Dzień Pierwszy: 01.02.2009
ŁYSICA – 0.30
Ruszamy o 0.00 jest ciemno i pada śnieg idziemy szybko, jest bardzo ślisko, tyłek boli.
TARNICA – 9.00
Ciągle pada śnieg, widoki cudowne, jest ślisko używamy raki. Idziemy szybko, mamy dobry czas, nadrabiamy. Drogi w Bieszczadach białe i śliskie jeździmy 40/h.
LACKOWA – 16.30
Dużo śniegu, brniemy po kolana jednak jeszcze bez rakiet. Podejście 75 m pionowe, potrzebne raki. Tempo dobre.
Jedziemy na Radziejową. Drogi zasypane, wycofujemy się i jedziemy dłuższą trasą. O 20.00 jesteśmy na obiedzie, potem kolacja i spać. Rano Radziejowa.
Plan wykonany w 100% i o 4 godziny szybciej, jesteśmy dumni z naszej postawy. Aby tak dalej.
Dzień 2: 02.02.2009
RADZIEJOWA 7.20
Jest śnieg, dobre tempo, rakiety i raki w plecaku. Fantastyczne widoki.
WYSOKA 13.10
Podejście w śniegu, końcówka i zejście w rakach, piękny widok
Jest wcześnie, ale zmieniamy plan. Jedziemy do Zakopanego z zamiarem wejścia jutro rano na Rysy. Spakowani i gotowi dowiadujemy się, że wejście w najbliższych dniach to duży problem. Lawiniasto i głęboki śnieg. Rezygnujemy i jedziemy spać pod Babią Górę.
Dzień 3: 03.02.2009
BABIA GÓRA – 8.05
Jest wietrznie, duży śnieg, ale szlak przetarty. Na szczycie wiatr duży, ktoś biwakuje. Przy zejściu wiatr szaleje chyba 90 km/h. Biegniemy szybko, aby do lasu.
TURBACZ – 13.30
Długie monotonne podejście, jest śnieg, szlak przetarty, lekki wiaterek, piękne widoki. Na zejściu bez raków jest niebezpiecznie, zakładamy i bez problemu idziemy.
MOGIELICA – 18.35
Ruszamy już dosyć póżno. Szlak długi, monotonny, początek przetarty. Czujemy zmęczenie. Andrzej ma początki grypy. Może to tylko lekkie osłabienie.
LUBOMIR – 22.25
Jest noc, czołówki się sprawdzają. Szlak prosty, trochę przetarty. Odwilż, z drzew pada deszcz. Szybko na szczyt i jeszcze szybciej w dół.
Jest północ, pierwszy lepszy parking obok kościoła, kolacja i spać. Dzień ciężki, trzeba jutro ułożyć nowy plan.
Dzień 4: 04.02.2009
Wstajemy o 8 rano. Nareszcie porządny sen i regeneracja. Po lekkim śniadaniu i znalezieniu Internetu docieramy do podnóża góry.
CZUPEL – 13.17
Śnieg wyjątkowo mokry i ciężki, z nieba siąpi lekki deszczyk. Jedyny widok, jaki się rozpościera, to dość nisko wędrujące chmury przysłaniające przepiękny krajobraz z zaporą w tle. Na szczycie małaprzerwa na herbatkę, później szybkie zejście do samochodu po „wyślizganym” szlaku, raki bezpiecznie leżą w plecaku, szkoda fatygi na zbędne zakładanie.
SKRZYCZNE – 17.37
Późnym popołudniem docieramy do Szczyrku. Podejście na szczyt przypomina rozmiękła ślizgawkę. Przed zmierzchem w gęstej mgle docieramy na szczyt, tam zupka i herbata na regenerację. Zbiegamy we mgle po rozmiękłym śniegu, w dolnych partiach strasznie ślisko, kończy się ryzyko i zaczyna rozsądek. Zakładamy raki i wolnym krokiem docieramy do Szczyrku.
