Trzask rozrywanego więzadła, opuchlizna wielkości jabłka Champion i karmazynowy jego kolor. Początkowy grymas bólu przeradza się szybko w smętną rezygnację. Marzenia o dobrym sezonie pękły jak senne mary o świcie.
- To chyba koniec tego sezonu... Dnia 17 czerwca Anno Domini 2007.
C’est la vie.
- No ładnie pan się skasował! 3-6 tygodni gipsu będzie i ze 3 miechy rehabilitacji!
+ Pan raczy żartować?
- Monsieur oczywiście, że nie.
+ Dziękuję.
- A do grudnia to...
+ Pięknie dziękuję, ale proszę nie kończyć.
Miecz Damoklesa nie okazał się być aż tak strasznym. Można powiedzieć, że okazał się był jedynie tępym nożem do obierania kartofli. 3 tygodnie gipsu i tyle samo rehabilitacji - profesjonalizm rehabilitantek uczynił kontuzję wyleczoną, a ich aparycja tyleż mniej dotkliwą. Zdawać by się mogło, że przyjemnością była owa kontuzja. Jednak nie - dwa wyjazdy odwołane, dwa miesiące spędzone w domu i dwa tysiące polskich złotych wydane - Trójca to liczba magiczna. Ale czymże by było poddać się po kontuzji? Wszak mężczyźnie poddawać się nie wolno! Cztery tygodnie na odbudowanie formy to wcale nie tak mało - kilogramy aminokwasów, jeszcze większa dawka treningu i forma wraca jak marzenie porą wieczorową. Wręcz wykładniczo do przykładanych starań. I powiedz mi, drogi czytelniku, czy to nie jest przyjemne? Gdy widzisz, że z każdym dniem mięśnie nabierają mocy piekielnej. Gdy z każdym dniem czterogodzinnego, morderczego treningu, który bardziej przypomina torturowanie własnego ciała na wszelkie znane i możliwe sposoby, który nie ma zupełnie nic wspólnego z przyjemną sesyjką boulderowo-imprezową z kolegami z Renisportu w oczach znów pojawia się ogień, a nagromadzona w mięśniach moc daje nadzieje na wniebowstąpienie w glorii Doskonałości.
Czyż nie jest to przyjemne, gdy widzisz Rezultat swoich starań i masz świadomość, że cała twoja praca przynosi efekty nawet większe od zamierzonych? Że każda jedna minuta poświęcona na trening ciała, każda inna poświęcona na trening ducha zbliża cię do idealnego wyobrażenia o człowieku jako iskrze doskonałości. Gdy każdy dzień jest kolejnym dniem spędzonym w kuźni na kształtowaniu, umacnianiu i hartowaniu tego pierwiastka, który dane nam otrzymać w dniu narodzin, a który tak często ginie w zgniliźnie rzeczywistego marazmu. Czy nie jest to przyjemne, gdy widzisz Cel i zmierzasz do niego wielkimi krokami z wysoko uniesioną głową, pewny swojego sukcesu, odważny i obojętny na pokusy hedonistycznej natury? Dla mnie nie, dziękuję.
10 sierpnia Anno Domini 2007, Lotnisko im. Jana Pawła II, Balice pod Krakowem
***shhhfrrrrrrr*Kawa***
10 sierpnia Anno Domini 2007, Lotnisko Malpensa w Mediolanie
***shhhfrrrrrrr*Kawa***
***shhhfrrrrrrr*Kawa***
Ciągle 10 sierpnia Anno Domini 2007, Lotnisko O’ Hare w Chicago
***shhhfrrrrrrr*Kawa***
To nic, że oczy się kleją, to nic, że po czwartej kawie ręce zaczynają dygotać. To nic, że od 30 godzin jest 10 sierpnia - nie spać! ZWIEDZAĆ!
Chicago - miasto, w którym mieszka więcej Polaków niż w Warszawie. Oprócz Downtown daje się również zauważyć wszechobecny brak chodników - no tak, w USA nikt nie chodzi. Gwarno, tłoczno i gorąco - to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Dwa dłuuugie dni spędzone na poznawaniu nie-kultury amerykańskiej i w drogę do Minnesoty. 500 mil przy prędkości 90 mph, z otwartym dachem i przy nieustającej lampie daje się mocno we znaki mojej europejskiej nie - opaleniźnie.
