
Pogoda była sprzyjająca przez cały, półtoratygodniowy, okres pobytu. Prognozy nie wytrącały nas z obranych planów. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia – plany kilku zespołów pokrzyżował silny wiatr, który pojawił się pod koniec zeszłego tygodnia… Zamknięte kolejki dostarczały frustracji…
Planowaną drogą aklimatyzacyjną był Mały „McIntyre”. Odpuściliśmy po 7 godzinach torowania, w trakcie których nie doszliśmy nawet pod drogę. Minęliśmy Walkera i pięliśmy się w górę. Staraliśmy się i tempo nie było złe. W końcu pokonały nas jednak te masy niezwiązanego ciężkiego śniegu. Wbijanie się w drogę około dziesiątej nie miało sensu. Również powrót na dół nie był prosty - narty stały w linii spadku stoku... do Leshaux powróciliśmy skonani. Postanowiliśmy zjechać na dół i udać się na główny cel. Pracę domową z aklimy uznaliśmy za odrobioną.
Po szychcie postanowiliśmy solidnie odpocząć. Po pełnych dwóch dniach restu udaliśmy się do Argentiere. Po krótkim noclegu (nie mogłem zasnąć i spałem pełną 1 h) wbiliśmy się w północną ścianę Les Droites na Ginat’ a. Droga była w warunkach. Gnaliśmy jak psy spuszczone ze smyczy i kilka godzin przed zmrokiem zameldowaliśmy się na przełączce kończącej drogę. Problemy pojawiły się w zejściu, które ciągnęło się okrutnie. Zapadaliśmy się po kolana, dodatkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem schroniska Couvercle. O trzeciej nad ranem zdecydowaliśmy się na rajd non stop do Montvers. Spałem w marszu. Pamiętam jedynie poklatkowe obrazy, momenty gleby bądź walki o równowagę. Czułem się jakbym szedł po asfalcie - akurat lodowiec w przeciwieństwie do zejścia spod ściany był dość zmarznięty. Finalnie na peronie zębatki zameldowaliśmy się około siódmej. Oczywiście po pokonaniu drabinek.
Kolejnego dnia opuścił nas Krzysiek. Zaropiałe obtarcia piszczeli zadecydowały o powrocie do domu. Krzyś zabrał się z Marcinem Michałkiem i Adasiem Pieprzyckim. Chłopcy nie wbili się w drogę klasyczną na Dru (technical problem z kolejką – pech). Zrobili wschodnią diretę na Agile de Midi.
Z Marcinem udaliśmy się do Argentiere odebrać sprzęt spod ściany. Pojawiają się prognozy o mocnym wietrze. Wahamy się, co począć, w końcu po noclegu w Cham udajemy się na Valle Blanche. W planach mamy jedną drytoolową drogę, po której chcemy wracać do domu. W piątek wbijamy się w drogę
Hit Machine III 4 M6 250 m i po dwóch wyciągach orientujemy się, że to wyschnięty lodospad… cóż, opis przewodnikowy był zbyt lakoniczny. Niedosyt wspinania pozostaje. Po pół godzinie wbijamy się w
Star Academixte M6. 250 m na Pointe Lachenal, które okazuje się dwu i pół wyciągowym przyjemnym technicznym wspinaniem.
Do Cosmiqa wracamy nasyceni. Kolejnego dnia zjeżdżamy na nartach na dół i wsiadamy w samochód, by wrócić do domu z poczuciem wykonanej misji.
Więcej:
www.kw.warszawa.pl