Magiczny klimat długiej łodzi wprawionej w ruch za pomocą nieznośnie ryczącego samochodowego silnika diesla z zanurzonym w wodzie na końcu 3-metrowej rurki śmigiełkiem uderza swoją prostotą i jakoś zawsze wprawia pasażerów w szampański nastrój.

Dobijamy do zachodniej plaży Koh Roi-a
Tradycyjna komunikacja w postaci wymiany spojrzeń i nasz boatman bez słów kieruje łódź pod Koh Roi-a. Nasze projekty są już gotowe do przejścia, więc tym razem płyniemy na wspin.
Lekka rozgrzewka w postaci zwiśnięcia w przybloku na daszku łodzi to nie za wiele jak na atak na nasze projekty…, ale startując z łodzi nie mamy innego wyjścia. W dodatku coś ogłupia mnie na maxa i stwierdzam, że chyba styknie.
Vaison w pierwszym cruxie na Batmanie 8a+
Parkujemy łódź pod pierwszymi spitami prawego projektu i Vaison, atakuje jako pierwszy 20-metrową linię o dynamicznych ruchach pomiędzy rozstawionymi idealnie na pełną szerokość ramion tufami. Trochę stękania i napinki, ale po paru okrzykach kończy z powodzeniem. W sumie wygląda spoko, więc bez namysłu napieram jako drugi. Z każdym przechwytem szacun dla Vaisona rośnie, aż w końcu zgina mnie i odpadam. O kurde, chłop chyba konkretnie dopakował na tej emigracji i w dodatku nawet się specjalnie nie zapocił... Jak to możliwe w tym klimacie? Przecież dopiero co, nieprzyzwoicie blady jak śnieg, doleciał do nas z Londynu …
Tymczasem słońce już się na nas łakomi, więc Vaison uderza na nasz drugi projekt - tufo-diretissimę idealnie forsującą środek Bat Wall-a. Ruchy marzenie, niczym idealna linia z zawodów, każdy kolejny przechwyt trudniejszy od poprzedniego i crux na 30 metrze... Znów trochę postękiwania i znów droga pada w 1-szej przymiarce…
Bułę mam spuchniętą, ale kolej na mnie, słońce nie czeka i z każdą chwilą przypomina nam, że jesteśmy w tropikach, więc uderzam. I jakże podobny scenariusz... odpadam wymiętolony nie tylko trudnościami, ale i ciągłym porównywaniem się z wyraźnie lepszym zawodnikiem…
To nie koniec mojej batalii, przez kolejnych kilka dni mięśnie mam tak spięte, że nawet lokalne mistrzynie tajskiego masażu nie są w stanie nic poradzić. Dostałem więc bonusa w postaci sporej ilości czasu na przemyślenia, zwłaszcza, że Vaison beztrosko stwierdza, że co miał to zrobił i w takim razie spada na Ton Sai-a poskakać trochę na Baise, zanim zapakuje się na samolot z Krabi do Londynu.
I po robocie...
Żeby pojąć całość zdarzenia, które dla mnie mocno wykraczało poza zrobienie lub "niezrobienie" takiej czy innej drogi tam czy siam, dodać muszę, że nasza ponad 15-letnia przyjacielska relacja, która jednak we wspinie długo pokutowała jako uczeń – mistrz, właśnie się odwróciła i moje ego nakręcane wieloma wcześniejszymi wyjazdami ucierpiało z tego powodu niezwykle…
Ten dzień na długo pozostanie w mojej pamięci, a mój wspaniały nauczyciel nawet nie podejrzewał, ile dzięki niemu zrozumiałem…
Po powrocie do siebie zrobiłem jeszcze jeden 35-metrowy projekt na ścianie The Mitt na Koh Yao Noi, aby po kilku przymiarkach stwierdzić, że podobnie jak nasza trzecia przepiękna i niepokonana linia z Koh Roi-a, musi on jeszcze poczekać na swoją kolej (przejście) do przyjazdu dużo lepszych zawodników…
W Taju już monsun na całego, więc pozostaje mi mieć nadzieję, że tymi zawodnikami będziemy za rok my…
Jacek Kudłaty
Strona wyprawy: www.wro.co/alpinus