facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
 
 
2025-06-24
 

Zimowa historia na Kazalnicy

Pod koniec grudnia 1974 roku wybrałem się do Morskiego Oka. Schronisko było przepełnione, więc tradycyjnie ulokowałem się na najwyższym piętrze, aby przewaletować. Tego wieczoru udało mi się skompletować zespół na wspinaczkę. Po długich dyskusjach wybór padł na Direttissimę Kazalnicy.

 

Bardzo chciałem przejść tę drogę latem, ale jakoś nie wyszło, więc miałem nadzieję, że teraz może się uda. W składzie znaleźli się Czesiek Jakiel z Sopotu, Piotrek Malinowski z Zakopanego i Heniu Zakrzewski, który w tym czasie mieszkał w Zakopanem. Czesia spotkałem wcześniej na taborisku przy Morskim Oku. Wprawdzie nie wspinaliśmy się razem, ale pokazywał się z bardzo dobrej strony – był niezwykle miły, zawsze uczynny, a nade wszystko bezkonfliktowy. Piotrka znałem z Klubu Wysokogórskiego w Zakopanem, do którego zostałem przyjęty w 1970 roku. Był jednym z egzaminatorów, miał więc o wiele większe doświadczenie tatrzańskie niż ja. Z Heniem wspinałem się już i byłem pewny, że w każdej sytuacji mogę na niego liczyć.

 

Ze schroniska wychodzimy 23 grudnia o godzinie 2:30 i zaczynamy podejście. Z poprzedniego dnia wiemy, że na Kazalnicę wybiera się też kilka innych zespołów, więc od czasu do czasu na progu Czarnego Stawu pojawiają się światełka czołówek kolegów. Pod rakami skrzypi zmrożony śnieg. Idziemy w milczeniu. Każdy z nas ma o czym myśleć… Ja analizuję w głowie nasze plany. Jak nam pójdzie? Czy dopisze pogoda? Po co w ogóle wspinać się zimą? Ale z drugiej strony czuję też chęć sprawdzenia się na najtrudniejszej tatrzańskiej ścianie. Właśnie zimą, gdy można udowodnić swoją zdolność do działania na mrozie, na oblodzonej skale… Nawet wtedy, gdy z góry sypią się pyłówki i, wciskając za kołnierz, schładzają ciało. Ważniejsze jednak jest zdobywanie, próbowanie czegoś, czego do tej pory nie robiłem. I to jest piękne. Ta idea zmierzenia się z nowymi problemami dodaje sił, stanowi wewnętrzny bodziec, któremu nie mogę się sprzeciwić.

 

 

W różnych miejscach pod ścianą Kazalnicy zespoły przygotowują się do wspinaczki. Jest jeszcze ciemno. Słychać rozmowy, metalicznie pobrzękują haki i karabinki. Dzielimy sprzęt dla prowadzącego, dla drugiego w zespole i dla pozostałych. Największe wory dostają się drugiej dwójce. Na niebie powoli robi się trochę jaśniej. Wstaje dzień, a my rozpoczynamy wspinanie.

 

Pierwsza część ściany jest nieco łatwiejsza, środek natomiast przewieszony. Nieustannie dochodzą nas odgłosy wbijanych haków i komend: „Idę”, „Mam stanowisko”, „Chodź”… I tak przez cały dzień. Wieczorem zakładamy biwak. Udaje nam się znaleźć małe półeczki, gdzie możemy usiąść na linach. Rozpoczynamy topienie śniegu, aby zrobić zupę i herbatę. Ale wtedy na progu Czarnego Stawu zaczynają pojawiać się jacyś ludzie ze światełkami i pochodniami. Jest ich coraz więcej, zbliżają się pod ścianę, a do nas docierają dźwięki kolęd, chyba też gitary. Okazało się, że ze schroniska przyszli nasi koledzy, żeby wraz z zespołami w ścianie Kazalnicy świętować wigilijny wieczór. Jest nam naprawdę miło. Rozmawiamy z nimi jakiś czas, a echo niesie się hen, na drugą stronę doliny i odbija gdzieś od Grani Apostołów.

 

 

Na kolację mamy barszcz czerwony i makaron z domieszką gulaszu angielskiego, oczywiście z puszki. Dzięki jedzeniu i kolędowaniu robi się nam bardzo ciepło. Mam w plecaku opłatek, którym się łamiemy, jak nakazuje tradycja. Życzymy sobie szczęśliwego powrotu do domów, do naszych rodzin. Niestety, chór anielskich śpiewów na stawie się kończy. Wszyscy wracają do Moka, a my przywiązani linami do haków zaczynamy przysypiać po długim dniu wytężonego wysiłku.

 

Czy taki stan można nazwać spaniem? Taternicy zawsze tak to określali, ale zazwyczaj jest to drzemka połączona z czuwaniem. W głowie mamy zakodowane, że cały czas trzeba poruszać palcami w butach i rękawicach, aby ich nie odmrozić. Co i raz opada mi głowa. Ręce marzną, pomimo że mam grube, wełniane rękawice zrobione przez siostry Tlałki z Poronina. A im późniejsze godziny, tym większy chłód dociera do naszych ciał. Modliłem się, aby ta noc minęła jak najszybciej, aby można było wprawić ciało w ruch, włączyć do pracy i rozgrzać.

 

Tekst / WALENTY FIUT
Grafiki / EWA MARIA ROMANIAK


* * *

 

Tekst w całości przeczytasz w 299 (2/2025) numerze Magazynu GÓRY.


GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link




 


 


Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Kinga
 
2025-07-16
WSPINACZKA SPORTOWA
 

Żulerka nad Wełtawą

Komentuj 0
Kinga
 
2025-04-30
WSPINACZKA SPORTOWA
 

A co? Apulia

Komentuj 0
Kinga
 
2025-04-22
GÓRY
 

Skialpinistyczne klasyki na Hali Gąsienicowej

Komentuj 0
 
 
 
Copyright 2004 - 2025 Goryonline.com