facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS

Alpine Wall Tour premierowo na Cima Grande - powstaje "Premiere" 7B, 450m!

Przygoda Alpine Wall Tour trwa. Po skompletowaniu Alpejskiej Trylogii, pokonaniu pierwszego w życiu big walla oraz potwierdzeniu zdobytych umiejętności na wymagających Pan Aromie i Drodze Hiszpańskiej, Jacek Matuszek i Łukasz Dudek postawili sięgnąć po swoje największe górskie marzenie. Specjalnie dla SALEWA po raz pierwszy opowiedzieli oni o żmudnym i stresującym, ale także dającym niezwykłą satysfakcję procesie otwierania nowej wielowyciągowej drogi w górach.

Zespół Alpine Wall Tour. Fot. jacekmatuszek.com

 

Nietrudno jest się domyślić, że dotychczas nie próbowaliśmy otworzyć nowej drogi. Ostatnie sezony poświęciliśmy na otrzaskanie się z charakterem wspinania w górach, zdobywanie  doświadczenia i odhaczanie kolejnych celów. W miarę jak rosła nasza wiara we własne możliwości, zaczęliśmy odważniej myśleć o nowym wyzwaniu. Zadaliśmy sobie pytanie, czego jeszcze we wspinaniu, a konkretnie w górach nie robiliśmy?

 

Wspinaliśmy się tu i tam po ekstremalnych górskich i skalnych drogach z asekuracją sportową i tradycyjną. Wiemy już, co to ekstremalna kruszyzna, ostra jak brzytwa skała czy lita jak beton płyta. Doświadczyliśmy zimna, deszczu, gradu i burzy; wyczerpania w ciemności, głodu, gorąca, spiekoty, braku wody, euforii, porażki i zwycięstwa. Nie raz dopadało nas zwątpienie we własne siły, a mimo to napieraliśmy dalej. Nigdy jednak nie poznaliśmy, jak smakuje wytyczanie nowej drogi. W pewnym momencie plan stał się jasny: nasza własna linia w Dolomitach – miejscu, które kochamy i które jest urzeczywistnieniem naszych dziecięcych wyobrażeń o tym, jak powinny wyglądać poszarpane granie, potężne zbocza opadające wprost do podnóża dolin, przyprawiający o gęsią skórkę surowy górski krajobraz. Droga miała być trudna, ale zarazem logiczna, na fajnej, wyeksponowanej ścianie i w litej, dobrej jakości skale. Proste. Tak jak pisaliśmy wcześniej, nietrudno jest się domyślić, że dotychczas nie próbowaliśmy otworzyć nowej drogi…

 

Jacek wytycza kolejne metry drogi. Fot. Ernest Romański

 

Prawdę mówiąc, nie mieliśmy nawet pojęcia, od czego zacząć i jak się do tego zabrać. Poszukiwania rozpoczęliśmy od doliny Ombretta, znajdującej się u stóp południowej ściany Marmolady. W miejscach, gdzie wypatrzyliśmy nasze potencjalne linie, natrafiliśmy na rozwieszone poręczówki.


Z prawej strony ujrzeliśmy Piz Serauta i charakterystyczną odstrzeloną 200-metrową płetwę. Wyglądała wyśmienicie i już wyobrażaliśmy sobie poszczególne wyciągi: mocne pociągnięcia po dobrych klamach w skale przypominającej francuskie Céüse, mocno palczaste pasaże na wzór tych z frankońskich lasów. Skała była doskonała – tak doskonała i lita, że… aż brakowało na niej chwytów. Szukaliśmy więc dalej, podpytując lokalnych wspinaczy. Hansjörg Auer polecił nam Taè Pic.


I rzeczywiście, malownicza dolina położona w okolicy Cortina d'Ampezzo wyglądała jak sielanka. I takie też jest tam wspinanie. Łatwo wspinamy się w połogu w trudnościach w okolicy szóstego stopnia, a na samym końcu zostaje nam do pokonania jeden czy dwa trudne wyciąg. Nie o to nam chodzi. To byłaby droga totalnie nie w naszym stylu.

