facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
 
 
2024-01-30
 

Kobiecy skiturowy trawers Tatr Wysokich

Zimowy Trawers Tatr niejednokrotnie porównywany jest z klasykami, jak Haute Route pomiędzy Zermatt a Chamonix. Jednak trawers samych Tatr Wysokich różni się nieco od tych alpejskich wyzwań – nie tylko otaczającym krajobrazem, ale też dystansem i sumą przewyższeń.

Dolina Dzika – podejście na Baranią Przełęcz

 

Trasa zimowej tatrzańskiej wyrypy, bo tak można nazwać wyjątkową przygodę, którą miałyśmy okazję przeżyć 26 marca 2023 roku, liczy około 5000 metrów przewyższeń i ma ponad 50 kilometrów długości (zależnie od wariantu). Prowadzi przez kilka wybitnych przełęczy i dolin Tatr Wysokich, w znacznej mierze leżących po stronie słowackiej. Jej przejście wymaga dużych umiejętności technicznych i narciarskich oraz sprawnego poruszania się w eksponowanym terenie. Konieczna jest też dobra znajomość topografii Tatr i umiejętność użytkowania lawinowego ABC oraz wiedza dotycząca lawin, a także doświadczenie w przepinaniu się do zjazdu i podchodzenia. Pomysł na to piękne wyzwanie podsunęli nam koledzy „po fachu”, niejednokrotnie startujący z nami w ramach skiturowego Pucharu Polski, którzy kilka dni wcześniej również zrealizowali ten projekt, jednak przeznaczając na to dwa dni.

 

PIERWSZE METRY W GÓRĘ

 

Wycieczkę zaczynamy klasycznie, o 6:30, zakładając, że całość potrwa 10 godzin… Jeszcze nie wiemy, jakie warunki nas czekają. Startujemy z parkingu Biała Woda (910 m), który znajduje się pomiędzy Kieżmarskimi Żłobami a Tatrzańskimi Matlarami na Słowacji. Dolinę Kieżmarską, prowadzącą do Zielonego Stawu Kieżmarskiego, pokonujemy bardzo sprawnie w niespełna półtorej godziny. Zadowolone z dobrych warunków i pogody ruszamy w stronę Baraniej Przełęczy. Nasz optymizm nie trwa jednak długo, zostaje bowiem lekko przygaszony zlodzonym podłożem, które napotykamy na progu Doliny Dzikiej, i zimnym wiatrem. Nad Baranią Przełęczą kotłują się gęste chmury.

 

Uzbrojone w raki, już z nartami na plecach i z czekanem w ręku sprawnie przechodzimy zmrożony, ale delikatnie oprószony świeżym śniegiem żleb opadający z zawieszonej Doliny Dzikiej, by po kilkudziesięciu minutach wyjść na jej wypłaszczenie. Pokonanie następnego żlebu zajmuje kolejne kilkadziesiąt minut. Równie twarda, słabo podatna na zęby raków pokrywa śnieżna towarzyszy nam aż do Baraniej Przełęczy (2393 m). Nie ma tu żadnych śladów, jest za to silny wiatr i przewalające się chmury. Chwila na przywitanie się z Tatrami w pełnej okazałości, łyk izotoniku, sprawna przepinka do zjazdu i już możemy poczuć pod stopami to, co przewidziałyśmy, podchodząc na przełęcz: zgruzowany, stary, pamiętający jeszcze styczniowe opady śnieg, który zupełnie nie poddaje się narcie, a wręcz odwrotnie – zmusza ją, by wybrzmiewała tak, jak on zagra. Do tego wielkie „kalafiory” i schody wyżłobione podczas wcześniejszego ocieplenia, a teraz całkowicie zlodzone.

 

 Dolina Staroleśna, Zbójnicka Rówień

 

Z CZERWONEJ ŁAWKI NA… KASPROWY?

 

Podczas zjazdu do Doliny Pięciu Stawów Spiskich o godzinie 10:00 w naszych głowach pojawiają się myśli o odwrocie, bo jak niby pokonać kolejne, znacznie większe trudności w takim betonie? Jednak przeważa ciekawość i sportowy duch, chęć rywalizowania z samą sobą, ale też z niewidocznym przeciwnikiem, który tego dnia przygotował dla nas nie lada wyzwanie. Próbujemy.

