsięwzięć i licznych produkcji, takich jak wspomniane już wcześniej ,,Centre of the Universe", ,,Eiszeit" czy ,,Eternal Flame". Jednakże największym projektem Reichela i Hinterbrandnera był bez wątpienia dokument ,,Am Limit”, zdobywca nagrody Bavarian Film Prize. I zgodnie z jego tytułem, po raz kolejny przyszedł czas, by pójść na całość i ku granicom własnych możliwości. Na końcu świata. Z najlepszą ekipą, jaką można sobie zażyczyć na tego typu wyprawę.

,,PONIEWAŻ O WIELE ŁATWIEJ JEST ZNALEŹĆ LUDZI WSPINAJĄCYCH SIĘ NA TWOIM POZIOMIE NIŻ TAKICH, KTÓRZY PODZIELAJĄ TWOJĄ FILOZOFIĘ WSPINACZKOWĄ” ALEX + THOMAS

 

KRÓLESTWO BOGÓW

Sierpień 2012

Alex, Thomas, Mario i chłopcy z Timeline, po żmudnej, 60-kilometrowej wędrówce w końcu docierają do podnóża Mount Asgard. Ich mieszane oczekiwania okraszone są sporą dozą niepewności. Nagle gęsta mgła opada i ich oczom ukazuje się zapierająca dech w piersiach, potężna południowa wieża. Euforia szybko jednak mija, gdy uderza w nich zwalający z nóg podmuch wiatru tak porywistego, jakby został on wzniecony osobiście przez samego Thora, boga burzy. „Ciągle słychać trzaski, a podejście biegnące przez kuluar przypomina pole bitwy usiane poległymi, czyli w tym wypadku kawałkami skał wielkości połowy auta”. Niebezpieczeństwo wisi w powietrzu, ale jest wymierne. Dzięki informacjom uzyskanym od Bawarczyków i Belgów, którzy wspinali się tu jako pierwsi i byli uprzejmi udzielić wszelkiego wsparcia, zespół wie, że będzie bezpieczny jak tylko zejdzie z podejścia i wbije się w ścianę. Właśnie w ten sposób Thomas poradził sobie z kalkulacją ryzyka: „Byliśmy w stanie ocenić zagrożenie na tyle dobrze, by jak najmniej wystawiać się na niebezpieczeństwa. A oprócz tego wiedzieliśmy, że czeka na nas droga idealna”.

 

Wyciąg numer jeden

Do startu, gotowi, ale jeszcze nie start.

Od 1996 granica lodu u podnóża góry znacznie się cofnęła i odsłoniła wyglądający na niemożliwy do pokonania odcinek zaraz na początku drogi, który jak się okazało stanowił spory problem również dla zespołu belgijskiego. I to do tego stopnia, że musiał on wysłać na przód swojego „technika” wspinaczkowego, Silvię Vidal, by ta umożliwiła reszcie opatentowanie wyciągu i wycenie go na 5.12c i 7c/E8 po uprzednim przejściu w stylu headpoint.

 

 

BAFFIN
RYZYZKO I NAGRODA

Jednakże, ani Alex, ani Thomas nie mogli zgodzić się z taką wyceną pierwszego wyciągu: „Już sam początek drogi mocno nas zaskoczył. Nico i jego zespół wycenili wyciąg na 7c, podczas, gdy nam całość wydała się oscylować bardziej w granicach 8a+”. Czyli aż trzy stopnie wyżej w skali trudności! Jak w tym układzie wygląda reszta trudności? A w szczególności, jak to się będzie mieć do kluczowego, dziesiątego wyciągu, który trzeba uklasycznić?

NO TO ŚWIETNIE. JEŚLI TO MA BYĆ SŁABE 7C, TO PO CRUXIE NIE NALEŻY SIĘ SPODZIEWAĆ MNIEJ NIŻ MOCNEGO 8B” - pomyślał wtedy Thomas. Dobry zespół nie daje się jednak wybić z obranego kursu tylko dlatego, że trafił na kilka trudności.