Warunki pogodowe, powodują zmianę w koncepcji doboru dalszych szczytów. Zmieniamy plany i przenosimy teatr działań na zachodni kraniec Polski, by w oczekiwaniu na dobrą pogodę zaatakować Rysy.
Jutro mamy zamiar zacząć od Wysokiej Kopy, ale dziś czeka nas 400 km ciężkiej jazdy samochodem w kiepskich warunkach atmosferycznych.
Dzień 5 – 05.02.2009
Wstajemy o 8:00 rano. Dzień zapowiada się dobrze, szczególnie po dobrym śniadaniu.
Wysoka Kopa – 12:50
O 12 rozpoczynamy wędrówkę na Wysoką Kopę, trasa o małym nachyleniu, z obydwu stron przejeżdżający narciarze, droga na sam szczyt nieprzetarta, chwilami wpadamy po pas w śnieg, rakiety pozostały w samochodzie, powoli żałujemy oszczędności w niesionym sprzęcie.
Śnieżka – 17:47
Popołudniowy marsz na szczyt przebiega zgodnie z planem. Wychodząc z lasu możemy podziwiać niebo tuż przed zachodem słońca mieniące się nad szczytem. W schronisku jest czas na małą herbatkę. Po krótkim odpoczynku schodzimy w kierunku Karpacza.
Skopiec – 21:17
Po godzinnej jeździe samochodem dojeżdżamy do celu. Marsz po dość płaskim terenie, a następnie szybka lokalizacja szczytu po przedzieraniu się przez gąszcz choinek. Powrót do samochodu na regeneracyjny sen.
Dzień 6 – 06.02.2009
SKALNIK – 8:39
Droga pod górkę mało wymagająca, mimo tego płuca trochę palą ogniem. W wyższych partiach nieprzetarty szlak, zalega mnóstwo śniegu, po którym brniemy po kolana, to nasza tradycja, po raz kolejny rakiety pozostały w samochodzie. Po zlokalizowaniu szczytu szybko wracamy na przełęcz do samochodu.
CHEŁMIEC – 12:35
Brniemy w mokrym i ciężkim śniegu, pogoda się załamała. Widoczność na 50 metrów, silny wiatr. Z góry siąpi deszcz lodowych igieł. Warunki pogarszają się wraz z wysokością. Wreszcie docieramy na sam szczyt. Kilka zdjęć, łyk herbaty, rzut okiem na krzyż znikający we mgle wraz z naszym oddalaniem się w kierunku, skąd przyszliśmy.
WALIGÓRA – 14:55
Podjeżdżamy pod schronisko Andrzejówka. Mgła jest dość gęsta. Podejście pod szczyt dość strome, więc i raki się przydadzą, Na szczycie oficjalne zdjęcie, a następnie podczas marszu w dół zbocza kilka kontrolowanych zjazdów po śniegu. Na samym dole posiłek w schronisku, herbatka, i do następnej górki.
WIELKA SOWA – 18:27
Wyruszamy już po zmroku, szlak trochę „wyślizgany”. Jest mgliście, mroczno i ponuro. Wreszcie ukazuje się oświetlona wieża widokowa, chwila odpoczynku, następnie uzupełnienie energii i trzeba wracać do samochodu.
ŚLĘŻA – 21:46
Do Ślęży podjeżdżamy późnym wieczorem. Warunki na szlaku niesprzyjające, właściwie idziemy po lodowisku. Las wydaje się strasznie ponury, a zmęczenie powoli daje o sobie znać. Tempo marszu średnie, wchodzimy po oblodzonych schodach kościoła i następnie wykonujemy kilka fotek dokumentujących wejście. Podczas schodzenia Zbyszek zaczyna pokasływać, mnie wciąż pieką płuca, przed snem kolejna dawka medykamentów, tak by przetrwać kolejny dzień. Staramy się dojechać maksymalnie pod kolejną górę. Kolacja, długie dyskusje, Internet i w konsekwencji idziemy spać o 2:00.
Dzień 7 – 07.02.2009
Pobudka o 7:00, Andrzej decyduje o zakończeniu wyprawy, jest bardzo przeziębiony.
