facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2010-06-10
 

Wyprawa Unifikacyjna PZA Nanga Parbat 2010 - szczegółowe relacje

Szczegółowe - dotąd niepublikowane - relacje z Wyprawy Unifikacyjnej PZA Nanga Parbat 2010 Jurka Natkańskiego.
Początki

Po przylocie do Islamabadu w ubiegły czwartek podzieliliśmy się na grupy i cały dzień zajmowaliśmy się przepakowaniem 500 kg ładunku cargo, który wysłaliśmy w kwietniu do naszego agenta.
Organizacją wypraw wysokogórskich tak w Pakistanie jak i w Nepalu zajmują się wyspecjalizowane agencje, które załatwiają pobyt na miejscu, przejazd w góry, organizację karawany, organizację bazy tj. kuchni i sprzęt do bazy oraz uzyskanie pozwolenia na daną górę.
Dzielimy się na grupy i jedni dokupują na bazarze w Rawalpindi liny do poręczowania, żywność, którą chcemy mieć pona,d to co zapewnia nam agent lub co wysłaliśmy z Polski, inni biorą udział w obowiązkowym tzw. briefingu w ministerstwie turystyki.
Kolejna grupa jedzie zostawić depozyt dolarowy w firmie helikopterowej na wypadek konieczności wzywania helikoptera.
Następnego dnia wcześnie rano ruszamy dwoma autobusami z ponad toną naszych ładunków i sprzętu agencji do Chilas nad Indusem. Prawie 500 km pokonujemy w 17 godzin i docieramy do Chilas na trasie Karakorum Highway  prowadzącej do Chin częściowo po dawnym Jedwabnym Szlaku. Droga jest w wielu miejscach mocno zniszczona przez obsuwy gruntu, ale to tutaj codzienność.
Od połowy drogi sztafetowo eskortuje nas policja w pikapie, a czasami na motorowerze. Dla będących pierwszy raz w Pakistanie szokujący jest widok w mijanych miejscowościach tłumów składających się wyłącznie z mężczyzn.
W Chilas następny cały dzień to kolejne przepaki sprzętu, tym razem przygotowanie ładunków do 25 kg dla tragarzy, drobne zakupy np. parasoli chroniących przed słońcem na karawanie oraz zakup niezwykle ważnego elementu wyposażenia himalaisty, tj. butelek plastikowych do sikania w namiocie. 
Następnego dnia po podjechaniu jeepami do Helele Bridge wchodzimy w dolinę Diamir z karawaną ok. 80 tragarzy. "Około", gdyż część z nich niesie ładunki na plecach, a część ma kilka osiołków, ponadto po pierwszym dniu następuje zmiana tragarzy na tragarzy z wioski wyżej. Ruch turystyczny w tej dolinie jest nikły, co można poznać choćby po tym, że nie można kupić coca coli:)
Po 6 godzinach docieramy do wioski Sehr na wysokości 2800 m n.p.m., gdzie śpimy w szkole ufunduowanej przez Reinholda Messnera, niestety niedziałającej. W jednym z pomieszczeń znajdujemy polski ślad w postaci opakowania po Słodkiej Chwili.
Po drodze obstępują nas dzieci domagające się non stop: picture, pen i candy. Na polach widać kobiety, które na nasz widok uciekają albo zasłaniają twarze.
Od moich ostatnich tutaj wypraw kilkanaście lat temu nic, może poza większą ilością domów, się nie zmieniło i zdjęcia z tamtych czasów mogą być nadal aktualne.
Kucharz serwuje nam na deser tzw. kiri mix - rodzaj jogurtu z kaszką, który większości z nas dostarcza całonocnych doznań żołądkowych. Doznania te, wraz z budzącymi nas przeraźliwymi rykami osłów co 15 minut przez całą noc zapadną nam długo w pamięci.
Nazajutrz tylko 4 godz. do Kortogali - miejsca bazy polskich zimowych wypraw kierowanych przez Andrzeja Zawadę, na wysokości 3800 m.
Tam też "odnajdują się" rzeczy, które zginęły Marcinowi z plecaka - nasz przewodnik Chamid ze strony agencji dostaje od nas brawa za skuteczność.
Noc spędzamy w namiotach, a umila nam ją obecność ganiających się i ryczących osłów (wiadomo wiosna) oraz balanga portersów (zakończona bójką) i śpiewających przy ognisku i bębniących kijami w plastykowe karnistry.
Kolejnego dnia tylko po 2 godzinach docieramy na miejsce bazy na wysokość 4200 m i cały dzień budujemy bazę. Korzystamy ze starych platform, musimy tylko odśnieżyć i zrobić rowy, bo jest mokro od topniejącego śniegu. Stawiamy namioty, messę będącą jednocześnie magazynem naszej żywności do obozów, namiot kopułkę będący naszym magazynem sprzętu i namiotem łącznościowym. Instalujemy zestaw solarów słonecznych, akumulator, regulator, antenę do radiotelefonu bazowego. Obsługa naszej bazy tj. kucharz i dwaj kuchcikowie stawiają kuchnię, ich magazyn, kibelek będący brezentową budką telefoniczną (w przyszłości zbudują też podobny namiot do kąpieli).
26 maja wcześnie rano wyrusza grupa 6 osób z zamiarem założenia obozu 1-szego. Ubezpieczeni linami kluczymy po lodowcu znajdując przejście w kierunku obozu I, znakując jednocześnie drogę traserami i zakładamy poręczówkę na przełamaniu seraków. Po 4 godz. osiągamy miejsce obozu I na wysokości 4800 m, gdzie kopiemy platformy pod namioty, zostawiamy depozyt sprzętowy i schodzimy do bazy.
27 maja wychodzi kolejny zespół 4 osób do obozu I i nocuje tam. Zaczyna sypać śnieg. Przybywa ostatni uczestnik naszej wyprawy - Ola Dzik, pokonując trasę dojścia w 2 dni, czym zadziwia towarzyszącego jej przewodnika. Przynosi zamówiony przez nas basen ogrodowy, który jednak na razie jest nieprzydatny, bo ciągle sypie. Wieczorem inaugurujemy kino wyprawowe oglądając doskonały polski film "Dom Zły". Dopiero wyjście z messy pozwala nas stwierdzić, w jakiej jesteśmy rzeczywistości.
28 maja zespół z obozu I wcześnie rano mimo całonocnego, na szczęście niedużego, opadu poręczuje 500 m kuluaru w kierunku obozu 2 i schodzi do bazy w południe.
Opad ustaje i do wyjścia jutro szykuje się kolejny zespół do poręczowania kuluaru oraz pojutrze zespół do założenia obozu II. Przygotowywane są liny, szable śnieżne, śruby lodowe, haki, gaz, żywność, namioty, śpiwory, karimaty, menażki, kuchenki gazowe: całość jest ważona i dzielona na poszczególnego członka zespołu. Waga tych rzeczy nie może przekaraczać ok. 8 kg na osobę. Do tego dochodzi sprzęt osobisty ważący kilka kilogramów, zatem końcowa waga plecaka to ponad 12 kg.
Intensywnie pracujemy nad kucharzem wyprawy w celu poprawy jedzenia i wydawało się, że wczoraj nastąpił przełom - zjedliśmy przyprowadzonego koguta (na szczęście piał cicho, chociaż cały dzień) i kózkę, ale dziś znów poziom wrócił do "normy".