 

Nie ma wątpliwości, że Asgard zafundował chłopakom chłodne powitanie, ponieważ zaraz po tym, jak oderwali oni nogi od ziemi kazał im wskoczyć na wyższe obroty i dać z siebie wszystko – klasyczny początek. Zamiast skyhooków, w ruch poszły stare dobre palce ze stali, które pierwszy kontakt ze skałą rozrywał już niemalże na strzępy, gdy w końcu powietrze rozcięło głośne „Asekuruj!” i opuszki nareszcie mogły znowu trochę odtajać. Alex, Thomas i Mario nie spodziewali się, że już na starcie będzie tak ciężko. Ale w końcu to Ziemia Baffina, a nie plaża w Hiszpanii i każdy, kto zabrnął tak daleko, powinien być zarówno przygotowany na odrobinę nieprzyjemności, jak i w stanie odpowiedzieć na brutalność jeszcze większą brutalnością. Ale są też pozytywy tego jawnie niekorzystnego układu: jeśli zostajesz poddany presji od samego początku, bardzo prawdopodobne jest, że wstrzelisz się w swoją najlepszą formę szybciej niż zwykle, a co ważniejsze, zyskasz psychologiczną przewagę. Następne wyciągi również wydawały się trudniejsze niż wskazywałby na to opis. Jednakże, dzięki temu, co zastali na starcie, chłopcy złapali już swego rodzaju znieczulicę na wszelkie nieprzyjemne niespodzianki. Nie opuszczało ich pozytywne nastawienie i nie martwili się niepotrzebnie kluczowym wyciągiem, który wciąż znajdował się kawał wspinania nad nimi. „Już niedługo przekonamy się, co czeka na nas na górze, ale najpierw trzeba się tam w ogóle dostać”. Jednakże zanim zdążyli się o czymkolwiek przekonać, warunki uległy znacznemu pogorszeniu, a górę spowiła gęsta chmura, skutecznie ograniczająca widoczność.
Dla zespołu oznaczało to odwrót do bazy, granie w karty, opowiadanie kawałów, o których w domu nie można nawet wspomnieć, a przede wszystkim zachowanie sił i spędzenie paru dni w bezpiecznym miejscu. Cierpliwość się opłaciła. W końcu bóg pogody okazał bowiem łaskę i dając znak w postaci przejaśniającego się nieba, pozwolił Alexowi, Thomasowi i Mario wrócić do swoich obowiązków.

 

Szli jak burza, wyciąg po wyciągu, aż w końcu tam dotarli. Wisząc już w stanowisku poniżej cruxa, zespół wbija wzrok w nieznane. To, co cała trójka wiedziała wcześniej o tej sekwencji, kluczowych 2-3 metrach, okazuje się być niewiele warte. Czy uda im się rozpracować ten wyciąg? I jeśli tak, to jak trudny się on okaże? Tak trudny, jak się tego spodziewają? Tak trudny, jakby chcieli żeby był? A może tak trudny, jak się tego obawiają? A co jeśli cruxa nie da się rozpracować, opatentować i pociągnąć? Co jeśli będą spadać na piątym, szóstym czy siódmym ruchu po tysiącach innych, które zrobili już od momentu rozpoczęcia wspinaczki? Co wtedy?

 

Moment, po który zespół przebył 10 000 kilometrów nagle nadszedł. Jego natychmiastowość sprawiła, że trzeba było działać bez wahania i nie przestawać się wspinać. Szybko dostrzegli i przeanalizowali wszystkie chwyty i stopnie, co było dosyć obiecujące. Następny krok: sekwencja. Która ręka idzie gdzie i z której nogi – to musi zostać dopracowane w najdrobniejszym szczególe, zapisane na twardym dysku w głowie, a następnie głęboko zakorzenione w pamięci ruchowej. Główkowanie, próba, źle, jeszcze raz. Złe przeczucie dotyczące tego odcinka, jakie zalęgło się w nich po przygodzie z pierwszym wyciągiem, zaczęło się ulatniać w miarę jak coraz bardziej wkręcali się w te kilka ruchów stanowiących krytyczny punkt drogi, jej crux. Da się uklasycznić, bez problemu. Oczywiście pod warunkiem, że jesteś w stanie uporać się z dziesiątkowymi trudnościami w warunkach wyprawowych, będąc na końcu świata. Całe szczęście, Alex, Thomas i Mario należą do tego rzadkiego gatunku wspinaczy. Jednak, jak mówi Alex: „Zadanie nie jest skończone, jeśli nie włożysz w nie maksymalnie dużo wysiłku od początku do końca”.