SZCZELINIEC WIELKI – 8:24
Sam wyruszam na szlak. Jest ślisko na podejściu do schroniska, dalej szlak zamknięty, ale właśnie dalej jest całkiem dobra droga. Słońce ledwo wstało i widoki są fantastyczne. Kilka fotek i powrót do samochodu. Tylko raki pozwalają bezpiecznie pokonać tą trasę. Na szczęście ten szlak jest oblegany po śniadaniu, a ja nie mam ochoty patrzeć jak turyści ryzykują życiem w chodząc tą drogą do schroniska.
Jedziemy do najbliższego miasta na dworzec. Jest dogodne połączenie, Andrzej jedzie pociągiem do Warszawy.
ORLICA – 11:36
Zaczyna się samotne wspinanie. Wszystkie czynności opracowane do perfekcji. Tak aby tracić minimum czasu na czynności nie dotyczące bezpośrednio wyprawy. Czy dam radę do końca?
W Zieleńcu przygotowania do zawodów narciarskich. Wszystko zawalone samochodami. Udaje się zaparkować i ruszam w trasę. Droga przygotowana dla narciarzy jest dla piechura trochę drażniąca, ale idę szybko. Szlak skręca w lewo, schodząc z trasy biegu narciarskiego i już widzę piękną drogę, ale wpadam w śnieg po pas. Wycofuję się i zakładam rakiety. Teraz to już prosta sprawa. Docieram na szczyt dzięki wcześniejszym tu wizytom. Zdjęcia i wracam do samochodu. Jadę na przełęcz Spalona.
JAGODNA – 14:05
Wieje i jest ciepło. Droga długa i nudna. Śnieg ciężki, mokry. Buty zapadają się do kostek. Męczarnia. Po kilometrze zakładam rakiety. Krok się wydłuża i tempo rośnie. Rakiety pożyczone od żony są rewelacyjne. O wiele lepsze od moich. Marki nie podam. Pięknie wygląda las w zimie. Mogę podziwiać odległe pola, łąki i wioski. W lecie wszystko jest zasłonięte przez liście i krajobraz jest monotonny. Teraz wszystko widać. Wiatr wieje, zdjęcia i szybko wracam do auta. To jest trzeci szczyt tego dnia. Mam trochę czasu do zachodu słońca. Może warto wejść na kolejny szczyt. Może Kłodzka Góra, szybko i blisko.
KŁODZKA GÓRA – 17:26
Ruszam w warunkach wiosennych. Śniegu brak. Podejście jest strome. Zabieram tylko raki, kijki, ochraniacze na buty i herbatę. Podejście strome, ale łatwe, prawie jak w lato. Po wejściu na wierzchołek pierwszego wzniesienia okazuje się, że zima wciąż trwa. Rakiety bezpiecznie odpoczywają w samochodzie, raki w plecaku, a ja walczę z mokrym śniegiem, miejscami powyżej kolan. Jednak zawsze trzeba nosić cały sprzęt, ale to waży. Docieram do szczytu, w zimie widać, gdzie jest wierzchołek. Po drodze piękne widoki Kotliny Kłodzkiej w promieniach zachodzącego słońca. Wszystko jest czerwone. Sielanka trwa tylko chwilę. Zdjęcia, herbata i ruszam w dół. Księżyc oświetla drogę i jest bajkowo. Jednak samotne przemierzanie leśnych ostępów nie jest zbyt przyjemne. Z Andrzejem by było raźniej. Docieram do samochodu po ciemku przy blasku czołówki. Zejście po błocie kiepsko wpływa na wygląd moich butów, ale są suche wewnątrz i o to chodzi.
Jest wcześnie, mogę poświęcić czas na toaletę, kolację i odpoczynek. Mogę sprawdzić pogodę w necie. Jestem szczęśliwy, ale wciąż nie mam pewności co do Rys. Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień. Mam w planie trzy szczyty. Teraz idę spać.
