facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2018-05-15
 

Welcome to the Slabs of Koricancha

Ricas montañas, hermosas tierras, risuenas playas, cumbres nevadas, grandes… es mi Peru. (Wielkie góry, piękne krainy, urokliwe plaże, ośnieżone szczyty, znakomite piwo... to jest moje Peru). Dziewczyny z Miquel Grao w indiańskim leśnym domku śpiewały nam słowa tej pieśni. Miquel Grao znajduje się na brzegu rzeki Rio Negro, która jest jednym z dopływów Amazonki. Gwoli ścisłości, nie śpiewały dokładnie tego, co napisałem, ponieważ dwa ostatnie słowa – wyśmienite piwo – zostały dodane przez nas. Z kolei my śpiewaliśmy mocnym, słowackim trójgłosem naszą narodową pieśń: „Na wzgórzu Króla”... Juraj i Martin wyruszyli na połów piranii, a ja leżałem na hamaku na werandzie naszego prymitywnego domku. W półśnie hamak zmienił się w portaledge, a Amazonia w Sfinksa w Cordilliera Blanca. Z moimi partnerami od liny zrobiliśmy piękną nową drogę poprzez wypolerowane płyty położone powyżej 5000 metrów.

 

Wspinanie płytowe po krawądkach na trzecim wyciągu. W akcji Dusan Beranek.

 

Wielkie góry
Pewnie zbudowałbym swą opowieść w oparciu o uniwersalny poradnik na temat pisania artykułów wspinaczkowych, zatytułowany „Słowacki alpinista – bez tematu”, pióra Edo Mrazka, ale początek naszej wyprawy był doprawdy szczególny. Drobnostka – dzień przed naszym odlotem nie mieliśmy jeszcze wizy do Peru, a rankiem w dniu planowanego wyjazdu masowe strajki studentów i nauczycieli zmusiły prezydenta Peru do ogłoszenia stanu wyjątkowego. Zalecania były oczywiste – nie jechać do tego kraju. Chociaż wcześniejsze wyjazdy uodporniły mnie na różne przeciwności losu – że wspomnę chociażby otrzymanie biletów do Grenlandii na godzinę przed odlotem – ale tym razem orzech, jaki musieliśmy rozgryźć, był wyjątkowo twardy.


Dzięki pomocy naszego przyjaciela, byłego czołowego czechosłowackiego pięcioboisty, Milana Zachara, dostaliśmy wizy. Milan pracuje w dyplomacji i po jego interwencji bramy Peru stały przed nami otworem (jeszcze raz wielkie dzięki, Milan). Oczywiście obawialiśmy się stanu wyjątkowego, ale przeważyła moja opinia, że trzeba jechać, nie zważając na jakiekolwiek przeszkody. W końcu mieliśmy w planie jednodniowy postój w Madrycie i w tym czasie sytuacja mogła się zmienić na lepsze. Wyposażeni w zwyczajową ilość wspinaczkowego szpeju wylądowaliśmy w stolicy Hiszpanii. Tam dotarły do nas znacznie lepsze wieści z Peru. Sytuacja była wprawdzie napięta, ale zagraniczni turyści byli bezpieczni. Nasza „przednia straż”, w której oprócz mnie znaleźli się Juraj Hyrosa i Martin Trnik, wylądowała szczęśliwie w Limie, aby przetrzeć szlak dla reszty ekspedycji, która dołączyła tydzień później.


Członkowie naszej ekipy zmieniali się i do końca nie było jasne, jaki skład ustali się ostatecznie. W końcu stanęło na siedmiu uczestnikach: Dusanie Beraneku (z Koszyc), Juraju Hyrosie (Bratysława), Rasto Krizanie (Bratysława), Vladimirze Linku (Bratysława), Rado Staruchu (Svit), Rasto Simko (Banska Stiavnica) i Martinie Trniku (Bratysława).