 

Co prawda crux przeszedł do historii, ale to wcale nie znaczy, że jest już po wszystkim. Najpierw trzeba jeszcze pokonać klasycznie pozostałe wyciągi, a to wciąż nie przestaje być dosyć ryzykowne. „Droga jest nieprawdopodobnie wymagająca. Bardzo łatwo można zaliczyć na niej 15-metrowy lot, a jeśli zdarzy się to w nieodpowiednim momencie, to kończysz albo w grobie, albo z poważnymi obrażeniami” – opisuje sytuację Thomas.

 

W ramach dodatku do wymagającego wspinania, pojawił się kolejny problem i to tym razem taki, na którego nawet najlepsi wspinacze nie mają asa w rękawie: pogoda. Wywróciła ona temperaturę do góry nogami.

 

TO JEST NAJWIĘKSZY PROBLEM: W GÓRACH NIE WYSTARCZY BYĆ DOBRYM WSPINACZEM Z OGROMNYM DOŚWIADCZENIEM, BO NAWET TACY POTRZEBUJĄ TEŻ ODROBINY SZCZĘŚCIA” ALEX

 

Wytrzymałość psychiczna, której potrzeba, by dotrwać do takiego szczęśliwego momentu to coś, w co każdy wspinacz musi się zaopatrzyć przed wyprawą. Zespół potrzebował właśnie tej odrobiny szczęścia i została ona im ofiarowana. Pogoda poprawiła się i dała zielone światło do dalszej wspinaczki. Skała natomiast udowodniła, że posiada jeszcze parę niespodzianek w zanadrzu. Ostatnie wyciągi miały bowiem być o niebo łatwiejsze niż te poniżej, a przynajmniej tak wskazywało topo. Okazało się jednak, że są one dosyć trickowe. W wyniku napływu kapryśnej aury, system kominów o wycenie siódemkowej został dosyć mocno oblodzony i pokryty śniegiem:

ASGARD NIE ODPUŚCIŁA NAM NAWET NA OSTATNICH PARU METRACH” ALEX

 

 

KLASYCZNE PRZEJŚCIE ZESPOŁOWE

W końcu się udało - Alex, Thomas i Mario znaleźli się na szczytowym plateau. Była dziesiąta wieczorem, słońce już zaszło i widać było księżyc jakby przyszpilony do niebios. „Święty moment” – wspomina Thomas. Za sobą mieli dziesięć dni w ścianie, a poniżej 700 metrów wspinania składających się na bawarsko-belgijską prostującą kombinację, pokonaną w stylu klasycznym, na której każdy z nich dał z siebie wszystko, przyczyniając się tym samym do sukcesu całego zespołu. „Poszło jak w zegarku. Harmonogram dnia podyktowany był bezwzględnym zaufaniem, jakim się darzymy” – opisuje Thomas, a zapytany o hierarchię w zespole odpowiada bez wahania: „W ścianie zazdrość nie istnieje. Jesteśmy zespołem, jednością…”.

 

Liczy się to, że razem dotarliśmy do szczytu, znaleźliśmy drogę powrotną i że koniec końców uważamy, że to było fantastyczne dziesięć dni. Było ciężko, ale jednocześnie rewelacyjnie”. Poszczególne wyciągi okazywały się niekiedy trudniejsze niż tego oczekiwano i nie tylko wspinaczom zdarzało się od czasu do czasu poddawać ostateczny sukces w wątpliwość. Również chłopcy z Timeline nie raz wyobrażali sobie, jak ich film spływa wraz z rzeką Weasel. Max i Franz zdołali jednak wytrzymać do końca, a wyczekiwane stanięcie na plateau wynagrodziło im z nawiązką wszystkie trudy.

 

Nazwę drogi wybrano niemalże błyskawicznie – miała ona na celu przekazać uczucia, jakie towarzyszyły zespołowi nie tylko na szczycie, ale i od początku całej ekspedycji: Przyjaźń bawarsko-belgijska (ang. Bavarian-Belgarian friendship).

 

Są ku temu trzy dobre powody:

Po pierwsze to przyjaciele z rodzinnego miasta Alexa i Thomasa w Bawarii dokonali pierwszego przejścia drogi w 1996 roku, dając tym samym podwaliny pod projekt z roku 2012. Po drugie, to właśnie przyjaciele z Belgii rozpracowali sposób uklasycznienia drogi i pokazali, że jest to możliwe, nawet jeśli nie było im dane rozwiązać całej zagadki osobiście. I po trzecie, to przyjaciele Alex, Thomas, Mario - Max i Franz podjęli wyzwanie długiej podróży, by w końcu z powodzeniem ukończyć ten wielki projekt.

