facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2018-05-15
 

Welcome to the Slabs of Koricancha

***


Trzeciego dnia pracy nad drogą zmagaliśmy się z Dusanem z poważnym problemem. Osiągnęliśmy szczyt niewielkiej turnicy i nie mieliśmy pojęcia, gdzie należy poprowadzić drogę. Perspektywy na klasyczne wspinanie rysowały się raczej mgliście. Na prawo widniały gładzizny, ponad nami majaczyły płyty zwieńczone potężnym okapem, a na lewo można było się trochę obniżyć, po czym zrobić dziesięciometrowy trawers, skąd dość problematycznie wyglądał powrót łukiem na naszą linię.

 

 

Trudne wspinanie tarciowe na ósmym wyciągu Welcome to the Slabs of Koricancha w wykonaniu Rado Starucha fot. Dusan Beranek


Osadziliśmy spita na lewo od półki i rozwiesiliśmy na niej poręczówkę. Po przemyśleniu wszystkich wariantów postanowiliśmy uderzyć wprost w górę. Dusan odważnie zaatakował gładką płytę, posuwając się na sky-hookach i doszedł do zacięcia w okapie, które można było pokonać klasycznie. Pod znakiem zapytania stało za to przejście klasyczne położonych niżej płyt. Dusan obniżył się do tego odcinka i zaczął patentować ruchy. Powoli, ćwicząc przechwyty, systematycznie rozwiązywał kluczowe miejsce. Okazało się, że da się to zrobić bez sztucznych ułatwień. Jupijaj! Nasza linia była magiczna!


***


Czwartego dnia dołączył do nas Rado, który czuł się już dobrze i od razu zaatakował przewieszenie na czwartym wyciągu, które przeszedł w świetnym stylu. To był kawał dobrej roboty. 

 

Wspina się Dusan Beranek, asekuruje Rado Staruch


Kolejne trudne miejsce napotkaliśmy na płytach szóstego wyciągu. Dusan uderzył na nie wprost i po ostrej walce udało mu się osadzić trzy spity. Jednak po patentowaniu ruchów stwierdził, że ten odcinek nie puści klasycznie. Osiem metrów na prawo widać było obiecującą rysę. Niestety, aby się do niej dostać, trzeba było wykonać czujny trawers po małych chwytach. Przejście tego odcinka zajęło Dusanowi dwie godziny, po których stwierdził, że wyżej czeka na chłopaków porządna harówka. I rzeczywiście...

 

Rado Staruch na piątym stanowisku pod najtrudniejszym wyciągiem drogi


Przyszła kolej na mnie. Kolejne dwadzieścia metrów drogi biegło rysą w zacięciu, która była pełna ziemi, kęp trawy, a nawet kaktusów. Nad oczyszczeniem tego odcinka pracowaliśmy na zmianę z Dusanem przez cały dzień. Wieczorem doszliśmy do wspomnianej wcześniej półki w środku ściany. Mijał dokładnie tydzień od rozpoczęcia akcji w ścianie, a my zawiesiliśmy wreszcie nasze portale. Początkowo mieliśmy rozwiesić dwa portale, ale podczas rozkładania drugiego Black Diamonda, okazało się, że nie był to namiocik samorozkładający, ale samoskładający. Nie mieliśmy narzędzi, aby go zdemotnować, więc służył jedynie do stabilizowania bliźniaka. Następnego dnia wspinaliśmy się po pięknej skale, jaką oferowały płyty pomiędzy dwoma czarnymi naciekami. Wspinanie tarciowe, płytowe, niewielkie przewieszki i chwyty dokładnie tam, gdzie trzeba – po prostu sto pięćdziesiąt metrów wspinaczkowego raju o trudnościach ósemkowo-dziewiątkowych. Nie mogłem się doczekać, kiedy będziemy robić te wyciągi w stylu RP. Otaczało nas morze ośnieżonych szczytów i lodowce, a my, pomimo niskiej temperatury, wspinaliśmy się w podkoszulkach, delektując się litą i piękną skałą. Sfinks okazał się być klasą samą dla siebie.

 

Rado Staruch małpuje na trzecim wyciągu

 

Znakomite piwo

Po dziesięciu dniach akcji stanęliśmy na szczycie Sfinksa. Rankiem ostatniego dnia dotarłem do końca płyt położonych pomiędzy ciemnymi naciekami. Mieliśmy przed sobą ostatnie dwieście metrów mniej nastromionej ściany. Droga do szczytu stała przed nami otworem. Zwiększyliśmy z Dusanem tempo wspinania i zaczęliśmy szybko pokonywać ostatnie metry. Rado miał tego dnia wolne i czekał na portalu, pakując szpej. W końcu znudziło mu się oczekiwanie i postanowił do nas dołączyć. Tymczasem o piątej po południu Dusan osiągnął szczyt Sfinksa. Piętnaście minut później stanąłem na nim ja i Rado. Z najwyższego punktu Sfinksa okazało się, że druga strona góry jest przeciwieństwem tej, którą zdążyliśmy poznać. Od tyłu na Sfinksie nie ma żadnego wspinania, lecz zbocze nachylone pod kątem trzydziestu stopni.