Interstate i preria (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Taaak. Minnesota to zupełnie inny świat. 10 000 jezior i 1 000 000 komarów (na osobę), mnóstwo lasów i sielankowa atmosfera. Szybkie pakowanie i w drogę do Colorado - w drogę do Mekki.
Mekka... tak. Długo oczekiwana wizyta w tym świętym miejscu boulderowców z całego świata. Dalej nie wiecie o chodzi? Wszak chodzi o Boulder, Co!
12 godzin z Minneapolis do Denver wprawia w osłupienie wszystkich lokalsów.
+ That’s not possible!
- Yes, it is.
+ How did You make it?
- Polish magic, hahaha!
102 stopnie Fahrenheita - ile to Celsjuszy? A kto to wie? Ważne, że cholerny skwar.
Colorado przywitało nas gorąco, dosłownie. Krajobrazy iście szatańskie - wszędzie płasko, jak stolnica wuja Witalisa, wszędzie kukurydza. 200 km po Highway’u wśród kukurydzy! Ameryka najwyraźniej żywi się tylko i wyłącznie kukurydzą...
No tak. Kolejne przejechane mile, a tu dalej płasko. Gdzie te góry? Gdzie te skały? Wszak tu powinno być jedno z największych pasm górskich na świecie - Rocky Mountains. Amerykańska rzeczywistość jest zadziwiająca - widok całych domów przewożonych na Tirach wrażenia już nie robi.
Domy na kółkach (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
pole kukurydzy długie na 200km już też nie, ale zbiorowa fatamorgana Gór Skalistych wrażenie robi. Trzeba czekać, zobaczymy, jak się akcja rozwinie.
Od razu podkreślę, że Himalajów nie oczekiwałem. Nie oczekiwałem nawet gór podobnych do Alp, ale miałem nadzieję na zobaczenie czegoś choćby wielkości naszych Taterek. Bezbrzeżne było moje zdumienie, gdy oczom mym ukazał się widok przesławnych Gór Skalistych. Skalistych, nie? Czyli, że gdzieś te skały powinny być? Nic z tego - nasze Bieszczady są o niebo bardziej skaliste niż ta część Rocky Mountains koło Denver.
Rocky Mountains (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Kawa, kawa, kawa! Kawa zaiste jest nektarem Boga - jak nic dodaje sił i witalności, jak nic wypłukuje magnez z krwi i w nadmiarze powoduje stan podobny do tępego oszołomienia. Mała, mocna czarna,
Love wins (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
kanapka coby przestało ssać w brzuchu, trzy białe dropsy coby moc była i w drogę do Mekki. Po dwunastu godzinach jazdy cudów nie oczekuję, po 7 kawach reperkusje na pewno będą, ale nie po to ładowałem przez dwa miesiące, by te bzdury mogły mnie powstrzymać! "NO ONE CAN STOP US NOW" - jak śpiewał Moby.
W drodze do Mekki (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Boulder MP (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Wszak od czerwca nie dotykałem skały, zapas ATP, związków fosforanowych kreatyny i poziom rekrutacji mięśniowej osiągnąłem taki, że samym spojrzeniem winienem urywać granitowe brzytewki! No tak, tylko gdzie te brzytewki? Same oblaki i rysy!!
Tarcie! (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Fingercrack, handcrack, offwide. Amerykańskie rysy. Kto o nich nie słyszał? Kto nie słyszał o tajemnej i mistycznej sztuce klinowania rąk, nóg, łokci i innych zdatnych do tegoż celu członków? Że boli, że krwi dużo, że skóry brak. Ale powiedz mi, bracie, czymże jest wyobrażenie o słodkości Apfelstrudla i rzeczywistej z nią konfrontacji (do tejże oto polecam wizytę w Wilder Kaiser)?
Sekwencja (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Sekwencja, cd. (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Po dwóch godzinach wspinania w Boulder MP, szybkich oględzinach stanu skóry na dłoniach i zweryfikowaniu wyobrażeń o swoich możliwościach w szampańskim humorze wracam do Denver.