Żeby wspinać się na tej ścianie na końcu świata, przebyć dziesięć tysięcy kilometrów dla jedynie paru kolejnych metrów w ścianie… trzeba być szalonym, by się na coś takiego zdecydować. „Wszyscy rodzimy się wariatami. Niektórzy pozostają już nimi na zawsze”.* Na całe szczęście!

 

*Cytat: Samuel Beckett, Czekając na Godota, 1953

 

Szczegóły:

POŁUDNIOWA WIEŻA MT. ASGARD, PARK NARODOWY AUYUITTUQ, ZIEMIA BAFFINA, KANADA

Klasyczne przejście zespołowe

Bavarian Direct – Belgarian(Bavarian-Belgian friendship)

 

Wycena:
10-/8a+/5.13b

 

Długość:
Ściana podejściowa 250 m

Główna ściana 450 m (najtrudniejsza część)

Partia szczytowa 250 m (5.10c, 7, 6b)

 

Pierwsze przejście 1996:

Hakowo (7, A3) – Christian Schlesener,  Mane Reichelt,  Luca Guscelli, Bernd Adler, Markus Bruckbauer i Tom Grad

Wariant drogi 2009:

Belgarian (5.13b/A1) - Olivier Favresse, Nicolas Favresse, Stéphane Hanssens, Sean Villanueva i Silvia Vidal

 

 

ZESPÓŁ

Cytaty członków zespołu:

 

THOMAS HUBER

Wróciliśmy do cywilizacji ze wszystkimi jej dobrodziejstwami i przekleństwami. Ugasiłem pragnienie zobaczenia mojej żony i dzieci, zjedzenia czegoś porządnego i napicia się piwa, a moim życiem znowu kieruje kalendarz. Prawdziwy powrót do rzeczywistości i rutyny, super! Z wyprawy pozostaje mi garść barwnych wspomnień. Dobre rzeczy mogą zamienić się w jeszcze lepsze lub wręcz w koszmar, to zależy ode mnie samego, jak patrzę na sprawy: czy wolę trzymać w pamięci wspomnienie kończącego się jedzenia i ostrożnie rozdzielanych porcji, nudy, ciszy i frustracji czy może momentów dobrego nastroju i mojego wygodnego śpiwora; czy wolę pamiętać belgijskie „7c” czy super ruchy w wyższych partiach drogi, moje cztery nieudane próby na cruxie czy uskrzydlające uczucie po zrobieniu sekwencji na totalnym limesie, mroźny dzień na szczycie czy chwile prawdziwej agonii, słabą widoczność po ukończeniu drogi czy radość z odniesionego sukcesu. Szare czy kolorowe?! Dla mnie cała ta przygoda była niczym tęcza, podwójna tęcza, taka naprawdę piękna! Z jednym końcem w Berchtesgaden, a drugim na Mount Asgard… Mój dziadek zawsze mi mówił, żebym kopał na końcu tęczy, bo tam ukryty jest skarb. Znalazłem go. Znalazłem go na obu jej końcach”.

 

ALEX HUBER

Nasi przyjaciele odwalili kawał dobrej roboty, zostawiając na Mount Asgard prawdziwą perełkę, czyli Bavarian Direct. Ta legendarna droga ze swoimi mikro chwytami to wspaniała wspinaczkowa uczta, którą udało nam się uklasycznić wraz z końcem wyjazdu. Nie często zdarza się, by wszystko układało się dobrze do tego stopnia, że wyprawa odnosi pełen sukces”.

 

