Batyżowiecki Szczyt (2448 m n. p. m.) - szczyt leżący w grani głównej Tatr Wysokich. Jego fantastyczna południowa ściana, od razu po wejściu do Doliny Batyżowieckiej, rzuca się w oczy. Batyżowiecki Szczyt leży pośrodku, dostojnego i sporo wyższego towarzystwa - Gerlacha (2655 m) i Kończystej (2538 m). Jest "lekko onieśmielony" przez swoich wyższych sąsiadów, ale jego południowa, 300-metrowa ściana i tak robi wrażenie i budzi respekt.
Podczas wrześniowej wycieczki na Gerlach trudno mi oderwać oczy od "Batyża" i stwierdzam zgodnie ze Zbyszkiem, że Batyżowiecki przypomina trochę naszą Zamarłą Turnię i jej również południową ścianę. Pada zdanie: "To taka słowacka Zamarła Turnia, tylko ściana sporo wyższa :)".
Tydzień później, 2 października, chcąc wykorzystać "podobno ostatni ciepły weekend w Tatrach", wybieramy się pod nasz zaplanowany wcześniej cel. Zastanawiałem się nad kilkoma wariantami przejścia tej ściany, ostatecznie padło na Drogę Kutty IV+/V-, 6 długich wyciągów, około 300 m wspinania.
Po podejściu pod nasz cel, wytrzeszczamy gały i jesteśmy pod sporym wrażeniem wielkości ściany. Szczerze mówiąc, z daleka wyglądała ona nieco mniej okazale. Z bliska natomiast budzi respekt... przez duże R! W rezultacie dopada mnie tzw. "kupka nerwówka" :). Szykując sprzęt i rozglądając za startem drogi, dociera do nas zespół z Czech i sympatyczna ekipa z Krakowa. Ich cel jest ten sam... To oznacza tylko jedno - zapych!
Czesi wybierają wariant prostujący pierwsze 3 wyciągi, a ja ze Zbyszkiem uzgadniamy z krakowską załogą, że jako pierwsi wchodzimy w oryginalną linię Kutty, po czym oni za nami, gdy będziemy zaczynać trzeci wyciąg. Mieliśmy nadzieję, że w ten sposób unikniemy zapychu. Niestety, na czwartym stanowisku spotykamy się z naszymi czeskimi sąsiadami i musimy długo czekać, tracąc cenny czas. Zapych ten, jak się później okazało, wyszedł mi na dobre... Pokonując trudności kluczowego wyciągu, osadzam felernie camelota w szczelinie, w skutek czego, Zbyszek idąc na drugiego, nie może go wyciągnąć. Na szczęście zespół wspinający się za nami, uwalnia mój przyrząd i odzyskuję go :). Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować ziomalom z KW Kraków, którzy odzyskali moją własność i oddali do rąk właściciela :). DZIĘKI!
Po około 5 godzinach wspinaczki wchodzimy na Grań Szczytową, urabiamy jeszcze około 70/80 m łatwego terenu i dochodzimy do końca naszej drogi. Niestety, ze względu na późną porę, decydujemy o zjazdach, wzdłuż linii naszej drogi. Wejście granią na szczyt z tego miejsca wg przewodnika i zaczerpniętych z różnych źródeł informacji zajmuje około 40 minut wspinania- ostrzem grani w trójkowym (III) terenie. Wejście na szczyt o tej godzinie oznaczałoby dla nas zejście po zmroku, przy świetle czołówek, czego woleliśmy uniknąć.
Po około 2 h zjazdów docieramy do podstawy ściany. Pakujemy szybko złom, z kanapkami w pyskach. Do zmroku zostało już niewiele i mamy poważne obawy, czy damy radę zejść na sam parking przy dziennym świetle. W rezultacie chyba bijemy rekord zejścia i dosłownie zbiegamy na parking, jeszcze "za widoku" :)
To była ostatnia droga w tym letnim sezonie w Tatrach. To właśnie z niej jestem najbardziej zadowolony, biorąc pod uwagę wcześniejsze moje przejścia.Teraz pozostaje czekanie na zimowe warunki... Śnieg, trzaskający mróz, dźwięk wbijanego czekana i raków w lód... Czyli to, co lubię najbardziej :)
Korzystając z okazji ostatniego posta, dotyczącego letniego sezonu w Tatrach, chciałbym raz jeszcze podziękować załodze z KW Kraków, za odzyskanie mojego cama! Zbyszkowi K. za świetne partnerstwo liny (szykuj się na zimę :)). Krzyśkowi T, Tomkowi Ś, Kilerusowi, Szymonowi W, Tomkowi W i wielu innym, za doborowe towarzystwo podczas różnych wyjazdów, niekoniecznie wspinaczkowych :).