O Załupie H pomyślałem późnym latem, a może nawet wczesną jesienią, co oznaczało pół roku czekania na sezon letni. Chciałem to przyśpieszyć i wejść w ścianę jeszcze w styczniu lub lutym. Nie bagatelizowałem pogody, ale też nie spodziewałem się, że tak skutecznie zablokuje dostęp do gór na długie miesiące. Termin ustalaliśmy wiele razy i zawsze musieliśmy zmieniać. Padało, wiało, robiło się lawiniasto i mglisto. Na szczęście wiosna przyniosła cień nadziei, a opady śniegu wskazywały na długą zimę. Umilając sobie oczekiwanie na wspin, zmodyfikowałem plan łącząc wspinanie ze skiturami. Z jednej strony jest to ułatwienie w podejściu pod ścianę a z drugiej strony trzeba wspinać się w butach skiturowych. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie.
Prognoza pogody na czwartek 18 kwietnia wyglądała naprawdę obiecująco. Szybko skontaktowałem się z Edim i w środę w nocy siedziałem w autobusie do Zakopanego. Synoptycy nie mylili się. Kiedy stanęliśmy wczesnym rankiem na Kasprowym Wierchu przywitało nas piękne słońce i leciutki powiew wiatru. Spojrzałem na Załupę. Brzegami było widać skały, ale poza tym przykrywał ją śnieg. Zadbał o to cień, który jak strażnik pilnował powodzenia moich planów. Czas ruszać. Przypięliśmy narty i zjechaliśmy trasą narciarską do dolnej stacji kolejki na Hali Gąsienicowej. Przepinka. Foki pomogły błyskawicznie podejść w okolice Zadniego Stawu. Tam porzuciliśmy narty, a założyliśmy uprzęże i raki. Z dziabą w ręku, mozolnie, zapadając się czasami po kolona podeszliśmy pod ścianę. W żlebach na Świnicy dojrzewały w słońcu małe lawinki, które wkrótce zaczęły się sypać. Słońce operowało coraz mocniej. Okrzyki dowodziły obecności zespołu na Północnym Filarze.
Tymczasem nasz zespół przygotowywał sprzęt do wejścia w Załupę H. Jest to jedna z dróg kursowych, a zarazem jedna z łatwiejszych propozycji na tej ścianie. Ta charakterystyczna formacja jest również bardzo ciekawa i interesująca, zwłaszcza dla początkującego wspinacza. Z ciekawostek dodam, że Edi zjechał Załupą na nartach. W przewodniku „Narciarstwo Wysokogórskie w Polskich Tatrach Wysokich” autorzy napisali, że „zjazd wykonany został ze zdjęciem nart i zejściem na rakach ok. 50 m”. To jest pomyłka. Edi wspominał, że faktycznie zdjął narty, ale przeszedł ok. 10 m., gdyż w połowie napotkał zalodzony odcinek i nie było szans na zjazd. Podczas naszej wspinaczki w tym samym miejscu również był lód.
Drogę zrobiliśmy na trzy wyciągi. Najtrudniej było przy pierwszym, ponieważ nie było gdzie osadzić przelotów. Kiedy Edi dotarł do miejsca na stanowisko zaczął kuć w zmarzłym śniegu a bryłki świstały nad moją głową i mimowolnie część z nich rozbijała się o kask. Stałe punkty asekuracyjne przykrył śnieg, dlatego musieliśmy posiłkować się głównie własnymi. Czasami śnieg był kopny, a czekan zapadał się razem ze styliskiem, a czasami trudno było wbić choć kawałeczek dzioba. Zdejmowałem przeloty i piąłem się w górę. Euforia, przeplatana niepewnością nie byłą nowym uczuciem. Jednak miejsce, w jakim się znajdowałem, było dla mnie zupełnie nieodkrytym i niepoznanym obszarem. Wszystko razem zabarwiało wspinaczkę nutą przygody i wyrazistą barwą pasji. Spróbujesz raz i chcesz więcej. Chcesz ciągle sprawdzać i próbować nowych trudności.
Po wyjściu z Załupy związani liną ruszyliśmy w stronę Zadniego Kościelca. Pierwotnie plan zakładał podejście drogą Gnojka na szczyt, ale grań na tamten moment wydała nam się ciekawszym rozwiązaniem.
Z Zadniego Kościelca drogę centralnie granią uniemożliwiały nam nawisy śnieżne. Do Kościelcowej przełęczy trawersowaliśmy nieco poniżej. Od przełęczy można już było iść granią, ale z kolei pojawił się problem, czy iść w rakach, skoro nie ma śniegu. Początkowo spróbowaliśmy w rakach, ale szybko wycofaliśmy się z tego pomysłu. I od tego momentu zaczęła się „jazda bez trzymanki”. Tak to postrzegałem. Występy skalne miały czasami ok. centymetra szerokości i udawało się zaczepić tylko nosek buta. Zerowe czucie nie pozwalało stwierdzić czy dobrze trzyma. Po kilku takich manewrach moje obawy okazały się bezpodstawne. Wspinanie odbywało się poprawnie i z pożądanym skutkiem. Od przełęczy na szczyt zrobiliśmy również trzy wyciągi. Zejście odbyło się czarnym szlakiem turystycznym na Karb, a następnie do nart. Wycieczkę zakończył zjazd do Murowańca.
Marcin Kuś