facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2010-09-14
 

Trekking dookoła Dhaulagiri 8167 m

Nazwa szczytu, oznaczonego przez Indyjską Służbę Topograficzną numerem XLII, wywodzi się z dwóch sankryckich wyrazów: Dhavala Giri i oznacza Białą Górę. W krainie Białej Góry - relacja z wyprawy trekkingowej Marka Bytoma dookoła Dhaulagiri.
Kiedy pierwsi podróżnicy docierający w Himalaje pytali miejscową ludność o nazwę dominującego nad okolicą szczytu, otrzymywali odpowiedź: Dhaulagiri. Prawdopodobnie zaskoczeni tym pytaniem, podawali pierwsze oczywiste określenie, jakie im przychodziło do głowy. Przecież większość szczytów w Himalajach jest białych.

Dhaulagiri znajduje się w środkowo - zachodnich Himalajach, oddzielony od pobliskiej Annapurny głęboko wciętą doliną rzeki Kali Gandaki. Wznosi się na wysokość 8167 m n.p.m. Jest siódmym co do wysokości szczytem Ziemi. Przez pewien czas, od pomiarów dokonanych w 1818 roku aż do połowy XIX wieku, uważany za najwyższą górę świata. Pierwszą próbę wejścia podjęła wyprawa francuska w 1950 roku. W obliczu trudności orientacyjnych, spowodowanych brakiem map i nieznajomością terenu, Francuzi zrezygnowali. Góra poddała się 13 maja 1960 roku wyprawie szwajcarskiej kierowanej przez Maxa Eiselina. Na szczycie stanęli wówczas: Kurt Diemberger, Peter Diener, Ernest Forrer, Albin Schelbert oraz szerpowie: Nawang Dorje i Nyima Dorje. Pierwszego wejścia zimowego dokonali w 1985 roku Andrzej Chok i Jerzy Kukuczka. 8 kwietnia 2009 roku podczas wyprawy na Dhaulagiri zginął wybitny polski himalaista Piotr Morawski.

Trekking wokół Dhaulagiri to długa, dosyć trudna technicznie i orientacyjnie trasa pozwalająca poznać dziką, wysokogórską dolinę Myagdi Khola, otaczającą od południa i zachodu jeden z najwyższych szczytów Nepalu - Dhaulagiri (8167 m n.p.m.). W trakcie trekkingu przekraczamy dwie wysokie przełęcze: Francuzów (5360 m n.p.m.) i Dapa Col (5200 m n.p.m.). W najwyższych partiach trasy często zalega gruba warstwa śniegu. Wymagane jest odpowiednie przygotowanie kondycyjne oraz obycie z dużą ekspozycją.

Po ubiegłorocznym trekkingu dookoła Manaslu w mojej głowie zaczął pojawiać się pomysł kolejnej wyprawy w Himalaje. Jako że większość znanych i standardowych tras mam już za sobą, zacząłem szukać czegoś nowego. W sumie długo nie musiałem się zastanawiać. Wybór był oczywisty - trekking dookoła ośmiotysięcznego szczytu Dhaulagiri. Z zebraniem ekipy też nie było problemu, większość jej stanowili uczestnicy poprzednich trekkingów. W tak doborowym towarzystwie wylecieliśmy z Polski do stolicy Nepalu Kathmandu. Miasto za każdym razem robi na mnie olbrzymie wrażenie. Zgiełk, hałas, naciągacze. Wszędzie czuć palone kadzidełka. Z lotniska szybko udaliśmy się do turystycznej części miasta dzielnicy Thamel. Od mojego poprzedniego pobytu tutaj niewiele się zmieniło. Może tylko to, że Nepal z każdym rokiem staje się coraz droższy. Jako że cała grupa w Kathamndu jest już nie po raz pierwszy, nie zwiedzamy już zabytków. Skupiamy się na formalnościach związanych z czekającym nas trekkingiem, dokupujemy potrzebny sprzęt i jedzenie. Po tak pracowicie spędzonych dwóch dniach, już na spokojnie zasiadamy do wynajętego busika. Przed nami kilkugodzinna podróż do wioski Beni, skąd rozpoczniemy naszą nową himalajską przygodę.