MARIO WALDER

Samo dostanie się tam było sporym wyzwaniem: lot, pobyt w Pangnirtung, rejs łodzią na drugą stronę fiordu, a potem około 60 kilometrów wędrówki z przeprawami przez rzekę. Podczas jednej takiej przeprawy niemalże utonąłem. Pierwsze widoki tego arktycznego krajobrazu zapierały dech w piersiach. Po założeniu bazy i dwóch dniach odpoczynku, poszliśmy przyjrzeć się ścianie i przenieść pod nią cały potrzebny sprzęt. Jako że na początku pogoda była bardzo dobra, od razu zabraliśmy się za pierwsze wyciągi. Dla mnie było to dosyć trudne, bo przez to, że lód stopniał w podstawie ściany, pierwsze stanowisko znajdowało się 15 metrów nad ziemią. Jednak gdy już przedarliśmy się przez początkowe metry, reszta szła prawie jak w zegarku, a Alexowi i Thomasowi całkiem szybko udało się poprowadzić wszystkie wyciągi RP. Byliśmy prawie przekonani, że dotrzemy do szczytu, jednak jak zawsze swoją obecność musiała zaznaczyć pogoda, obsypując nas tonami świeżego śniegu i pokrywając lodem rysy. Pięć wyciągów przed końcem musieliśmy zmierzyć się z takim lodowym kominem i bardzo bym nie chciał już nigdy tego powtarzać. Nigdy. Później był jeszcze ostatni wyciąg w delikatnie prószącym śniegu i w końcu szczyt! Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego. Ze względu na wszystkie okoliczności, Mount Asgard to zdecydowanie jedno z moich najtrudniejszych przejść”.

 

FRANZ HINTERBRANDNER

Ziemia Baffina była ogromną przygodą pełną wzlotów i upadków z oszałamiającymi widokami w tle. Świetnie bawiliśmy się, robiąc z pasją to, co potrafimy najlepiej: wspinając się i kręcąc film. Był on zresztą dużym wyzwaniem, jako że panujące warunki nie należały do łatwych i nie sprzyjały zdjęciom, ale jesteśmy przekonani, że nakręciliśmy i zmontowaliśmy coś ekscytującego i już nie możemy doczekać się premiery”.

 

MAX REICHEL

Dla mnie Ziemia Baffina była najbardziej ekscytującą wyprawą, na jakiej kiedykolwiek byłem z Huberami. W tym przypadku nie można było się spodziewać przygody kulturowej, jak np. w Indiach, tu atrakcją było zupełnie coś innego – odosobnienie. Prawie 60 kilometrów wędrówki przez opustoszały krajobraz, przeprawy przez rzekę i zapierająca dech w piersiach dolina Weasel River. To wszystko czeka cię nim będziesz mógł stanąć przed ogromnym skalnym monolitem: Mt. Asgard. Gdy stajesz z górą twarzą w twarz, wiesz, że na tym odludziu nie możesz sobie pozwolić na najmniejsze poślizgnięcie, bo po prostu nie ma szans na ratunek. Helikopter to jedyna opcja, która i tak jest w dużej mierze zależna od pogody. Ta myśl towarzyszy ci podświadomie przez cały czas, wyostrzając czujność i zmysł wykrywający potencjalne niebezpieczeństwa. Ogólnie rzecz biorąc, wyprawa była skazana na sukces, bo zespół współpracował rewelacyjnie, co nie zawsze jest takie oczywiste. Trudności, które czekały na Alexa i Thomasa często były większe niż się tego spodziewali i to nie tylko ich nawiedzało od czasu do czasu uczucie zwątpienia w sukces podjętej misji. Franz i ja również mieliśmy czujne momenty, w których już prawie widzieliśmy, jak nasz film spływa wraz z rzeką Weasel. To wszystko sprawiło, że chwila, w której stanęliśmy na szczycie była jeszcze wspanialsza niż zazwyczaj”.

Galerię zdjęć z wyprawy znajdziecie tutaj, a opis używanego sprzętu - firmy adidas - tutaj.
 

Pobierz magazyn na iPad®

Dowiedz się więcej o wyprawie na Ziemię Baffina dzięki naszej aplikacji na iPad® ISSUE 05. Dostępne są tam unikalne filmiki oraz zdjęcia wraz ze wszystkimi dostępnymi informacjami. Nowością jest interaktywne topo z 28 wyciągami drogi „Bavarian Direct” (10 -/ 8a+ / 5.13b) ze wszystkimi detalami objaśnianymi przez Thomasa i Alexa w formie filmików.

Pobierz za darmo aplikację i przenieś się na Ziemię Baffina i Mount Asgard.

 

Link do filmiku prezentującego magazyn na iPad®:

 

Link z aplikacją na itunes store:

 

Więcej informacji na:

www.adidas.com/outdoor

www.facebook.com/adidasoutdoor

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-07-19
HYDEPARK
 

MNICH I KARABIN – w kinach od 2 sierpnia

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-05-06
HYDEPARK
 

RIKO – premiera książki już 9 maja!

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com