Drugi raz z rzędu przychodzi mi omawiać sezon zimowy z pozycji obserwatora, a nie osoby biorącej w całym tym zamieszaniu czynny udział. Muszę przyznać, że pisanie o wspinaniu innych, gdy samemu nie dało się rady poruszać, nie jest łatwe, a momentami nawet trochę denerwujące i frustrujące.
Zacznę od narzucających się wniosków. Z jednej strony zimą aktywność zaczęło uprawiać naprawdę dużo osób – to bardzo cieszy. Parę lat temu pisałem, że coraz więcej ludzi wspina się na lodospadach i drytoolowo. Myślę że to właśnie oni uderzyli teraz w większe tatrzańskie ściany. A na lodospadach tłok jest jeszcze większy niż kiedyś, co napawa optymizmem i chyba dobrze wróży...
Mateusz Grobel podczas zjazdów po zrobieniu drogi Długosz-Popko 6+/7. Fot. Artur Małek
Z drugiej jednak strony, wynik – nazwijmy to: sportowy – ciągle jest w zasięgu jedynie wąskiej grupy wspinaczy, których średnia wieku dawno już przekroczyła trzydziestkę. Jak na razie, poza kilkoma przypadkami, nic nie wskazuje na to, żeby w tym zimowym peletonie miało się coś zmienić.
Ja tę zimę zapamiętam z następujących wspinaczek i wydarzeń (kolejność przypadkowa):
Z powtórzenia w styczniu przez Jaśka Kuczerę i Marcina Księżaka drogi Vzpomínka na Eiger 6+ A3, 21 wyciągów. Było to pierwsze powtórzenie tej nowości z listopada zeszłego roku, a to dlatego, że ostatnimi czasy bardzo mało zespołów – dotyczy to także naszej czołówki – wspina się po drogach hakowych i z biwakami;
Marcin Księżak podchodzi na linie podczas drugiego dnia wspinania na Vzpomínce na Eiger. Fot. Jan Kuczera
Z zimowo-klasycznego przejścia Direttissimy na Kazalnicy Mięguszowieckiej przez ten sam zespół, 4 marca. Kluczowy wyciąg został wyceniony na 8+ i według Jaśka był najtrudniejszym, jaki on sam poprowadził zimą w górach. Wydarzenie warte odnotowania, bo dla mnie w drytoolingu chodzi przede wszystkim o to, żeby formę wyćwiczoną w skałach lub na krótkich drogach, na przykład na Kotle Kazalnicy, przenosić na długie, często bardzo trudne linie na najhonorniejszych ścianach, takich jak Kazalnica;
Z przejścia bez asekuracji Direttissimy Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego w czasie nieco tylko dłuższym niż dwie godziny przez Przemka Memka Cholewę... Nie pochwalam, nie polecam, ale szczerze podziwiam, zwłaszcza że warunki w Rynnie Wawrytki były bardzo słabe;
Z kobiecego zgrupowania w Morskim Oku, a zwłaszcza działalności zespołu Ilona Gawęda i Joanna Klimas, który najpierw pokonał zimowo-klasycznie w stylu RP Długosza-Popkę 7– na Kotle Kazalnicy, a potem, onsajtem, znajdującą się na tej samej ścianie drogę Orzeł z Epiru 6+. Przyznam, że nie pamiętam, kiedy wcześniej zespół kobiecy wspinał się zimą w Polsce po tak trudnych drogach;
Z przejścia w fatalnych warunkach, spowodowanych dużą ilością śniegu na płytach, Północnego Filara V+ Zadniej Garajowej Turni w Murze Hrubego przez zespół starych wyjadaczy, w składzie: Alicja Paszczak, Artur Paszczak i Zbyszek Skierski. Warto podkreślić, że trójka ta od lat robi ciekawe i trudne przejścia, często w odległych i rzadko odwiedzanych przez naszych wspinaczy miejscach. Przy okazji wspomnę, że Alicja, która na wszystkich drogach wspina się na zasadzie pełnoprawnego partnera, ma zgromadzony taki zimowy wykaz, większość „zimowców” płci brzydszej mogłaby tylko o nim pomarzyć;
Poczynań młodego zespołu członków Grupy Młodzieżowej Polskiego Związku Alpinizmu: Krzyśka Korna i Piotrka Sułowskiego. Chłopaki przeszli zimowo-klasycznie w stylu OS Drogę Łapińskiego na Kazalnicy, z tym że kluczową Ściankę Problemową pokonali górnym, trudniejszym wariantem zapychowym. Było to zimowe uklasycznienie tego wariantu, który otrzymał nazwę Su-ko i wycenę 7/7+. Następnie w trzynaście godzin zespół przeszedł w złych warunkach śniegowych Długosza 6+ A1 na Kazalnicy Mięguszowieckiej (poza ścianką z nitami wszystko zostało pokonane na dziabach). A na koniec udowodnił swoją klasę, rozprawiając się ze znajdującą się na Kotle Kazalnicy Paradą Jedynek w czasie – uwaga! – trzech godzin i dwóch minut. (Jako ciekawostkę dodam, że gdy w 2005 roku po raz pierwszy w historii przeszliśmy wraz z Kubą Radziejowskim tę drogę w całości na dziabach, okazało się, że nasz czas – sześć godzin i czterdzieści minut – jest również najlepszym czasem przejścia i już ten wynik wydawał się wyśrubowany do granic możliwości).
Krzysiek Korn podczas haczenia ścianki z nitami na Długoszu. Fot. Piotr Sułowski
Poniżej zebrałem najciekawsze, moim zdaniem, tatrzańskie przejścia, o których informacje udało mi się zdobyć. Zdaję sobie sprawę, że są one niekompletne. Wszystkich zainteresowanych podzieleniem się szczegółami swoich dokonań zachęcam do kontaktu z redakcją.
Tekst: Maciek Ciesielski
Całość podsumowania znajdziecie w GÓRach nr 217 (Czerwiec, 2012)