Pozdrawiam Was gorąco,
Jurek Natkański.


Nosek przytarty

Góra pokazuje pazurki i informuje uczestników wyprawy delikatnie o skali zadania. W dniu 28 maja 4-osobowy zespół - Grządziel, Kaczkan, Szymczak, Waluga - rozwiesił 500 m lin poręczowych nad obozem 1 w kierunku obozu II. Uważaliśmy, iż mimo trudności uskoku Kinshofera, następnym, ostatecznym strzałem osiągniemy obóz II. Już byliśmy w ogródku, witaliśmy się z gąską... I tak kolejna grupa - Kaźmierski, Hajzer, Fronia - miała dociągnąć liny do miejsca obozu II - wzięli ich aż 700 m. 30 maja o 2.30 rano opuścili obóz I i po dojściu do końca poręczówek rozwiesili całe 700 m lin. Okazało się to za mało - do obozu II było ciągle daleko. Następny zespół - Snopczyński, Natkański, Gawrysiak, który wyszedł z zamiarem założenia obozu II musiał zmienić plany i przestawić się na dalsze poręczowanie. Tym razem, doceniając skalę zadania postanowiono wzmocnić tę grupę świeżą siłą - Olą Dzik i Jackiem Czechem, którzy dołączyli do grupy w obozie I wieczorem. Tak więc 31 maja o 3 w nocy 5 osób z linami i sprzętem wyszło z obozu I (4800 m) z zadaniem dokończenia poręczowania do obozu II. Do końca poręczówek na 5600 m doszli o 8.00 rano. Wkrótce zaczynało operować mocne słońce. Grząski śnieg mógł stwarzać w tej formacji (kuluar) zagrożenie. Po rozwieszeniu 300 m lin cały zespół wycofał się w dół. Do podstawy "ścianki" Kinshofera ciągle brakuje nam 300 m niezaporęczowanego terenu i do obozu II ok. 500 metrów lin :-).
W dniu 1.06 zespół Kaczkan, Szymczak, Waluga, Grządziel ma ostatecznie rozwiązać kwestię obozu II i dociągnąć liny do 6000 m i miejsca, gdzie ma on w końcu powstać.