Etapy trekkingu


1. Beni (830 m n.p.m.) - Darbang - Dharapani (1560 m n.p.m.)


Z samego rana pakujemy się do wynajętego busa i jedziemy w dalszą drogę. Jazda takim małym samochodem dostarcza wielu emocji. Po trzech godzinach podróży docieramy do końca drogi - wioski Darbang. Osada ta leży po obydwu stronach rzeki Myagdi Khola. W 1988 roku podczas intensywnych opadów deszczu potężne masy ziemi zasypały wieś zabijając 110 osób. W miejscowej chacie zjadamy dal-bata (ryż z warzywami i soczewicą). Najedzeni i napojeni udajemy się na szlak. Pierwszy odcinek nie jest długi. Prowadzi częściowo wykutą w skale ścieżką, która wije się wysoko ponad całą doliną. Późnym wieczorem dochodzimy do wioski Dharapani. Na nocleg zatrzymujemy się w jednej z miejscowych chat, a na kolację zajadamy się ryżem.

2. Dharapani (1560 m n.p.m.) - Muri (1850 m n.p.m.)

Dzień rozpoczynamy skromnym śniadaniem składającym się z tybetańskich chlebów, jajek i dżemu. Rejon Dhaulagiri jest ubogi i inne jedzenie jest tu rzadkością. Z wioski możemy podziwiać piramidę Dhaulagiri. Trasa naszego trekkingu wiedzie przez rozległe pola ryżowe. Pogoda jest piękna, ale upał daje się we znaki. Napotykana ludność z podziwem patrzy na nasze duże plecaki i ostrzega nas, że w dalszej części trasy jest trudno. My jednak jesteśmy dobrej myśli. Wieczorem dochodzimy do Muri, wioski zamieszkałej przez lud Mogarów. W samym jej środku, na boisku szkolnym rozbijamy namioty. W osadzie odbywa się festiwal oraz turniej piłki siatkowej. Dla nas to nowe doświadczenie i z chęcią udajemy się pokibicować miejscowym drużynom, a przy okazji zajadamy się pysznymi pierożkami momo.

3. Muri (1850 m n.p.m.) - Boghara (2080 m n.p.m.)


Dziś długi etap przed nami. Z wioski obniżamy się do koryta rzeki, by przekroczyć ją po wiszącym moście. Dalej już wędrujemy dnem doliny wśród bujnej roślinności. W jednym z biwakowych miejsc spotykamy sporą grupę wojska. Z rozmów z nepalskim żołnierzem dowiadujemy się, że oddział został tu skierowany do naprawy szlaku wokół Dhaulagiri, aby był bardziej bezpieczny.

Szef brygady wojskowej zatrzymuje nas na dobre dwie godziny. Wykorzystujemy ten czas na relaks oraz na zjedzenie nepalskiej zupy. Gdy tylko dostajemy pozwolenie na dalszą drogę, zakładamy plecki i ruszamy. Początkowo szlak trawersuje strome zbocza. W dużej ekspozycji pokonujemy kolejne zakręty. W pewnym momencie dochodzimy do miejsca, gdzie ścieżka urywa się w przepaść. Okazało się że wojskowi trochę przedobrzyli z poprawą drogi i wysadzili całą ścieżkę w powietrze. Teraz na szybko wykuwają stopnie w skale i zakładają poręczówkę. Miejsce to przechodzimy ze sporą obawą. Jest bardzo niebezpiecznie, ale jakoś wszyscy szczęśliwie pokonują przeszkodę. Później, już bez większych emocji dochodzimy do małej wioski Boghara, gdzie zatrzymujemy się na nocleg.

4-6. Boghara (2080 m n.p.m.) - Doban (2450 m n.p.m.) - Baza Włoska (3650 m n.p.m.)

Kolejne trzy dni to żmudne zdobywanie wysokości oraz przedzieranie się przez nepalską dżunglę. Co chwilę przekraczamy potoki po prowizorycznych mostkach. Szlak czasami zanika w bujnej roślinności. Już czuć bliskość Dhaulagiri. Nie spotykamy żadnych turystów.
Trzeciego dnia dochodzimy do dużej łąki, na której stoją dwa kamienne szałasy. Jest to baza włoska. Nad całą okolicą góruje potężna zachodnia ściana Dhaulagiri I.