 

Ostatnia butelka piwa na szczycie fot. Rasto Krizan


Jako że nie przewidywaliśmy, że staniemy tego dnia na szczycie, zostawiliśmy na dole kamerę. Na domiar złego tylko Rado miał aparat z filmem i – co najważniejsze – na dole zostało nawet nasze znakomite piwo Saris. Zapadła decyzja o powrocie na szczyt następnego dnia. W końcu na tę okazję schowałem ostatnią butelkę piwa. Z powodzeniem udało się jej przetrwać ponad dwa tygodnie. Kumple oczywiście wiedzieli o pomyśle i próbowali ją namierzyć, argumentując, że zostawianie jednej butelki nie ma sensu. Ale ja wiedziałem swoje, a ponadto miałem dobrą kryjówkę – własny śpiwór.


Szybko zjechaliśmy do portali. Dusan postanowił zjechać do obozu. Dłuższy pobyt na pięciu tysiącach zaczynał go męczyć. Poza tym jego zadaniem było przekazanie Rasto Simkowi, żeby doszedł do nas w celu sfilmowania wspinaczki na ostatnich metrach drogi.

 


Rano długo czekaliśmy; czekaliśmy i nie mogliśmy się doczekać. Mieliśmy wszystko przygotowane i opalaliśmy się na portalu, rozmawiając o wspinaniu. O jedenastej, zaopatrzeni w piwo i aparat, ale niestety bez fotografa, postanowiliśmy ruszyć na szczyt. Wspinając się w zespole dwuosobowym, mogliśmy liczyć tylko na symboliczne zdjęcia. Nagle zobaczyliśmy kogoś na poręczówkach pod nami. Tym kimś okazał się być Rasto, ale nie Simko, lecz Krizan. Dla nas nie miało znaczenia, który to z nich, liczyło się to, że mieliśmy kogoś, kto mógł filmować i robić zdjęcia. Uwiecznianiu naszej wspinaczki poświęciliśmy całe popołudnie. Ostatni wyciąg drogi biegnie zacięciem oferującym przewieszone dilfry w litej skale i trudnościach VI+, po prostu idealne wspinanie. Na szczycie wyciągnąłem wreszcie zakonspirowane przez długi czas piwo. Smakowało doskonale, a piękna pogoda pozwalała podziwiać imponującą panoramę.


Dolina Paron ze szczytu Sfinksa. Od lewej: Agujas Nevadas, Nevados de Caras,
Pyramide, Chacraraju, Pisco i Huandoy. Na dole widoczne Lago Paron.


 

Summit team, czyli: Rado Staruch, Vlado Linek i Dusan Barenek (od lewej)


Takie jest moje Peru...
Naszą drogę nazwaliśmy Welcome to the Slabs of Koricancha. Na początku miało zostać samo „Koricancha” – na cześć największej świątyni słońca w stolicy imperium Inków, Cuzco. Słońce świeciło najdłużej właśnie na naszą część ściany i dlatego zrobienie naszej drogi skojarzyło nam się ze wspinaczką na świątynię słońca. Ostatecznie Rado, aby oddać charakter drogi, dodał jeszcze wyraz „płyty” [ang. slabs – red.]. Z kolei pierwszy człon nazwy, „welcome”, ma być zaproszeniem dla wszystkich wspinaczy do zakosztowania górskiej przygody na naszej linii.

 


Tak wygląda spisana pokrótce historia naszej drogi. A gdy zapytacie, z czym kojarzy mi się Peru, odpowiem: ze świetnym towarzystwem, najciekawszą z moich dróg i pięknymi widokami. Buenos sias, senores! Es mi Peru...

  

 

Tekst: Vlado Linek
Zdjęcia: archiwum Vlado Linek
Tłumaczenie: Piotr Drożdż
SARISSPHINX 2003

GÓRY 12 (115) 2003

 

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Piotr Michalski
 
2016-02-08
GÓRY
 

Słowacki ekstrem wielkościanowy w Chile!

Komentuj 0
Łukasz Ziółkowski
 
2015-01-21
GÓRY
 

Mocne przejście na Triglavie

Komentuj 0
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Arktyczny freeride – Svalbard

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Prawdziwe życie

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com