 

Nabieramy pewności siebie. Rozmawiamy. Chcemy celować w około 400 metrów równych trudności, trzymających od początku do końca, najlepiej z cruxem w trzech czwartych drogi; w logiczny przebieg i wybitne formacje. Podczas przeglądania chyba już po raz setny przewodnika po „Cimach” wzrok Łukasza przykuła droga La Strada znajdująca się z prawej strony Cima Grande. Co ciekawe, jest to polska linia Fijałkowskiego i Edelmana, którą zespół wytyczył hakowo w 1980 roku. Nie miała ona przejścia klasycznego. Z miejsca pojawił się pomysł, by to zmienić, a wraz z nim wróciły też energia i motywacja. Czytamy jeszcze o trudnej relacji Gelsominy i Zampanò - bohaterów filmu „La Strada” Federico Felliniego - i nastawiamy się na ciekawy kawałek wspinaczki. Po podejściu pod ścianę dopada nas jednak kolejne zwątpienie. Pierwsze 100 m drogi biegnie permanentnym zaciekiem, a my zdecydowanie nie chcemy wspinać się po mokrej skale. Uwagę zwraca natomiast lity pas na prawo. Znajduje się tam też potężny, wyrastający pośrodku ściany filar. Wracamy do pierwotnego planu wytyczenia nowej drogi, a w naszych głowach formułuje się rozwiązanie układanki.

 

Zespół w ścianie. Fot. Ernest Romański

 

Wyciągamy wszystkie zabawki z plecaka. Jacek obwiesza się spitami, hakami, mechanikami i całą resztą i po przejściu początkowego łatwego terenu wchodzi w gładką płytę. Wiesza się pierwszy raz w życiu w skyhooku, wciąga wiertarkę i boruje. Pierwszy spit wbity. Następnie przehacza resztę wyciągu na friendach i po dotarciu na wygodną półkę wierci stanowisko. W końcu przychodzi pora i na mnie. Przed wejściem w dziewiczy teren biorę skyhooki i sprawdzam, jak to się tego używa. Podobnie jak Jacek też używam ich po raz pierwszy w życiu. Jest sierpień 2017 roku, wyjątkowo zimny - około 10 stopni w ścianie. Większość dnia wspinamy się w cieniu, co nie pomaga w rozgrzewaniu dłoni i palców. Proces tworzenia nowej drogi jest bardzo długi, zwłaszcza gdy nigdy wcześniej się tego nie robiło. Każdy metr, każdy centymetr trzeba wyszarpać ze ściany. Określenie naszego tempa ślimaczym byłoby nie fair w stosunku do tych zwierząt. Emocje, które towarzyszą zawiśnięciu w skyhooku są niesamowite. Człowiek jest naładowany adrenaliną, skupiony i skoncentrowany jak przed prowadzeniem najtrudniejszych przejść. Po osadzeniu przelotu i przepięciu przez niego liny następuje natomiast euforia jakby się właśnie zrobiło całą drogę lub zawalczyło na 30-metrowym onsajcie życia. Można krzyczeć na całe gardło.

 

Jest pysznie. Te małe sukcesy są składową całości i w taki sposób zdobywamy ścianę. Zmieniamy się na prowadzeniu tak, żeby prace postępowały jak najszybciej. Skała wydaje się nie odpuszczać przez cały czas. W końcu mijamy wymagający trawers, po którym nie da się zawrócić bez poręczówek, pokonujemy też przepiękny powietrzny filar. Przechwyty na nim można porównać do najlepszych klasycznych wspinaczek, jakie znamy. Latem 2017 otwieramy sześć wyciągów i kończymy w łatwym terenie, z którego – mamy nadzieję – powinno być łatwo odpalić resztę w kolejnym roku. Po naszym wyjeździe spada pierwszy śnieg i zaczynamy odliczać dni do początku następnego sezonu.

 

Łukasz podczas zjazdów lustruje ścianę. Fot. jacekmatuszek.com

 

Pod ścianę wróciliśmy latem tego roku. Ukończyliśmy pracę nad drogą, wytyczając przebieg kolejnych sześciu wyciągów. Za asekurację służyły nam głównie spity, haki i mechaniki. Teren, w którym się poruszaliśmy to głównie płyty, dość dobrze urzeźbione. Brak ewidentnej formacji pozwalającej przewidzieć kolejne metry sprawił, że największym problemem było znalezienie właściwego przebiegu w morzu skały. Trzymaliśmy się jak najbardziej litego i najłatwiejszego terenu. Po skończeniu danego wyciągu zostawialiśmy liny poręczowe tak, by podczas kolejnych dni móc sprawnie dostać się do miejsca, w którym skończyliśmy wspinaczkę.  Pozostało więc jedynie klasyczne prowadzenie. To niestety mocno się przeciągnęło ze względu na ulewny deszcz, który dopadł nas w połowie drogi i odpuścił dopiero bardzo późnym wieczorem. Na szczęście, właśnie w połowie znajduje się wygodna i szeroka półka, umożliwiająca biwak w miarę komfortowych warunkach.

