facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2018-01-02
 

Góra martwych ptaków

     – Gdyby nie wy, to bym nie poszedł tą ścianą – mówi Wojtek. – Nigdy na coś takiego już nie pójdę. My też byśmy nie poszli, gdyby nie fakt, że to miał być najłatwiejszy dostęp do Honbroka.

     Idąc w kierunku namiotu, znów mijam szczątki wielkiego ptaka. Dziwne, kilka dni temu próbowałem je znaleźć, nie udało mi się.


Jest wilgotny poranek i chmury podnoszą się z ociekających, potrzaskanych szczytów. Góry otrzepują się niczym pies. I zrzucają kamienie. W głowie jedno – wrócić na Honbrok. Ale już nie przez przełęcz. Drogę, którą wytyczyliśmy na dziewięćsetmetrowej ścianie, nazwaliśmy One Way Ticket To Love i nie chcemy jej powtarzać. Gdy masz psa na smyczy i przejedzie go samochód, to masz miazgę na smyczy. Pewnie nie wiadomo, co wtedy zrobić ze smyczą. Tak więc fajnie, że żyjemy. Fajnie jest wypić kakao, posłuchać muzyki, ludzi i przypomnieć sobie, co to jest deszcz.

 

Cóż, pogoda zgania nas na dół, do zieleni doliny Thalle. Na wysokości lodospadu, spływającego tu z Doliny Khasumik, zakładamy depozyt sprzętu w nadziei, że tu jeszcze wrócimy i spróbujemy Honbroka od drugiej strony. Długa grań z zachodniego wierzchołka ma dwie wybitne turnie i z pewnością oferuje skalne wspinanie. Znów kłopotliwe może być wdrapanie się na przełęcz, z której startuje grań, a to za sprawą potężnego seraka, zwisającego z niej nad kotłem. Zobaczymy...

 

Z powrotem na lodowiec wchodzimy po prawie tygodniu przerwy. Od depozytu pod stromy lodospad podchodzimy już ciężko obładowani zostawionym sprzętem. Szczęśliwie, czterystumetrowej długości żleb po lewej stronie wybawia nas od jego pokonywania. Biwak wypada już w obszernym kotle Khasumika (wysokość 5200 m n.p.m). Nazajutrz ponownie czyste, błękitne niebo, przed nami – jak na dłoni – południowo-zachodnia grań, do szczytu jeszcze 1200 metrów. W ramach krótkiej wycieczki, brnąc w świeżym śniegu, trawersujemy lodowiec do podnóża przełęczy. Widać, że serak zagrozi nam tylko na krótko w dolnych partiach, wyżej da się przejść poza jego zasięgiem, po lewej. Od szczeliny brzeżnej do przełęczy, mamy na oko 200 metrów lodowego stożka i jeszcze ze 300 metrów mikstowej ściany. Z obserwacji pierwsze promienie słońca pojawiają się na niej o godzinie 10, spora ilość kamieni leżących u podstawy nie pozostawia złudzeń, trzeba będzie nadać szybkie tempo.

 

Nasza ostatnia opcja to skalna południowo-zachodnia flanka

Nasza ostatnia opcja to skalna południowo-zachodnia flanka

fot. Łukasz Depta


Jest popołudnie. Podeszliśmy lodowcem pod Honbrok i nie wygląda to łatwo. Wejście na przełęcz różnokolorową skałą, kruchą i stromą; z przełęczy zwisa serak. No i grań. Nie wiemy co na niej. Chyba trochę się boję, ale...
     Znów, jak to przed akcją, tęsknię. Słucham muzyki i przypomina mi się leśniczówka na skraju lasów w Krowicy, gdzie byliśmy z Mirką tuż przed wylotem. Miejsce, gdzie nic nie ma, gdzie nikt nie przyjedzie. Jest tylko spokój. Spokój, gdy zachodzące słońce osiada na rosie, a my zasypiamy.
    –To o której musimy wstać? – pytam.
    – O ja... – w tle cicho wzdycha Wojtek.
Trochę boimy się tej ściany. Siedzimy w namiocie i gapimy się w zachodzące za górami jaskrawe powietrze, a ona jest za naszymi plecami, oddzielona płótnem namiotu. Mamy pięć godzin na przejście ściany pod serakiem, potem zaczyna na nią świecić słońce, choć Łukasz mówi, że to nie ma znaczenia, bo seraki spadają, kiedy chcą. Teraz gotujemy, jest bezpiecznie i spokojnie. Jutro już będzie inaczej. Wielka niewiadoma. W takich chwilach jak ta, ogarnia nas strach, niepewność. Jezu, wszyscy są jacyś zawieszeni. Słońce uparcie schodzi, a my zawieszamy oczy w martwe punkty. Jest śliczna pogoda, a Wojtek i tak szuka rozwianych chmur. Co z nimi? O czym myślą? Łukasz wraca do żony, nowego mieszkania z przeprowadzką, do studiów. Ma fajną pracę magisterską, w Tatrach, no i super promotora. Do Wojtka przyjedzie z Anglii Kaśka na dwa tygodnie września. Może pojadą w Tatry? Ja zaraz po powrocie idę uczyć dzieci geografii, a pod koniec września ślub z moją ukochaną Mirką.