Od samego początku mieliśmy jasno sprecyzowany cel. Chcieliśmy wytyczyć nową trudną klasyczną drogę na dużej wysokości. Miejscem akcji miały być granitowe zerwy Sfinksa (5325 m n.p.m.) w Dolinie Paron, znajdującej się w Narodowym Parku Huascaran. Decyzja o dokładnym umiejscowieniu drogi na ścianie i stylu, w jakim mieliśmy ją zrobić, miała zapaść już na miejscu. Jechaliśmy zaopatrzeni w szczegółowe informacje od wspinaczy, którzy działali tam wcześniej. Po pierwsze, dostaliśmy info od słynnego słoweńskiego alpinisty, a zarazem mojego dobrego kolegi, Silvo Karo, który w towarzystwie Mauro „Bubu” Bole wytyczył w 2000 roku drogę Cruz del Sur 7c+. Rok temu linię tę powtórzyli nasi przyjaciele z Czech, Pepe Piechowicz i Milan „Chamois” Benian. Również oni, mając za sobą klasyczne powtórzenie drogi Bole i Karo, mogli podzielić się z nami kilkoma interesującymi szczegółami.


Nasza trójka: Juraj, Martin i ja z powodzeniem zaaklimatyzowała się w Cuzco i Machu Picchu. Tydzień później cała ekipa stawiła się w komplecie w Limie i mogliśmy uderzać do Huaraz, turystycznego centrum Cordillera Blanca. Stamtąd pozostało już tylko dojście do bazy pod Sfinksem. Nasz cel położony jest wśród niewiarygodnej scenerii gór Cordillera Blanca. Znajduje się u wrót doliny, po lewej jej stronie, jakby pilnując wejścia, a wokół niego roztacza się widok na najwyższe szczyty: Agujas Nevadas, Atresonraju, Poiramide, Chacraraju, Pisco i Huandoy.

 

Piękne krainy, urokliwe plaże
Mój peruwiański sen przerwali Juraj i Martin, którzy wrócili z wędkowania, nie złowiwszy żadnej piranii. Najważniejsze było jednak to, że w ogóle wrócili, bo pływali w Rio Negro, w której dosłownie roi się od tych niebezpiecznych ryb.
Peru jest dużym krajem, który oferuje mnóstwo atrakcji turystycznych. Z Jurajem i Martinem nie ograniczyliśmy się do wspinania i odwiedziliśmy wiele interesujących miejsc. Zanim zawitaliśmy w Cordillera Blanca, zwiedziliśmy starą stolicę imperium Inków, Cuzco, z zapierającym dech w piersiach Machu Picchu. Nasze wojaże kontynuowaliśmy także po zakończeniu wspinaczki. Najpierw udaliśmy się na treking po jednym z najpiękniejszych pasm górskich na świecie, Cordillera Huayhush, ze sławnymi Jerupacha, Jirishanca i Rondoy, aż w końcu dotarliśmy do Iquitos, stolicy peruwiańskiej części Amazonii i jej deszczowych lasów...


Nasz przewodnik Mouzes właśnie kończył robienie obiadu i nie mogłem się doczekać spróbowania jego kolejnego tidbitu. Doskonały posiłek sprawił, że znowu poczułem zmęczenie i wróciłem na swój hamak...

 

 

Peruwiański tragarz z ciężkim ładunkiem

 

Ośnieżone szczyty
Pierwsza noc w obozie. Kiedy wstaliśmy o godzinie 6.30, Rado miał silne objawy choroby wysokościowej. Okazało się, że w ogóle nie spał w nocy i rano, po zażyciu verospironu, podjął jedyną słuszną decyzję, aby zejść na niższą wysokość. Do dziesiątej gotowaliśmy i pakowaliśmy szpej potrzebny do wejścia w ścianę. W międzyczasie niedomagający Rado wyruszył w dół pod opieką Juraja. Ta dwójka podążyła śladami Rasto i Martina, którzy zeszli wcześniej tego samego dnia, prawdopodobnie cierpiąc na te same, choć nieco mniej nasilone, dolegliwości. Ostatecznie tego dnia pod ścianę wyruszyło tylko trzech piekielnie obładowanych członków naszej ekipy: Rasto Krizan, Dusan i ja.

