Wszyscy milczeli i patrzyli się na nią. Ona milczała tak jak oni, ale nie patrzyła się na żadnego z nich. Przeszła środkiem sali, w równym stopniu ignorując zdobywców Doliny Pięciu Stawów szlakiem jak i południowej ściany Zamarłej Turni, nawet solowych.
Skórzane spodnie na nadzwyczaj długich nogach, nadzwyczaj długie rzęsy, nadzwyczaj zielone oczy i nadzwyczaj blond włosy, na dodatek nadzwyczaj kręcone oraz nadzwyczaj elegancki chód, podczas którego nadzwyczaj piękne biodra wykonywały nadzwyczaj koliste ruchy spowodowały, że normalnie nadzwyczaj pewni siebie młodzi ludzie stali się nadzwyczaj cisi i nadzwyczaj zdekoncentrowani.
Podeszła wprost do stolika, przy którym siedział jedyny chłopak, który siedział spokojnie i zamiast patrzyć na nią, z ironiczną mina obserwował resztę sali.
- Przyszłam potwierdzić, czy widzimy się jutro tak, jak to ustaliliśmy - powiedziała, oczywiście nad wyraz seksownym głosem, który według wszystkich, którzy wtedy tam byli, był jeszcze bardziej zniewalający niż głos Poli Negri, a przecież ten, miał tę przewagę, że nikt go nie słyszał i ograniczała go tylko ich fantazja.
Chłopak, jak gdyby uznał, że nie zasłużyła sobie na przywilej usłyszenia jego głosu, popatrzył na nią zawadiacko i tylko skinął potwierdzająco głową. Kobieta uśmiechnęła się w sposób, który mógłby sugerować, że w tej chwili cały świat składa się tylko z tego jednego chłopca, odwróciła się, wyszła ze schroniska, odpaliła zaparkowany pod ścianą Roztoki motocykl Henderson (ależ musiała jeździć, że się tam dostała; ależ musiała mieć pieniędzy, że stać ją było na takiego potwora - mało który z nich w ogóle marzył o posiadaniu liny) i odjechała.
Chłopak powrócił do snutej przez siebie opowieści. Jak zwykle opowiadał o Żabim Koniu, o biciu haków na Galerii Gankowej, o strasznych zerwach Lodowego Zwornika i o wielu innych rzeczach, o których tak bardzo lubił opowiadać równym sobie wiekiem oraz starszym taternikom, którzy nigdy nie byli ani będą na jego poziomie; tym razem największą satysfakcję czerpiąc nie z ich podziwu dla jego umiejętności, ale z tego, że po ich minach było widać, że aż ich rozsadza, żeby dowiedzieć się czegoś - nie o górach, ale o jeszcze ciekawszym niż one zjawisku, które widzieli przed chwilą, a o którym on ostentacyjnie milczał.
Chłopak miał na imię Wiesiek, był 1932 rok.
II
- A więc przyjechała pani z Warszawy specjalnie po to, żeby napisać o mnie artykuł? Fiu, fiu - powiedział Wiesław usłyszawszy otwierające się drzwi salki gimnastycznej Towarzystwa "Sokół". Nie przerwał treningu, właśnie się podciągał. Kobieta stała chwilę w drzwiach, czuł jej wzrok na swoich muskułach, czuł jej podziw. Wiedział, że podciąganie się plus kilka ćwiczeń na kółkach oraz na koniu z łękami musi zrobić wrażenie.
- Tak. Ilustrowany Kuryer Codzienny był bardzo zainteresowany przedstawieniem sylwetki... - szukała odpowiedniego określenia - najlepszego w Polsce alpinisty. - nic oryginalnego, to akurat wiedział - Od razu się zgłosiłam na ochotniczkę, jak zobaczyłam pana zdjęcie. Wie pan które. To z włosami na bok, z lokiem, w swetrze i z taką, taką liną. Ma pan tam takie spojrzenie. Wygląda pan jak, jak - znowu szukała odpowiedniego określenia, była wyraźnie podekscytowana - jak bóg wojny!
Bardzo lubił, kiedy piękne kobiety, na co dzień władcze i pożądane, traciły głowę, plątał im się język i trajkotały głupiutko jak panienki świeżo po małej maturze. Nie zdarzało się to znowu tak rzadko.
- Czego chce się pani dowiedzieć?
- Ach, co pan czuje podczas wspinaczki i jaka jest pana ideologia chcę się dowiedzieć od pana! - Na to akurat pytanie miał doskonale przygotowaną odpowiedź. Przerwał na chwilkę ewolucje na koniu, zniżył timbre głosu i rzekł:
- I po co miałbym sobie zepsuć całą rozkosz szesnastogodzinnej walki w ścianie i opowiedzieć, czy napisać, co czułem i jaka jest moja ideologia? Na stu bitych stronicach nie zmieściłbym cienia z tej wspaniałej tęczy wrażeń… - wiedział, że ta odpowiedź jest niezawodna. Oczy pani dziennikarz robiły się coraz bardziej maślane.