 

 Rekonesans pod przełęczą z serakiem

Rekonesans pod przełęczą z serakiem

fot. Łukasz Depta

 

Różowy zachód słońca na ścianach. Powoli wyluz. Zjedliśmy po tuńczyku i krakersach, zaraz będzie herbata i lulu. Skoro możemy przy niej spać, to znaczy, że nas oswoiła. Na południu burza rozświetla niebo. Jasne talerze rozbijają się i zostaje tylko przymglone światło gwiazd.

     – Skoro pogoda ma się spieprzyć, to może nie bierzmy śpiworów? – ktoś proponuje.
     W namiocie zostaje też jeden z dwóch butanów, połowa planowanego jedzenia i płachty biwakowe. Jemy, pijemy i pakujemy to, co trzeba. Gdy wiążemy się liną, wybija już 4.30.

 

Nasz mały namiocik na lodowcu Khasumik

fot. Łukasz Depta

 

Po krótkiej przerwie przekraczamy szczelinę brzeżną i wchodzimy na stożek z zamiarem rychłego przetrawersowania na jego lewą część, by być jak najdalej od gigantycznego seraka, zwisającego z przełęczy. Lodowiec poniżej stożka pokryty jest bryłami lodu, a sam stożek okazuje się nie być łatwym. Zresztą czarny kolor mógł nas już wcześniej ostrzec o jego konsystencji. Jest to lód zmieszany ze żwirem i kamieniami, a miejscami płynie tuż pod zamarzniętą warstewką woda. Łukasz idzie pierwszy, ja drugi, a Wojtek trzeci, przez co ma najgorzej, bo cały czas coś na niego zrzucamy. Odpłaca nam przekleństwami. Cóż, chyba nie spodziewaliśmy się takiej wspinaczki. Czasem partie śniegu, który nie przeobraził się w lód pozwalają na odpoczynek, ale mokną od tego spodnie. Po 150 metrach Łukasz dociera do skał i zakłada stanowisko. Ale te skały nad nami się piętrzą. Wydawało się, że będzie połogo i że jedyną przeszkodą będą spadające kamienie i seraki, a tu teren piętrzy się, że chyba zawrócimy.

 

Odpowiednia lektura, Ewangelia Św. Łukasza

Odpowiednia lektura, Ewangelia Św. Łukasza

fot. Łukasz Depta

 

Gdy dochodzimy pod osłonę skał, oddycham z ulgą, tam przy szczelinie brzeżnej bałem się chyba jak nigdy dotąd. Szybko zakładam stanowisko i ściągam chłopaków. Dalej wspinam się lekko połogim terenem z dobrą asekuracją. Po kilkudziesięciu metrach słyszę nawoływania Wojtka: „w lewo na filarek!” – rzeczywiście tego nie zauważyłem. Porzucam wymytą stromą depresję, trzeba jak najszybciej odsunąć się od tego wiszącego u góry syfu. Filarek jest bardzo kruchy i stromy, ale w sumie łatwy, szybko przechodzę kolejne dwa wyciągi. Na starcie w następny koledzy robią mi zdjęcie. „Niczym Marko Prezelj” – śmieją się, z tym, że on zazwyczaj w puchówce. Pomimo marnej jakości skały zazwyczaj udaje się założyć dobre punkty, wyjątkiem jest napotkany w pewnym momencie kominek ze skałą o konsystencji chałwy. „Chyba właśnie tak to może wyglądać” – mówię do Andrzeja – „skała z opowieści Kurtyki o wspinaniu na Kohe Bandaka”. Chwilę potem o mało nie rozwalam chłopaków, zrzucając wprost na stanowisko spore głazy: „Sorry, cholera trzeba uważać.” W miarę płynnie połykamy kolejne metry, ale czas ucieka równie szybko. Ani się oglądam, oświetlają mnie pierwsze promienie słońca. Od razu wszystko, co zmrożone zaczyna lecieć. 

1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-24
Tylko w GÓRACH
 

Gra w nowe linie

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Arktyczny freeride – Svalbard

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Prawdziwe życie

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com