 

Zaczęliśmy tylko we dwóch z Dusanem. Strata Rado była nam bardzo nie na rękę, ale oczywiście jego zdrowie było ważniejsze. Pod ścianą stanęliśmy około południa. Sklarowaliśmy szpej, zostawiając niepotrzebne rzeczy pod głazem i podeszliśmy pod miejsce, w którym miał startować nasz projekt. Zdecydowaliśmy się na płyty w prawej części ściany. Mniej więcej w połowie wysokości znajdowała się półka, na której planowaliśmy umieścić nasze portale. Nad nią widniały fantastyczne, pomarańczowe płyty, o jakich marzy każdy wspinacz. Wypolerowane przez wodę gładzizny biegły pomiędzy dwoma czarnymi pasami czegoś, co zidentyfikowaliśmy jako mchy powstałe dzięki spływającej w tym miejscu wodzie. W każdym razie tak to wyglądało przez soczewki naszych lornetek.

 

Dusan Beranek podczas pracy na pierwszym wyciągu


Padło na Dusana. Droga zaczynała się stojącymi dęba płytami. Nasz kolega wbił hak, później osadził dwa friendy i pokonał niewielką przewieszkę. W tym miejscu umieścił hooka na małej krawądce i wisząc na tym wątłym kawałku stali, osadził pierwszego spita. Dziesięć metrów wyżej płyta się spionizowała, a chwyty zaczęły znikać. Na prawo było mokre, gęsto porośnięte trawą zacięcie. Nasz wybór padł właśnie na nie. Po szybkim oczyszczeniu za pomocą jebadełka Dusan wbił słabego haka, do którego się wpiął i w tej pozycji oczyścił rysę ponad sobą. Kolejny hak był już dużo lepszy. To miejsce aż prosiło się o użycie drucianej szczotki, ale my zapomnieliśmy jej zabrać. Gdy rysa zanikła, Dusan osadził na lewo od jej linii kolejnego spita, zrobił delikatny trawers w lewo i pokonał dwumetrową przewieszkę. Znalazł na niej duże chwyty, dzięki czemu istniała szansa klasycznego poprowadzenia pierwszego miejsca typowanego wcześniej na jedno z kluczowych. Na przewieszeniu został jeden spit, a nad półką – drugi.

 

Rozwieszenie kolejnych stu metrów poręczówek zajęło sporo czasu i kiedy to zrobiliśmy, nadszedł czas zakończenia prac w pierwszym dniu działalności. Do obozu dotarliśmy przed zmierzchem, a w nim czekała nas spora niespodzianka. Okazało się, że zastaliśmy w niej Rasto Simko i Martina, którzy dzień wcześniej zeszli do Caraz, gdzie przespali się w hotelu za 12 soles, aby rano przebyć taksówką czterdziestokilometrowy dystans dzielący ich od Lago Paron. Czuli się już dobrze, więc postanowili wrócić do bazy. Na kolację zrobiliśmy spaghetti z serem i rybami. Nasze palniki były w strasznym stanie. Brudne peruwiańskie paliwo zatykało dyszę. Czyściłem swoją maszynkę przez pół godziny. Palce zesztywniały z zimna, więc była to nieprzyjemna robota nawet tutaj, w bazie. Powstawało pytanie, jak to będzie wyglądać w ścianie. Zwaliłem się do śpiwora i od razu zasnąłem.

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Piotr Michalski
 
2016-02-08
GÓRY
 

Słowacki ekstrem wielkościanowy w Chile!

Komentuj 0
Łukasz Ziółkowski
 
2015-01-21
GÓRY
 

Mocne przejście na Triglavie

Komentuj 0
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com