Wojciech Todur: Temperatura spada nocą poniżej 20 stopni. Większość z nas najchętniej nie wychyliłaby nosa za drzwi, tymczasem dla himalaistów to pewnie nic wielkiego?
Krzysztof Wielicki*: Ludzie dzielą się na tych, którzy kochają zimę, i tych, którzy jej nienawidzą. Ci, którzy chodzą w najwyższe góry świata, muszą się zaliczać do tej pierwszej grupy. Nas zimno nie boli. Dużo gorszy jest przenikliwy wiatr, a przede wszystkim wilgotność.
Jakiej najniższej temperatury pan doświadczył?
- Gdy szedłem na Mount Everest, na przełęczy były minus 42 stopnie, a na szczycie pewnie 3-4 st. mniej. Proszę mi wierzyć, że to da się wytrzymać.
Osoby, które były bliskie zamarznięcia, mówią, że przychodzi taki moment, gdy chce się bardzo spać.
- Mam za sobą takie doświadczenie. To było w drodze na K2. Może się wydać dziwne, że na takim chłodzie człowiek jest w stanie zmrużyć oczy. Wiedziałem, że jeżeli na chwilę stracę kontrolę nad organizmem, zasnę nawet na sekundę, to już nigdy nie wrócę do domu. Uratowało mnie śpiewanie (śmiech). Zacząłem śpiewać, senność odeszła i przetrwałem.
Dalszy ciąg wywiadu:
wyborcza.pl/1,75478,6133203,Spiew_uratowal_mi_zycie.html