Dzień 8 – 08.02.2009
Pobudka o 5:30, powolne szykowanie się do kolejnej wyprawy w góry. Plan jest prosty, trzy góry do zmierzchu, trzeba wreszcie trochę odpocząć i wyspać się. Plan jest łagodny, ale górki wymagające.
ŚNIEŻNIK KŁODZKI – 08:50
Pada deszcz, szlak całkowicie oblodzony, może gdzieś leżą łyżwy? Po kilkuset metrach zaczyna padać śnieg, powoli systematycznie, mokry, gęsty. Tak będzie do końca dnia, spadnie około 50 cm nowego mokrego puchu. Idzie się dobrze po ubitym starym śniegu, nowy jeszcze nie przeszkadza. Na szczycie bardzo wieje, kilka stopni mrozu, jestem zamrożony, trzeba schodzić. Po drodze jest schronisko i zaplanowany postój na gulasz, chyba najlepszy w całych górach, polecam. Po posiłku szybko w dół, śnieg pada, po lodowisku nie ma śladu, idzie się komfortowo.
KOWADŁO – 12:51
Śnieg wciąż pada, ciągle w użyciu rakiety śnieżne. Głęboki śnieg nie pozwala iść szybko. Jednak jakoś daję radę. Na szczycie śnieg po pas. Droga w dół jest szybka i przyjemna. Widoki całkiem inne niż latem, jest cudownie.
RUDAWIEC – 15:53
Śniegu mnóstwo. Rudawiec to długa droga bez widoków i na końcu rozczarowanie. Plan jest iść powoli tak, aby wrócić przed zmierzchem. Śniegu jest ponad metr i wciąż pada nowa warstwa. Ciężko się idzie w rakietach, kijki nie pomagają, bo każde podparcie kończy się o metr głębiej. Zaczynam być zmęczony, często odpoczywam. Kowadło i Rudawiec idzie się bez odpoczynku w bazie, tak wypada, daje się we znaki brak napojów, oszczędzam herbatę i to mnie bardzo męczy. Warstwa śniegu powoduje, że obijam się o niskie gałęzie. Rudawiec jest kłopotliwy nawigacyjnie, robię kilka błędów, ale jakoś idzie. Docieram na wierzchołek bardzo zmęczony. Piję resztkę herbaty. Pół kubka pite w sposób mający na celu wydłużenie tej wspaniałej chwili jest kojące, ale mija błyskawicznie i marzę o wiadrze gorącej herbaty. Pędzę w dół i dzięki temu jestem przy samochodzie przed zmierzchem. Przebieram się i kłopot. Spychacz zasypał moje auto i nijak nie mogę się przebić przez zaspę. Koła ślizgają się na lodzie. Czekan w ruch, łopata furczy, zaczynam rozpakowywać łańcuchy. Zjawia się tubylec i chętnie pomaga. Zabawa trwa pół godziny i wreszcie sposobem wyrywam się z pułapki. Zmarznięty jadę dalej, aby tylko mieć zasięg telefonu i tu dopiero zmieniam przemoczone ubranie i gotuję herbatkę z cytrynką.
Jadę pod kolejną górę, to będzie już 27 szczyt mojej wyprawy. Jest 23:00, jestem najedzony, idę spać.
Dzień 9 – 09.02.2009
Wstaję o 06:30 jeszcze ciemno, trudno się wstaje wiedząc, że plan jest dziś lekki. Trochę jem i pakuję ekwipunek. Ruszam z parkingu jak jest już widno. Spotykam GOPR-owca, pytam o pogodę i dobre podejście. AK mi miesza w głowie, że w konsekwencji idę tym szlakiem, który wcześniej założyłem. O 07:36 ruszam na szlak.