7. Baza włoska - dzień aklimatyzacyjny (3650 m n.p.m.)

Fajnie jest być w górach i nie musieć nic robić. Można leżeć w namiocie, gotować i podziwiać piękne widoki na zewnątrz. Taki relaksacyjny dzień jest bardzo potrzebny, żeby dobrze się zaaklimatyzować. Jedyną czynnością wymagającą większego wysiłku jest zejście kilkadziesiąt metrów niżej po wodę do gotowania. Po południu do bazy przychodzą miejscowi ze świeżą dostawą jajek. Zatem zamiast tradycyjnego dal-bata, na kolację zjadamy po omlecie z sześciu jaj.

8. Baza włoska (3650 m n.p.m.) - baza szwajcarska (3730 m n.p.m.)


Dopiero po południu wyruszamy w dalszą drogę. Dziś przed nami tylko trzy godziny marszu do kolejnego miejsca biwakowego. Etap krótki, ale wymagający szczególnej uwagi. Zaraz po opuszczeniu bazy czeka nas wymagające i bardzo nieprzyjemne zejście na lodowiec. Dobrze, że mamy linę i podstawowy sprzęt, by założyć poręczówkę. Komin, który musimy pokonać, ma ze dwadzieścia metrów. Po osypujących się piargach i kamieniach wszyscy docieramy do podstawy lodowca. Pokonujemy strome moreny i w końcu naszym oczom ukazuje się cel dzisiejszej wędrówki - mały kamienny szałas. Jest to ostatnie miejsce na trasie, gdzie można kupić coś do jedzenia. Nie zastanawiając się długo, po rozbiciu namiotów rozkoszujemy się pysznym dal-batem. Gdy tylko słońce zachodzi za szczytami, chowamy się do namiotów. Robi się coraz zimniej.

9. Baza szwajcarska (3730 m n.p.m.) - baza japońska (4200 m n.p.m.)

Wstajemy dosyć wcześnie. Choć dziś też mamy tylko parę godzin marszu przed sobą, to etap jest bardzo niebezpieczny. Szlak do kolejnego miejsca biwakowego wije się w bardzo wąskim kanionie. Z otaczających go ścian grożą nam lawiny kamieni oraz lodu, dlatego etap ten chcemy pokonać zanim słońce przyświeci na okoliczne szczyty. Udaje się nam to i w pierwszych promieniach dochodzimy do naszego dzisiejszego celu bazy japońskiej. Rozbijamy namioty, a podczas przygotowywania posiłku obserwujemy małe lawiny, które schodzą z otaczających bazę szczytów.

10. Baza japońska (4200 m n.p.m.) - baza Dhaulagiri (4750 m n.p.m.)

Dalsza droga biegnie w górę lodowca. Co chwilę spod zwałów piargu ukazuje się nam szklisty lód. Klucząc wśród szczelin, po pięciu godzinach marszu, dochodzimy do miejsca, gdzie wyprawy zazwyczaj zakładają bazę przed atakiem na Dhaulagiri. W głębi doliny ukazuje się nam szczyt Tukuche z charakterystycznymi fałdami skalnymi. Nad całą bazą dominuje potężna sylwetka 3,5 - kilometrowej ściany ośmiotysięcznika, której najbardziej charakterystyczną formacją jest ogromne urwisko zwane Eiger. Sama baza nas trochę odstraszyła. Wszędzie pełno pozostałości po wiosennych wyprawach, do tego unosi się nieprzyjemny zapach bazowej toalety. Nie zostało nam nic innego jak pójść dalej i poszukać innego, przyjemniejszego obozowiska. Znaleźliśmy odpowiednie miejsce po następnej godzinie marszu.

11. Baza Dhaulagiri (4750 m n.p.m.) - Przełęcz Francuzów (5360 m n.p.m.) - Hidden Valley (5100 m n.p.m.)

Pobudka o szóstej rano. Szybkie pakowanie namiotów i całego dobytku. Jest przeraźliwie zimno. Tego dnia każdy swoim tempem podąża w kierunku najwyższego punktu na trasie - Przełęczy Francuzów. Z miejsca obozowiska droga wiedzie łatwym lodowcem bez szczelin. Pierwsze promienie słońca dopadają nas dopiero po czterech godzinach marszu. Droga do przełęczy dłuży się niesamowicie. Po pokonaniu stromych piargów i długiej moreny ukazuje się nam duże wypłaszczenie. Na jego końcu znajduje się cel naszej wędrówki - Przełęcz Francuzów (5360 m n.p.m.). W ciągu pół godziny meldują się tu wszyscy uczestnicy trekkingu. Robimy pamiątkowe zdjęcie, odwiedzamy czorten ku pamięci naszego wielkiego himalaisty młodego pokolenia, Piotra Morawskiego, który zginął niespełna pół roku wcześniej, podczas próby zdobycia Dhaulagiri. Gdy zaczyna mocno wiać, schodzimy w dół w kierunku nieznanej doliny. Na ogromnym wypłaszczeniu rozbijamy namioty. Szybkie gotowanie posiłku i każdy wskakuje do swojego śpiwora. Jest bardzo zimno.

