facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2018-06-12
 

Wyprawa na Pik Korżeniewskiej i Pik Kommunizmu

PIK KOMMUNIZMU
Podczas odpoczynku w bazie pilnie śledzimy postępy akcji górskiej na sąsiednim Piku Kommunizmu. W tym sezonie nikt jeszcze nie wszedł na szczyt. Parę zespołów wyszło już do góry, ale osiągnęły tylko ok. 5900 m. W związku z anomalnymi warunkami śniegowymi wszyscy skupili się na najczęściej uczęszczanej Drodze Borodkina (rosyjskie trudności 5A), pokonanej po raz pierwszy w 1968 roku. Według naszych informacji ze względu na trudne warunki nikt nie odważył się w tym sezonie atakować Kommunizmu inną drogą. Mamy już z Jurkiem dość czekania. 13 sierpnia postanawiamy wziąć sprawy w swoje ręce i rozpocząć atak szczytowy – ma to być szybkie trzydniowe wejście „na lekko” (4200->5800->6800->7495). Pierwszego dnia, jeszcze po ciemku, przekraczamy lodowiec Waltera. Widzimy potem, jak pierwsze promienie słońca oświetlają seraki zwisająceb z Wielkiego Pamirskiego Plateau. Musimy więc szybko dostać się na wielkie żebro Borodkina, wyprowadzające na plateau. Zasada jest prosta: im szybciej, tym lepiej. Mimo ciężkich plecaków, wręcz biegniemy pod barierą seraków! Zasapani, docieramy do skalnego odcinka żebra. Nagle wielki huk! Wielki obryw z plateau dosłownie zmiata całą naszą drogę wejściową, dosłownie 10 minut po naszym przejściu. Uff!! Zdejmujemy raki i wchodzimy na skalny odcinek – duża ekspozycja i kruchy teren powodują, że trzeba szczególnie uważać na plecaki, aby gdzieś nimi głupio nie zahaczyć. Szybko pniemy się do góry, docieramy w okolice obozu na 5300 m. Robimy sobie dłuższy odpoczynek, odpalamy nawet kuchenkę, aby coś przekąsić na ciepło, po czym ruszamy dalej w kierunku obozu na 5800 m. Teren robi się bardzo zdradliwy – lodowe odcinki przykryte są cienką warstwą śniegu. Droga wije się między serakami i mniejszymi szczelinami – cały czas ostro w górę. Idziemy, idziemy, a obozu nie widać. Po 10 godzinach wspinaczki, zmęczeni pokonaniem półtorakilometrowego przewyższenia, kopiemy platformę w dość stromym miejscu na 5700 m. Szybko wskakujemy w ciepłe śpiwory, aby jak najlepiej zregenerować się przed jutrzejszym podejściem na 6800 m.

 

 

Wspinaczka na Pik Kommunizmu

 Pik Kommunizmu – powyżej obozu na 5300. W tle Korżeniewska.

fot. Marcin Miotk

 

 

Wspinaczka na Pik Kommunizmu

Pik Kommunizmu - Obóz na 6800 m

fot. Marcin Miotk

 

Kolejnego dnia pozwalamy sobie na odrobinę luksusu i budzik stawia nas na nogi dopiero o 5.30. Podczas zwijania zmarzniętego jeszcze namiotu pęka nam jeden z dwóch stelaży. Seria przekleństw odbija się echem po okolicy. Ostatecznie stwierdzamy, że stratami będziemy martwić się później. Ruszamy. Po 30 minutach dochodzimy do szczytu żebra Borodkina. Przed nami roztacza się piękna panorama Wielkiego Pamirskiego Plateau. Stajemy i patrzymy, jakbyśmy zobaczyli Yeti. Plateau jest ogroooooomne! Długie na 3 kilometry i szerokie na kilometr pomieściłoby ponad czterysta pełnowymiarowych boisk piłkarskich!

 

Wytężając wzrok, dostrzegamy kilka czarnych kropek – to z pewnością namioty. Kierujemy się w ich stronę. Teraz musimy zejść ok. 200 metrów ze szczytu żebra Borodkina na plateau. Każdy z nas już wyobraża sobie, jak będziemy tu podchodzić wyczerpani po ataku szczytowym. Teraz już wiem, dlaczego standardowo wejście i zejście na Kommunizmie zajmuje aż 6 dni! Wzmaga się wiatr i spada widoczność. Cały dzisiejszy dzień idziemy zupełnie sami – co jest dość powszechne na Kommunizmie: kilkukilometrową drogę pokonują nieliczne zespoły. Przemierzając Wielkie Pamirskie Plateau, czujemy się jak na Antarktydzie. Brakuje nam tylko sanek i nart! Dochodzimy do podnóża Piku Duszanbe, altimetr wskazuje 6000 m. Teraz czeka nas 800-metrowe podejście na przełęcz między Pikiem Duszanbe a Pikiem Kommunizmu, gdzie znajduje się nasz ostatni obóz. Wysoko w górze widzimy kilka postaci, które mozolnie zdobywają wysokość. Po trzech godzinach doganiamy ich, gdy w prowizorycznym obozie na 6600 m gotują herbatę. Można się tutaj śmiało rozbić, jeśli komuś zabraknie sił, aby dostać się na 6800 m, ale miejsce wygląda na zbyt narażone na silne wiatry. Razem z napotkanymi Rosjanami ruszamy razem na przełęcz. Zaczyna lekko padać, robi się klasyczna „dupówa”. Słaniając się na nogach, docieramy wreszcie do obozu. Zmęczenie zmęczeniem, a musimy jeszcze naprawić nasz namiot. Kawałek bambusa i niezawodna srebrna taśma trochę łagodzą skutki uszkodzenia. Pomimo tego, nasz namiot wygląda bardziej jak indiański wigwam niż porządne alpinistyczne cudo, które ma sprostać huraganowym wiatrom. W obozie stoi już kilka namiotów, należących do zespołów, które kilka dni przed nami wyszły z bazy. Jutro wszyscy razem będziemy próbowali zdobyć szczyt.

