Ratownicy mówią o tym różnie: jedni nazywają niewiedzą i ignorancją, inni tłumaczą nierozwagą albo beztroską. Czasem ktoś nie wytrzyma: "To zupełna głupota!". Wtedy robi się szum i media alarmują, że w naszych górach źle się dzieje. Tymczasem turyści pakują się w kłopoty systematycznie i w większości przypadków z podobną nierozwagą. Tak jak 20 czy 50 lat temu.
Listopadowe przedpołudnie, silny wiatr, na szlakach trochę śniegu, mokro. W górach tłum. Troje turystów rusza razem z Kuźnic. Czwartego kompana do wycieczki na Zamarłą Turnię poznają w Murowańcu. To on wraca potem stamtąd na noszach, ze złamaną miednicą i poważnym wewnętrznym krwotokiem.
Ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego łapią się za głowę. - Dziwię się, że w takich warunkach w ogóle udało im się wyjść na Zawrat. Bez raków, doświadczenia, żadnej liny, uprzęży. Szczęście w nieszczęściu, że chłopak spadł z tego miejsca, bo gdyby wypadek wydarzył się dalej, przy zejściu z Koziej Przełęczy, to skończyłby się pewnie śmiertelnie. Szklana pokrywa lodu. My mieliśmy problem, żeby tam wyjść w rakach, z czekanami - opowiada Andrzej Marasek, ratownik TOPR.
Późna jesień i pierwsze podrygi zimy to nie najlepszy czas na chodzenie po górach. Poślizgnięcia, upadki z wysokości, zagubienia we mgle nie należą do rzadkości.
Jan Krzysztof, naczelnik TOPR: - Silny wiatr, śnieg, który tylko przymraża szlaki, ślisko. Trzeba to przeczekać albo wybrać inne miejsce. Jest mnóstwo pięknych wycieczek w niższych partiach Tatr Zachodnich. W dniu wypadku na Zamarłej Turni prędkość wiatru wynosiła ponad 100 km/godz., nasz śmigłowiec nie mógł latać. To już wystarczający powód, żeby zaniechać wycieczek w wyższe partie gór.
Kupić dobre buty, porządną kurtkę, która nie przemoknie przy pierwszym deszczu, raki czy czekan to już nie problem. Toprowcy zgodnie mówią, że coraz więcej turystów chodzących w góry jest dobrze przygotowanych. Rośnie też zainteresowanie kursami turystyki zimowej, lawinowymi, niektórzy wynajmują przewodników.
Ale cóż z tego, skoro w góry ciągną wszyscy. - Kiedyś powyżej dolin wychodzili prawdziwi turyści, należący do klubów PTTK, teraz każdy organizuje wyjście sam. Staramy się nie używać takich słów jak głupota, ale to określenie pojawia się pewnie w głowach ratowników, gdy widzą, jak beztroska wycieczka przeradza się w walkę o życie. Choć wystarczy trochę zweryfikować plany. Często jest tak, że to data determinuje realizację górskiego planu, nie aktualne warunki. Postanowiliśmy iść w sobotę na Rysy, to idziemy, prognozy nie są istotne - komentuje Jan Krzysztof.
Późna jesień i początek zimy to w Tatrach również czas samotników. Chcą wykorzystać moment, kiedy jest tu dość pusto i w spokoju pobyć w górach. Wtedy, jeśli już zdarzy się wypadek, przeważnie kończy się źle - dotrzeć do poszkodowanego nie jest łatwo, a i urazy są poważne.