 

Trawersując zbocza Pięciostawiańskiej Kopy w stronę Lodowej Dolinki, zakładamy różne scenariusze, ale zupełnie nie wierzymy w powodzenie projektu. Skoro jednak mamy przy sobie wiernego towarzysza w postaci dobrego humoru, postanawiamy dobrze się bawić i potraktować ten dzień jako kolejne doświadczenie. Olga sprawnie i taktycznie pokonuje podejścia na strome zbocza, zakładając pierwsze ślady. Ostatnie 300 metrów na Czerwoną Ławkę (2352 m) idzie już w rakach i wybija stopnie, ponieważ pokrywa nadal jest bardzo twarda. Zużywa na to dużo energii, ale dzięki temu mam nieco łatwiej, mogąc wykorzystywać przygotowane stopieńki.

 

W dół się zmieniamy. Narty towarzyszą mi od trzeciego roku życia i czuję się na nich dosłownie jak ryba w wodzie, więc jadę trochę szybciej niż Olga, robiąc rekonesans. Zjazd z przełęczy okazuje się wymagający, ale żleb pokonujemy obskokami, mijając po drodze skiturowców. Do Doliny Staroleśnej docieramy przez Strzelecką Kotlinę. Na wypłaszczeniu spotykamy kilka grup z przewodnikami, a na pytanie: „Dokąd idziecie?” ze śmiechem odpowiadamy: „Na Kasprowy Wierch”. Wtedy jeszcze nie wiemy, jak daleko uda nam się dotrzeć, choć plan maksimum zakłada ostatni zjazd ze Świnickiej Przełęczy albo Liliowego. Ale do tego momentu wiele jeszcze ma się wydarzyć…

 

 Wyżnia Świstowa Rówień

 

TATRY NIEZNANE

 

Nie przewidujemy żadnych dłuższych postojów, obiadków ani odpoczynków w schroniskach, dlatego szerokim łukiem omijamy Zbójnicką Chatę. W Kotlinie pod Rohatką Olga ponownie prowadzi do góry po zlodowaciałym zboczu, bez niemalże żadnych śladów. Znowu dość szybko zmieniamy narty na raki.

 

Z Rohatki Olga schodzi w rakach, a ja zjeżdżam od samej góry – najpierw obskokami, a niżej już całkiem przyjemnie. Wreszcie warstewka świeżego śniegu na wszechobecnym dzisiaj betonie. Przejeżdżamy Zmarzły Staw i kierujemy się do Doliny Litworowej przez Wyżnią Świstową Rówień. Tutaj świeży śnieg się kończy i znowu zmagamy się z betonem.

 

Po drugiej stronie grani, w Dolinie Kaczej życie jakby zamarło. Tatry odbijają w oddali echo naszych rozmów i śmiechów. Jednak przeważa głucha cisza i spokój – zakłóca ją tylko odgłos szurania dobiegający spod nart. Takie góry lubimy najbardziej. Śnieżne, majestatyczne, pełne tajemnic, ale i przerażająco groźne. Pytanie, co dalej. Czy próg wprowadzający przez Dolinę Kaczą pod Wschodni Szczyt Żelaznych Wrót potraktuje nas łaskawie? Po krótkiej przerwie, przeznaczonej na uzupełnienie glikogenu w lekko już zmęczonych mięśniach, ruszamy w nieznane. Żadna z nas nie była jeszcze w tym rejonie, ani zimą, ani latem. Ale ukazujący się widok jest jednym z piękniejszych, jakie widziałyśmy przez lata tatrzańskich włóczęg. Chmury znowu gromadzą się przy graniach, więc chcemy jak najszybciej dostać się na przełęcz, zanim spadnie widoczność.

 

Tekst i zdjęcia / BEATA LASSAK i OLGA ŁYJAK


Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 4/2023 (293)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link


Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Kinga
 
2024-02-01
GÓRY
 

24 000 metrów w pionie w 24 godziny

Komentuj 0
Kinga
 
Kinga
 
2024-01-04
GÓRY
 

Zimowe początki

Komentuj 0
Kinga
 
2023-12-04
GÓRY
 

Safiental na weekend

Komentuj 0
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com