 

Wejście na atak szczytowy -  Pik Kommunizmu

Wejście na atak szczytowy

fot. Marcin Miotk

 

15 sierpnia wyruszamy do ataku szczytowego. W nocy na szczęście nie wieje zbyt mocno, więc nasz namiot wychodzi bez szwanku (takiego szczęścia nie miał kilka dni później jeden z zespołów, któremu podczas ataku szczytowego zwiało namiot w doliny). Wychodzimy dość późno, bo dopiero ok. 7 rano. Droga wejściowa długo jest w cieniu, więc nie chcemy ryzykować potencjalnych odmrożeń – czekamy na więcej słońca. Razem z nami rusza grupa Rosjan. Trasa na szczyt jest zupełnie dziewicza i nieprzetorowana, bo to pierwszy w tym sezonie grupowy atak szczytowy (kilka dni przed nami na szczyt weszły tylko 2-3 osoby). Dodatkowo na całej trasie ataku szczytowego nie ma ani metra poręczówki. Droga jest zbyt długa, aby ją ubezpieczyć. Początkowo musimy zejść ok. 150 metrów do podstawy północnej ściany, skąd zaczynamy eksponowany trawers w kierunku śnieżnego odcinka. Jest bardzo zimno (w sumie nie powinno to dziwić, bo to prawie 7500 m), więc nie robimy dłuższych postojów. Ja jednak muszę zatrzymać się na chwilę i rozmasować zmarznięte stopy. Około godziny dziewiątej nasze przemarznięte ciała ogrzewają pierwsze promienie słońca. Od razu wszystkim poprawia się humor. Powoli wysokość daje się we znaki, tempo wspinaczki lekko spada, ale na szczęście do szczytu już niedaleko. Dochodzimy do grani – czujemy, że szczyt musi być już naprawdę blisko. Wieje tutaj jak na przysłowiowym Uralu, a nie ma gdzie się schować. Po chwilowym odpoczynku ruszamy eksponowanym odcinkiem na szczyt. Ostatnie 100 metrów to niezapomniane wrażenia – ostrzem grani z widokami na obie strony Kommunizmu razem z Jurkiem dochodzimy do szczytu. Nie mamy wątpliwości, że jesteśmy na najwyższym szczycie w okolicy – piękna pogoda pozwala podziwiać widoki nie gorsze niż w Himalajach! Szybko zaczynamy schodzić, bo tradycyjnie nadchodzą popołudniowe chmury. Śnieg już rozmiękł trochę i nie trzyma tak dobrze. W dolnej części ściany robi się wyjątkowo nieprzyjemnie – lód, skała i roztopiony śnieg na stromym zejściu to niebezpieczna mieszanka. Ostatecznie docieramy do naszego namiotu około godz. 15. Kolejnego dnia schodzimy do bazy. Spotykamy kilku naszych kolegów, podchodzących na szczyt; przekazujemy im swoje wskazówki i spostrzeżenia, zostawiamy zapasy gazu, kurtkę puchową. Wieczorem 16 sierpnia sam dochodzę do bazy (Jurek nocuje na 5300 i schodzi dzień później), kończąc czterodniową akcję górską. Następnego dnia z pierwszą grupą odlatuję z bazy helikopterem.

 

Atak szczytowy - Pik Kommunizmu

Ostatnie metry przed szczytem Piku Kommunizmu

fot. Marcin Miotk

 

Podsumowując, wyprawa odniosła spory sukces – pomimo bardzo licznej grupy nie było dramatycznych sytuacji, wiele osób ustanowiło swoje rekordy wysokości (oby tak dalej!), a mnie i Jurkowi pozostała satysfakcja, że mogliśmy wspierać innych w ich pierwszych wysokogórskich doświadczeniach.

 

 

Wszystkim warto polecić Pamir Zachodni: himalajskie wysokości, w miarę stabilna pogoda, morze szczytów oraz wschodnia gościnność – to tylko najważniejsze argumenty, które przemawiają za tym wyborem.

 

Szczególne podziękowania kierujemy do Tomka Pawskiego, który pełnił rolę kierownika naszej bazy, czuwał nad logistyką oraz łącznością. Znalazł również czas, aby wspiąć się na pięknie położony Pik Vorobiewa (5630 m). Należy zaznaczyć, że Pik Kommunizmu od 1999 zmienił swoją nazwę na Pik Somonni (zresztą nie po raz pierwszy, bo przed 1962 rokiem nosił nazwę Pik Stalina). Jednak dla większości to dalej Pik Kommunizmu i dlatego my również posługujemy się tą nazwą.
Więcej informacji i zdjęć z wyprawy na: www.MIOTK.pl

 

Sponsorzy wyprawy:

 

 

 

Tekst i zdjęcia: Marcin Miotk

 

GÓRY nr 9 (148) 2006

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-03
Tylko w GÓRACH
 

Przygoda na Sidleyu

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-02
Tylko w GÓRACH
 

Chobutse – oddech góry

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-26
Tylko w GÓRACH
 

Wschodząca Gwiazda

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com