BISKUPIA KOPA – 09:03
Śniegu mało, ślad sprzed kilku dni, ale widoczny. Pamiętam dobrze trasę z letniej wyprawy. Po kilometrze zakładam rakiety śnieżne. Jestem trochę znużony, trochę kaszlę, ale to przechodzi. Powoli pnę się w górę, dochodzę do kamiennego usypiska na samej granicy. Śniegu jest więcej, ale to nie kłopot w porównaniu z poprzednimi dniami. Widoczność na kilkanaście kilometrów. Widać wioski i doliny. Dochodzę na szczyt. Jest pusto, kilka zdjęć, podziwiam widoki i ruszam do kamiennego usypiska . Zdejmuję rakiety i szybko idę w dół. Zejście w rakietach po stromym stoku jest niezbyt wygodne, dlatego lepiej schodzić bez. O 10:01 jestem przy samochodzie. Dwie i pół godziny to dobry wynik, jak na tak wolny marsz. Tylko godzinę dłużej niż latem.
W zasadzie to mam „połowę” wyprawy za sobą. Zrobiłem 27 szczytów, pozostały Rysy. To jest element bardzo trudny i równoważy wszystkie inne szczyty. Jadę do Zakopanego, po drodze obiadek i mnóstwo telefonów w sprawie warunków na Rysach i możliwości wejścia. Początkowy plan wejścia na Rysy we wtorek jest mało realny. Zbyt dużo śniegu spadło. Wybieram wariant „B” nocleg w Zakopanem i próba w środę. Teraz kąpiel, kolacja i dużo snu. Jutro jak aura pozwoli, spacer do Moka i w środę Rysy.
Dzień 10 – 10.02.2009
Trudno się wyspać w łóżku, wstaję zmęczony, patrzę w okno i uśmiecham się do swoich myśli. Piękny widok na Tatry uskrzydla. Śniadanie i spacer oczywiście na Krupówki. Zawsze tam idę poczuć zapach i smak ceprowskiego życia. Oscypki, kapcie w prezencie i szukam dobrej kawy. Wejście na piętro kawiarni daje w kość, bolą nogi, brak tchu, jaki jestem zmęczony. Chodzę po mieście oglądając co się da. Wciąż dzwonię po informacje do przewodników, do topr-owców, znajomych i wszędzie gdzie tylko się da. Pada decyzja, jadę do Palenicy, auto na parking, zakładam plecak. Jest 17:48 wyruszam i wszystko zaczyna być inne. W płucach czuję tlen, mięśnie pracują rytmicznie, żadnych bóli i dolegliwości, jak cudownie i kojąco działają na mnie góry. Zaczyna padać śnieg, powoli i systematycznie jakieś 10 cm. O 19:36 jestem w Moku, czas podejścia 1 godzina 48 minut jak na niezbyt szybki marsz jest fantastyczny. Wyglądam trochę jak sopel lodu, ale jest miło. Trochę ludzi gór i gorąca herbata. Idę spać z nadzieją na dobrą pogodę następnego dnia.
Dzień 11 – 11.02.2009
Poranek jest mało obiecujący, dużo śniegu, silny wiatr, mała widoczność. Na samą myśl o Rysach ratownik Topr puka się w czoło. Wciąż mam nadzieję. Przejaśnia się, widać słupek na Rysach i potężną lawinę pyłową schodzącą z Kazalnicy. W miarę bezpieczne jest dojście pod drogę do Buli. Dalej tylko masa śniegu i dużo niebezpieczeństwa. Wracam do domu. Pakowanie i wyruszam w dół. Ostatnie spojrzenie na Rysy. Jak pięknie wygląda ta góra, straszna i kusząca. Może następnym razem pozwoli na sukces. Będę próbował. O 09:09 wyruszam do Palenicy, szybki spacer, trochę ślisko na skrótach zakładam raki. W okolicach Wodogrzmotów mijam pierwszych hałasujących turystów zmierzających w mniejszych i większych jednakowo głośnych grupach do Morskiego Oka. Jak dobrze, że moja droga jest w przeciwnym kierunku. Docieram do samochodu i szybko do domu. O 18:00 jestem w domu.
Zbigniew Florencki
Więcej o wyprawie na: aktywni.pl/zimowa-korona-gor-polski-2009/