12. Hidden Valey (5100 m n.p.m.) - Dapa Col (5244 m n.p.m.) - Yak Kharka (4100 m n.p.m.)

Poranek równie mroźny, jak i cała noc. Z namiotu kolegów dobiegają krzyki, u nich w nocy w środku było minus dwadzieścia pięć stopni. Moja herbata, przygotowana poprzedniego wieczoru, zamieniła się w bryłę lodu. Nawet z termosu wylewa się tylko zimna ciecz, ale w końcu jesteśmy w wysokich górach. Śniadanie jakoś za bardzo też nie wchodzi. Udało się zjeść trochę zupy zagryzanej kabanosem. Czas zacząć pakowanie zlodowaciałego namiotu i reszty sprzętu, by wyruszyć w dalszą drogę. Przed nami kolejna przełęcz do pokonania. Osiągamy ją bardzo szybko, bo już po dwóch godzinach możemy podziwiać roztaczające się z niej piękne widoki na całą grupę Annapurny. Po krótkim odpoczynku na przełęczy Dhampus schodzimy w dół. Droga ciągnie się w nieskończoność . Zamiast wytracać wysokość, ciągle trawersujemy kolejne zbocza. Zajmuje nam to dużo czasu. Po drodze nie ma żadnego dogodnego miejsca biwakowego z wodą. W ciemnościach dochodzimy do obozowiska Yak Kharaka.

13. Yak Kharka (4100 m n.p.m.) - Marpha (2670 m n.p.m.)


Śpimy do oporu, wychodzimy z namiotów, kiedy słońce dobrze już ogrzewa ich ścianki. Po wczorajszej, długiej trasie należało nam się trochę odpoczynku. Bardzo leniwie zjadamy śniadanie. Na deser ktoś z ekipy wyszukał w plecaku puszkę szynki krakowskiej. Smakowała wyśmienicie. Leniwie pakujemy cały nasz dobytek i schodzimy do widocznej gdzieś w dole wioski Marpha. Z miejsca naszego biwaku podziwiać możemy przepiękną panoramę. Jak na dłoni widać krainę Mustang, przełęcz Thorong La i szczyty Nilgiri.

Po trzech godzinach schodzenia jesteśmy w cywilizacji. Od razu swoje kroki kieruję do najbliższej lodży, gdzie podają zimne piwo. Ależ smakuje po takiej trasie! Reszta grupy także rozkoszuje się tym szlachetnym trunkiem. Później oczywiście zajadamy się specjałami miejscowej kuchni. Jako że wioska słynie z jabłkowych sadów, w naszym menu nie mogło zabraknąć momo z nadzieniem
jabłkowym oraz Aple Paia - ciasta w rodzaju naszej szarlotki. Później już tylko wygodne łóżko w miejscowym schronisku i pierwsza kąpiel po dwóch tygodniach. W Marpha zostajemy dwa dni, by trzeciego, małym samolotem wylecieć z Jomson do Pokhara. Taki lot dostarcza wielu wrażeń. Z okien samolotu podziwiać możemy ogromną ścianę Dhaulagiri, Annapurnę oraz strzelisty Machhapuchhre. Po dwudziestu minutach lądujemy w skąpanej w słońcu Pokhara. Część grupy udaje się do Parku Narodowego Chitwan, ja natomiast odpoczywam przed czekającym mnie kolejnym wyzwaniem - trekkingiem pod południową ścianę Lhotse.

Źródło: marek.bytom.pl
 fot. Marek Bytom
 fot. Marek Bytom
 fot. Marek Bytom
 fot. Marek Bytom
 
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-07-19
HYDEPARK
 

MNICH I KARABIN – w kinach od 2 sierpnia

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
 
Kinga
 
2024-05-06
HYDEPARK
 

RIKO – premiera książki już 9 maja!

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2025 Goryonline.com