Motywem podejmowania wycieczek stają się nie cele estetyczne, lecz rozkosz płynąca ze zwalczania trudności, niebezpieczeństw górskich [...].
Mieczysław Świerz, 1913 r.
Właśnie ten dzień wybrało na wspinaczkę dwóch młodych taterników z Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego – Marcin i Artur. Warunki były sprzyjające – późne lato przeplatane kolorami nadchodzącej jesieni, ubrane w ciepły płaszcz ze słońca, którego jednak z każdym dniem było jakby mniej. Chcąc wykorzystać w pełni sprzyjającą aurę, skoro świt wyruszyli wraz z Anną z centrum Zakopanego, by kilka godzin później stanąć przy wielkiej ścianie szanownej pani – Świnicy, nazywanej jeszcze przez niektórych Dźwinią Skałą. Ten spacer w towarzystwie damy był wspaniały!
Ostatnie spojrzenia młodych Taterników i ich towarzyszki na szczyt Dźwiniej Skały. Fot. Renata Niezbecka
Oczy same wznosiły się ku majaczącym na horyzoncie niedostępnym szczytom. Gdy doszli pod ścianę, dobrze się jej przyjrzeli. Wydawała im się groźna i niedostępna. Jej rzeźba przyprawiała ich serca o kołatanie, burzyła spokój ducha. Nie kreśląc żadnego jasnego planu, w ciszy zaczęli przygotowywać linę. Ich poważne miny zwiastowały przygodę równie poważną i zapewne trudną. Czuli potęgę zbliżającej się chwili.
– Czy to tędy będziemy próbowali dostać się na szczyt? – zapytał Marcin.
– Tędy. Wspinaj się! Naprzód! – odpowiedział Artur, spoglądając w górę.
– Dobrze! Pani wybaczy, ale dalej iść nie może - Marcin zwrócił się do Anny, która przycupnęła na kamieniu. – Pani zostaje!
– Idź! – powtórzył jego towarzysz, kończąc układanie liny.
Poszedł. Pierwszy wyciąg wyprowadził go lekką rysą na połogi teren w linii spadku nienastromionych płyt. Zastanawiając się, gdzie wbić hak, szukając odpowiedniego miejsca, najwidoczniej zapomniał, że zrobić to musi i ciągle szedł w górę. Lina skończyła się równie szybko, jak kontakt wzrokowy z przyjacielem. Jego towarzysz rychło pojął, że i on musi ruszyć. Idąc tak, pokonali pierwsze sto metrów drogi. Spotkawszy się w ścianie pod wiszącym kamieniem, świadomi powagi wyczynu i sytuacji, nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Ich rozpalone twarze mówiły same za siebie – przygoda się rozpoczęła. Artur znalazł odpowiednie miejsce, stabilnie przystanął i zaczął ubezpieczać towarzysza, który ochoczo wchodząc w ścianę, krzyknął tylko:
– Przyjacielu! Coś czuję, że zaczyna się prawdziwe wspinanie!
Marcin podczas prowadzenia. Fot. Renata Niezbecka
Kolejny fragment drogi przeszedł chyżo i pewnie. Równie szybko znalazł odpowiednie miejsce, by wbić jeden z trzech haków. Dotykając rękami skał, odczuwał ulgę, nabierał wiary we własne siły i umiejętności. Im sprawniej pokonywał drogę, tym mocniej wierzył w to, że mu się uda. Niebawem koniec liny wyznaczył miejsce na stanowisko, więc owinął się nią i zaparł nogą o kamień. Podziwiając tatrzańskie szczyty, wyciągnął papierosa, zapalił i czekał.
Artur, choć młodszy i mniej doświadczony, szedł równie szybko. Jego ręce i nogi sprawnie przesuwały się po skale. Wypatrzywszy półkę skalną, ryskę lub cokolwiek nadającego się do złapania, szybko przesuwał rękę. W połowie drogi do swojego towarzysza, gdy wydawać by się mogło, że wszystko co złe już za nim, złapał się półki skalnej, na oko solidnej, która w jednej sekundzie oderwała się od skały... Pofrunął z nią w dół, w taternicką nicość. Odbywszy mimowolną podróż, zawisł w końcu na linie. W tym samym momencie upadek przyjaciela poczuł Marcin – ogromna siła chciała go wydrzeć w kierunku spadającego Artura.
– Żyjesz?! – krzyknął przerażony.
– Pieron, którego złapałem, odpadł, a ja za nim!
Nic mi nie jest! Ściągaj linę!
Nie wiadomo, czy Marcin słyszał słowa swojego towarzysza, poczuł tylko, że lina przestała się napinać i spojrzał w stronę Świnickiego szczytu z wielką ulgą. Zapalił papierosa i zaczął wybierać linę.
– Dobra lina. Wiernie służy – rzucił Artur, dochodząc do Marcina.
– Mówiłem, że dobra. Przecież nowa – odpowiedział mu Marcin, po czym wyciągnął z plecaka butelkę z wodą. Po dłuższej chwili zaczął piąć się dalej. Następny fragment prowadził przez połogie zacięcie. Marcin sprawnie wbijał haki i nim zauważył, lina się skończyła. Przystanął i czekał na Artura, który pojawił się przy nim dopiero po długim czasie.
Taternicy z Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego tuż po zdobyciu szczytu Świnicy. Fot. Renata Niezbecka
Tekst i zdjęcia: Renata Niezbecka
Całość opowieści znajdziecie w GÓRACH, nr 11 (210) Listopad 2011
Z Taternickim
Redakcja