Podstawowym problemem, który do tej pory ograniczał użycie smartfonów w turystycznej nawigacji na rzecz niezależnych GPSów był właśnie fakt zbyt szybkiego wyczerpania baterii w połączeniu z pozbawianiem się w takiej sytuacji kontaktu telefonicznego, co może w skrajnej sytuacji doprowadzić do tragedii.
O ile bardzo cenię sobie niezależne urządzenia nawigacyjne, to jednak najwygodniejszym GPSem, jaki do tej pory używałem, jest iPhone 4 wyposażony w różnego typu aplikacje nawigacyjne. Przyjemność użytkowania zakłóca tylko fakt, że na głównej baterii iPhone kończy żywot po ok. 4-6 godzinach nawigacji (zakładam średnie zachmurzenie, teren leśno-pagórkowaty), przy niskiej temperaturze ten okres jeszcze drastycznie się skraca.
To wszystko spowodowało, że z niecierpliwością oczekiwałem nowego gadżetu, który mieliśmy otrzymać do testów na szlaku
- PowerTraveller Power Monkey Explorer z panelem słonecznym. Zapowiadało się jako idealne urządzenia dla turystycznego "geeka" obwieszonego elektroniką na szlaku (niestety, takie czasy...), a jak było w rzeczywistości?
Co to jest...
PowerTraveller to połączenie przenośnej ładowarki (akumulatora) z panelem słonecznym i całkiem pokaźnym zbiorem dodatków. Akumulator może być ładowany bezpośrednio z sieci, przy pomocy łącza USB lub z wcześniej wspomnianych paneli. Co ciekawe, ładowarka sieciowa jest wyposażona w końcówki obsługujące praktycznie cały świat, co już samo w sobie jest bardzo pożytecznym rozwiązaniem. W zestawie jest też zestaw końcówek, pozwalających ładować większość dostępnych na rynku telefonów, smartfonów czy odtwarzaczy mp3. Akumulator posiada mały wyświetlacz LCD, więc można w miarę dokładnie kontrolować pozostałą rezerwę. Jest on też wodo- i wstrząsoodporny (przynajmniej na ile pokazały to moje "delikatne" testy), w dość ergonomicznym kształcie. Panel słoneczny posiada też mocowanie do plecaka (velcro), więc dość łatwo można je zamocować w trasie.
Czytaj całość na:
www.ceneria.pl.
Źródło: trail.pl