Wyznacznik zaangażowania (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Przecież jestem na wakacjach!
Przestrzenie w Rocky Mountains (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Tęcza w Rocky Mountains (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Kolejne dni w Colorado przynoszą indiańską opaleniznę, 2 kilogramy grzybów, 300 zdjęć i umiejętność klinowania dłoni w obłych rysach bez charakterystycznego zalewania się łzami. Niby nic, ale zawsze to powód do radości. A radości co nie miara! Może i Amerykańcy w rysach wspinać się umieją, ale w płytach wspinania mogli by się ode mnie uczyć.
Mega klasyk - Monkey Traverse (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Wspinanie na Flagstaff (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Po lekkim onieśmieleniu formą przewieszonej pod kątem 45 stopni rysy, długiej na jakieś 8 metrów, kończącej się strzałem do oblaka przychodzi szatańska determinacja. 10 prób, 8 lotów na crashpad, 1 obok, 1 pęknięty nadgarstek i narowiste V8 pozwala się okiełznać.
Pęknięty nadgarstek (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Czemu ostatni ruch jest zawsze najtrudniejszy? Bouldering przypomina nieco podrywanie dziewczyny - marzenia. Wspomnij me słowa i marzenia pozostaw marzeniami.
Skały na Flagstaff (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Płyty też się znajdą (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Droga do Minnesoty jest szybka, łatwa i przyjemna. Jakieś V4.
W Nebrasce trudności wzrastają ze względu na wszechobecny fetor - wrażenie, że jest to farma wielkości całego stanu jest nieodparte. Ale prawdziwi mężczyźni smrodu się nie boją - w 12 godzin jesteśmy pod Minneapolis. Trzy dni odpoczynku okazały się zbawienne dla mocno nadszarpniętego zapasu skóry na opuszkach palców. Na całe szczęście w Minnesocie piaskowca już nie uświadczę.
Minneapolis (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Minneapolis, cd. (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Taylors Falls to wprost raj dla boulderowców - wspinanie w każdej możliwej formacji, w doskonałej jakości granicie, pośród brzozowych zagajników i piszczących wielbicielek wszelkich możliwych karnacji i aparycji. Niebo.
Ach to niebo (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
No może nie licząc tego, że większość boulderów prowadzi rysami, w których klinowanie wcale nie jest takie proste, jak w tych w Boulder. Pierwszy dzień i od razu zdziwienie - 5.12d w trzeciej próbie i 5.12b oesem?? Ufff... dobre te PowerBary! Skoro tak - należy spróbować czegoś mocniejszego. Może spróbować sięgnąć granicy magicznego V10?
Brzozowy zagajnik i V10 (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Ile by to było na „nasze”? 5.13b= 7c+/8a? Tak się składa, że w Taylors Falls są trzy baldy o tej wycenie. Trawers za V10 odpada - czemu? No bo tak. Obła rysa ze strzałem do niczego na wysokości 10 metrów też odpada. Czemu? Jestem tchórz, ale odważny - przyznaję się do tego.
Portret (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Wolę formę lekko przewieszonej ryski z wyjściową płytką i strzałem do oblaka w ślicznym, brzozowym zagajniku. Wcale trudno nie wygląda! Przechwyty też jakoś idą... tylko ten strzał! Grrrrr. Prawa ręka to łuczek na niezłej krawądce, lewa to trickowy robin-hood na krawądce nieco gorszej i strzał do oblaka ponad metr wyżej. Gdzie te trudności? Ha! Ano stopni nie ma - wstawienie nogi pod brodę nic nie da - bo wyważa. Jedynym sensownym układem jest lewa noga na niezłym stopniu i prawa postawiona na tarcie - nieco karkołomne ustawienie, ale rokujące możliwość wykonania strzału. Jeszcze tylko wizja lokalna rzeczonego oblaka i:
+ ŁOOOOO! Tu jest naprawdę wysoko! A ten crashpad jakiś taki nieduży...