 

Jest zimno, pada deszcz, nastroje dopisują - czekamy na półce na poprawę pogody. Fot. jacekmatuszek.com

 

Po ustaniu opadu kontynuowaliśmy wspinaczkę, by w nocy dotrzeć do końca drogi - naszej pierwszej otwartej w stylu groud-up. W książce szczytowej widnieje wpis, że jej nazwę podamy w późniejszym terminie. Po głowach kołatała nam się „Premiera”, ale na podjęcie decyzji potrzeba było czasu. Linia może nie będzie pretendowała do najtrudniejszej na Cimach, ale z pewnością jest to wyzwanie fizyczne, jak i psychiczne. Premiere startuje na prawo od mokrych płyt La Strady i wspina się do góry, żeby odbić na filar i podążać jego kantem. Następnie wyprowadza na półkę biwakową, skąd forsuje największe przewieszenie zaraz nad nią. Stamtąd wznosi się w lewo ku krawędzi, by wyprowadzić wspinaczy aż na pola podszczytowe. Droga oferuje wiele wyciągów w okolicy 7b, na których trzeba wykazać się wytrzymałością i nerwami ze stali. Dodatkowo po piątym wyciągu, który biegnie powietrznym i eksponowanym trawersem nie ma możliwości wycofu bez pozostawienia liny poręczowej. Równoważy tę niedogodność wspomniana już półka biwakowa dwa wyciągi wyżej, na której można w miarę komfortowo spędzić noc.

 

Radość po zrobieniu drogi. Zespół pod Tre Cime di Lavaredo. Fot. jacekmatuszek.com


Musimy przyznać, że powtarzanie dróg a otwieranie nowych to dwa zupełnie różne światy. Wytyczaniu linii towarzyszy przede wszystkim niesamowita harówa, w której mało jest wspinania, za to dużo fizycznej pracy, w związku z czym bardziej przypomina to roboty wysokościowe niż płynięcie po skale. Po drugie, jest to proces, który niesamowicie obciąża głowę. Wytyczanie wyciągu wiąże się z potwornym stresem. Najczęściej kończyliśmy dzień nie ze względu na późną porę, ale dlatego, że byliśmy już zmęczeni psychicznie i żaden z nas nie miał po prostu „siły” na kolejne prowadzenie. Jednak możliwość podejmowania własnych decyzji i branie za nie odpowiedzialności jest ciekawsza niż podążanie czyimś śladem. Poruszanie się w terenie nieznanym to ekscytacja tym, czy wspinanie jest tu w ogóle możliwe - to wiara we własne siły i długi proces kreacji, podczas którego pojawia się wiele wątpliwości i znaków zapytania, wszystko w otulinie strachu. Zupełnie inaczej jest przecież, kiedy mierzymy się z czymś, o czym wiemy, że jest możliwe, nawet jeśli wciąż bardzo trudne. Niemniej jednak po wielu dniach spędzonych w ścianie udało się zostawić naszą wlepkę na Cima Grande i teraz to pewne – na tej linii byliśmy pierwsi. To pierwszeństwo zmienia wszystko. Premiere jest już gotowa na odwiedziny kolejnych zespołów – zapraszamy do powtórzeń!


Łukasz Dudek i Jacek Matuszek





Premiere / 450 m, 7b

Zespół: #Alpinewalltour  / @jacek_matuszek & @lukasz_dudek

Cima Grande, Dolomity, Włochy / Sierpień 2018

 

12 wyciągów:

 

• 5x 7b

• 3x < 7a

• 3x ~ 6a

• 1x 3a

 











Źródło: informacja prasowa Oberalp Polska

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-10-09
GÓRY
 

Z Makalu i Kanczendzongi na nartach

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-08-30
GÓRY
 

K2 już łaskawe dla kobiet

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-08-05
GÓRY
 

Szlakami Riły

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-07-30
GÓRY
 

Pięć najwspanialszych tras w Tatrach

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-07-29
GÓRY
 

High Scardus Trail - prawdziwy klejnot Bałkanów

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com