Poza nami nie działają na Nanga Parbat inne wyprawy. Działamy w okresie nietypowym dla wypraw - dość wczesnym. Zalega jeszcze sporo pozimowego śniegu. Warunki ogólnie są jednak dogodne, pogoga w miarę sprzyja.

Pozdrawiamy
Załoga wyprawy unifikacyjnej PZA na 8000 2010

29-31 maja i 1 czerwca to 4 dni poręczowania kuluaru.
Poręczowanie polega na rozwieszeniu lin, po których będziemy mogli później przemieszczać się bezpiecznie w ścianie.
Kuluar mający wysokość ok. 1000 m i  nachylenie od 45 do miejscami 75 stopni doprowadza do skalnego,  pionowego i miejscami przewieszonego skalnego muru o wys. 80 m, na którym jest tzw. skalne gniazdo, tj. półka
o wymiarach 5 na 5 m, na której wszystkie wyprawy stawiają obóz II.
Poręczowaniem zajmowały się podczas następujących po sobie 4 dni 4 zespoły wyprawy startujące do tego zadania z obozu I o 1-2 w nocy i pracując w ścianie nawet i po 12 godzin.
W nocy śnieg jest zmrożony, a pojawienie się słońca w kuluarze powoduje wyciskanie ostatnich sił ze wspinaczy z powodu gorąca, ponadto śnieg robi się b. miękki.
Ładunek do wyniesienia podczas poręczowania to liny, szable śnieżne, śruby lodowe, haki, a także ekwipunek osobisty, tj. odzież awaryjna, czekany, apteczka osobista przygotowana przez lekarza wyprawy, batony
energetyczne i camelbag z piciem powodowały, że plecaki przekaraczały wagę 12 kg.
Zespoły wracały bardzo zmęczone, poparzone słońcem,  wszyscy narzekają na bóle mięśni nóg - praca w rakach w stromym terenie, często lodowym daje się mocno we znaki.
Mimo to potencjał jest nadal duży o czym świadczy fakt zniesienia, przez pomyłkę, przez jednego z kolegów liny z powrotem do bazy.
Do tej chwili mamy położone liny do tego uskoku i wszystko wskazuje, że kolejny zespół pojutrze pokona uskok i założy obóz drugi.
Powoli stabilizuje się sytuacja w bazie na froncie higienicznym i żywieniowym.
Zmiana miejsca poboru wody dla kuchni z rzeczki na pastwisku na rzeczkę w skałkach oraz ciągła edukacja kucharza, 2 kuchcików i 2 pomocników kuchcików, by naczynia były wycierane szmatką o kolorze zbliżonym do bieli, a nie do brązu, powodują, że już tylko połowa składu narzeka na dolegliwości żołądkowe.
Wprawdzie kucharz zaproponował nam specjalną miejscową herbatę na te dolegliwości, ale ponieważ miała ona smak palonej gumy, to mało kto skorzystał.
Poprawia się też wyżywienie: tzw. water zupa została zastąpiona zupami z prawdziwego zdarzenia, a podawana herbata jest robiona z tzw. hot boiling water zamiast dotychczasowej cold boiling water.
Widzimy oznaki nadejścia wiosny w górach: zniknął śnieg z otoczenia bazy, świstaki podchodzą blisko namiotów, pojawiają się pierwsze kwiatki, widać też coraz więcej ptaków.
Napełniony basen ogrodowy przyniesiony przez Olę czeka na pierwszego śmiałka, ale kiedy to nastąpi nie wiadomo, gdyż woda w basenie wydaje się coraz zimniejsza.
Po zejściu z góry pierzemy, kąpiemy się w tzw. shower tent, którym tym razem jest kawałek brezentu zwieszony z dużego kamienia: wystarczy tylko pobrać ciepłą wodę z kuchni w czajniku i kąpiel gotowa.
W ramach zajęć kulturalnych pozostaje oglądanie filmów na laptopie (jeżeli uda się naładować solarami akumulator, a nim laptop) oraz sprawdzanie, czym różnią się regionalne odmiany specjałów o wdzięcznych nazwach miodówka, palinówka... wykonanych na miejscu przez kolegów hobbystów...
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2025-04-22
GÓRY
 

Skialpinistyczne klasyki na Hali Gąsienicowej

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2025-04-22
GÓRY
 

Po poprostu… prosty klasyk

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2025-04-13
GÓRY
 

Efekt Motyla na Kyajo Ri

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2025 Goryonline.com