Start z klinowania palców i znów ryska na plecy. Noga na tarcie i precyzyjny deadpoint do oblaka. Czujne dołożenie, odstawienie nogi daleko w prawo i lewej wstawienie pod siebie. Prawa ręka do krawądki, zapiąć, skręt, lewa do robinhoodka, zagryźć zęby i krawądki nie puścić.
Enigmatyczny łuczek (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Szybka lustracja celu - oblaka i bania. Tak było 14 razy, śmieszne?
Enigmatyczny strzał (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Nie, trudne. Start może nie, ale za to bolesny - klinowanie opuszków palców w rysie nie sprzyja podrywaniu wielbicielek zadbanych dłoni. ALE CZEGO NIE ROBI SIĘ DLA V10? :) :) :)
Mija tydzień i nieubłaganie zbliża się czas wyjazdu.
Tęskne miśki (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Social Candy dalej trzyma i doprowadza mnie to na skraj depresji. Frustracja już dawno minęła. Na nic zdają się końskie dawki aminokwasów, PowerBary jedzone w tonach, nerwy, krzyki, płacze i hektolitry straconej wody.
Droga donikąd (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Brzozowy zagajnik stał się moją obsesją, moją Idee Fixe, moją Nemezis. W każdej wolnej chwili myślę tylko o tym, jak udoskonalić tą sekwencję. Jak przyoszczędzić trochę siły na ostatni ruch, jak wyrestować palce lewej ręki, żeby nie puszczały krawądki.
Tęskne nuty (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Kiedy się wspinać, żeby oblaki lepiej trzymały, kiedy, by słońce nie raziło w oczy. Kiedy, by roznegliżowane, przygrube Amerykanki krzyczały z nadzieją, że obdarzę je choć jednym, przepełnionym agresją spojrzeniem i tym samym motywowały do zimnej obojętności i tytanicznych wysiłków.
Rysy (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Przyznaję, że nawet w nocy fantazjowałem na temat Candy - krzyczałem, płakałem i zaciskałem pięści. Owa walka stała się walką o dotknięcie ręki Boga, jak u Michała Anioła. Chciałem jej, pożądałem! Pożądałem tej jednej chwili tryumfu materii nad Ideą, tej chwili zwycięstwa Syna nad Ojcem i Ucznia nad Mistrzem. Na nic zdały się prośby kuszącej czekoladki z Dominikany o spotkanie. To jak w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” Martina Scorsese. Excuse moi. W tym tygodniu moje serce należy do Candy. Ale może kiedyś indziej... tylko czy będziesz czekać i zrozumiesz moją obsesję? Na dwa dni przed datą wyjazdu odwiedziłem zagajnik po raz kolejny. Po raz kolejny rozgrzałem się na V.. i po raz kolejny przystawiłem się do Candy.
Przystawki do Candy (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Po raz pierwszy jednak poczułem wagę zaistniałego problemu - to naprawdę jest mistyczna próba złapania Boga za rękę. Tak jak u Michała Anioła - choćby jednym palcem, a obiecuję, że nie puszczę. W momencie wejścia w trudną sekwencję i dotarcia do sedna mojej egzystencji dotarło do mnie, że Ja jestem dzieckiem Boga. Że mam w sobie iskrę Jego doskonałości i że On dał mi ją bym mógł się wspiąć na niebiańskie wyżyny.
Przystawki do Candy, cd. (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
...Prawa ręka do krawądki, łuczek, skręt, lewa do robinhoodka, zagryźć zęby i krawądki nie puścić.... bania. W czasie chwili nie dłuższej niż mgnienie oka zrozumiałem, że miałem rację. Że miałem rację w każdym jednym przypuszczeniu.
W tej jednej chwili na raz zagrzmiało tysiąc trąb spod murów Jerycha. W tej jednej chwili człowiek z fresku Michała Anioła tryumfował.
Zwierzęca moc (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
W tej jednej chwili zdobyłem moją Candy.
Tęskny zachód (fot. Krzysztof Rychlik - KW Kraków, Trango)
Krzysztof Rychlik (KW Kraków, Trango)
Tekst i zdjęcia dzięki uprzejmości www.turnia.pl
2008-01-18
(kg)