15 lutego - czwórka dochodzi do C2, ale zajmuje im to zamiast standardowych siedmiu godzin, dziewięć. Podobnie zespołowi, który wychodził dzień później. Wszystko przez zasypane ślady, niską temperaturę i wiatr.
16 lutego - jest jeszcze gorszy. Shaheen z Aminem idą przodem celem złożenia depozytu na miejscu C4. Wyczyn iście heroiczny, zważywszy na silny wiatr i bardzo niską temperaturę. Adam z Arturem wychodzą 1-2 h później. Po ciężkiej, całodniowej walce chłopaki dochodzą „tylko” do C3 i postanawiają atakować szczyt z tego miejsca. Szczęśliwie nasi przyjaciele z Hunzy wywiązuję się z zadania i składają depozyt mniej więcej na wysokości 7300m n.p.m. i jeszcze tego samego dnia schodzą wyczerpani do bazy.
17 lutego - Po fatalnej, wietrznej nocy podchodzimy z Maćkiem i Karimem z C2 w celu dotarcia do C4. Karim po kilku długościach liny zdradza zatrucie żołądkowe i wycofuje się na dół, zabezpieczając po drodze C2. W tym samym czasie Adam z Arturem ruszają do ataku dopiero o 7:00 z powodu kompletnej dupówy, która trzyma ich przez pierwsze 3 godziny ataku. Niestety nie łączą się z bazą na umówioną godzinę poprzedniego wieczoru, ani przez cały dzień ataku, co przyprawia kierownika o dodatkowe siwe włosy.
Sam jestem przerażony podchodząc do obozu 3 i widząc rozłożony namiot mimo, że planowo miał być złożony. Ostatecznie z miejsca obozu 3 dostrzegam dwie postacie jakieś 200 m pod przełęczą, a chwilę potem sam zespół łączy się z bazą i postanawia zawrócić z powodu zbyt później godziny oraz ogólnego zmęczenia. Razem z Maćkiem ruszamy w dobrej pogodzie do depozytu na 7300 i tam spotykamy się z chłopakami, którzy schodzą do trójki na noc. Wyglądają na zmęczonych i co kilkaset metrów w zejściu muszą siadać, ale ostatecznie są zadowoleni z progresu. Prawda jest taka, że osiągnęli ok. 7800 m, czyli wysokość, której żadna wyprawa od ataku Maćka Berbeki z 1988 nie osiągnęła!
18 lutego - Po kolejnej bezsennej nocy na 7300 budzimy się o 2 w nocy w celu ataku przed planowanym załamaniem pogody po południu. Niestety mały namiocik szturmowy oraz spowolnione wysokością ruchy powodują, że z namiotu wychodzimy dopiero ok. 5 rano. Nadzieja na ślady chłopaków i świetlistą noc szybko umarła i idziemy po omacku wybierając drogę zapamiętaną dnia poprzedniego. Dwukrotnie trawersujemy za daleko w lewo, raz wracamy na dobry szlak, drugi raz obchodzimy szczelinę i łączymy się okrężną drogą. Razem ze wschodzącym słońcem psuje się pogoda. Zaczyna wiać, robi się dużo zimniej. Maciek proponuje zawróć, ja namawiam go na próbę dotarcia do poręczówek nad szczeliną, a może i przełęcz.
Zaczynam tracić czucie w palcach u stóp i rąk, żadne próby rozgrzania nie pomagają. Brniemy dalej w zamieci do góry, nie mogę dogonić już Maćka, który jest ok. 40 m przede mną. Tym razem ja daję za wygraną, nie widząc szans na poprawę pogody i samopoczucia. Wołam Maćka i wspólnie decydujemy się na zejście. Jak się później okazało, dokładnie w tym samym miejscu co pierwszy zespół.
Schodzimy do C4, który zabezpieczamy, a ponieważ jest stosunkowo wcześnie, decydujemy się na zejście do bazy. W trójce spotykamy chłopaków, którzy na nas czekali (dzięki!) i razem ruszamy na dół. Niestety jesteśmy z Maćkiem zupełnie wykończeni i na ostatnich nogach, dochodzimy już pod koniec dnia do bazy.
Podsumowując - obydwa zespoły osiągnęły tę samą wysokość ok. 7700-7800 m. W pierwszym zespole o braku sukcesu zaważyły trudy dwudniowego podejścia w złej pogodzie oraz późny atak z niskiego C3. W przypadku drugiego zespołu zaważyła pogoda, która niestety nie sprawdziła się z przewidywaną.