- Widzi pani, to bardzo proste - ciągnął Wiesław - Trzeba zdjąć buty, zaśpiewać Tango Milonga, związać się liną i - wyjść na wierzchołek. Żadna filozofia. - wrócił do ewolucji gimnastycznych, do tych łatwiejszych i mniej męczących, ale dość efektownych dla niewprawnego oka; pilnował, żeby ładnie wyglądało, ale żeby oddech nie był przyspieszony. Chciał, żeby jego głos nie zdradzał najmniejszych oznak zmęczenia - Nie usiłuję wyrażać swojego zachwytu dla gór, bo nikt tego nie potrafi. Żaden w ogóle człowiek. Są miłośnicy parodii uczuć i mają mi za złe, że mówię o wszystkim, a nigdy o tym, co czułem. Kiedyś pewien zacny staruszek, co już 45 lat wychodzi tylko na pięć najwyższych szczytów, radził mi, żebym został bokserem. Ze staruszkami nie można się kłócić ani bić – za to jednak jego dróg używam tylko w zejściu, bez zjazdów na linie…
Szło doskonale. Na tę okazję miał jeszcze jedną, ostatnią historyjkę.
- Opowiem pani coś. Trzy lata temu. Ściana nade mną wspaniała - przewieszona. Gdyby ją postawić do góry nogami, byłaby dużo łatwiejsza, byłby taras za tarasem - ale wtedy nie poszedłbym tam - opowiadając cały czas wykonywał ewolucje gimnastyczne, dziennikarka wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Był jak fakir, który zaklina węża grą na fujarce, z tym, że zamiast fujarki miał piękne słowa i jeszcze piękniejsze ciało, a wiadomo, że lepiej od tego działają już tylko gitara i aparat fotograficzny, na które go nie było stać. - Coraz trudniej i groźniej... Na pionowej skale, w wąskiej szczelince, rośnie mizerny, zagłodzony kwiatek. Ta szczelinka to najlepszy chwyt. Jednak nie zniszczyłem go. Ominąłem go – „wariantem”. Nie jestem mistykiem, ale... - tu zawiesił głos, gdyż przez krótką chwilę wydawało mu się, że chyba trochę przesadza i w równym stopniu flirtuje z panią dziennikarz, co z kiczem. Chociaż, raz kozie śmierć, dokończył - ... ale czuję duszę kwiatka!
Zagranie ryzykowne, ale skuteczne. Gdyby nie chodziło o coś tak wzniosłego jak uczucia kobiety, można by powiedzieć, że wpatrywała się w niego jak cielę w malowane wrota. Postanowił postawić kropkę nad "i". Wyglądał pięknie, chwycił ją za rękę i rzekł:
- Może chciałaby pani jutro pójść się ze mną powspinać?
III
Grę z kobietami prowadził dokładnie tak samo sprawnie jak wyciągi na drogach, więc było jeszcze dość wcześnie, kiedy związani liną usiedli na szczycie Mnicha, a słoneczko świeciło pięknie. Wybrał idealną drogą dla panienki, czyli krótką, efektowną i niezbyt trudną, żeby nie mieć niespodzianek. Zaczęli drogą Robakiewicza, potem przenieśli się nieco dalej, żeby miała szansę zupełnie sama pokonać prawdziwą przewieszkę. Używała kolan, łokci, trochę pomelzaczyła, ale szczęśliwa dotarła na szczyt. Powiedział jej, że to tak właśnie trzeba i że świetnie jej poszło. Opisał panoramkę, która w tym miejscu ma wielki plus, gdyż mało widać. Chichotała po każdym jego żarcie. Właściwie to chichotała cokolwiek mówił. Był sobą zachwycony.
- Niech pani stanie prosto. Bez tego nie poczuje pani prawdziwej przestrzeni. Będzie pani znała tylko kilka kolorów z tej wspaniałej tęczy wrażeń, którą wczoraj pani opisałem. - to był właśnie idealny moment na jego popisowy numer.
- Kiedy, ja się boję. Ach, jakie tu przepaście. Ja spadnę. Będzie musiał mi pan pomóc. Albo jednak nie. Albo tak - dokładnie tak i podobnie się chwilę z nim przekomarzała i kiedy obiecał, że będzie ją trzymał mocno, zgodziła się. Chwycił ją delikatnie za rękę, wsuwając swoje palce między jej palce, a ona powoli zaczęła się podnosić. Stanął za nią, chwycił ją nad biodrami, aż w końcu wyprostowała się. Wiatr rozwiewał jej włosy, rozłożyła ręce. Wyglądali dokładnie tak, jak dwadzieścia lat wcześniej wyglądała para młodych, zakochanych ludzi na dziobie statku RMS Titanic. Wtedy zaczął jej powoli szeptać do ucha:
- Skała ucieka spod mych stóp... lecz nie wzywałem pomocy..., alem tu dzisiaj przyszedł w nocy... gdzie leży mój... skrwawiony trup. - przytulił ją nieco mocniej, nie opierała się, odchyliła głowę do tyłu, kładąc ją na jego ramieniu. Chyba zamknęła oczy - Tyś świadkiem mym, nie płakałem... Nie całowałem martwych warg... Anim nie tulił swoich bark... Krwi swej do ręki nie brałem... - włożył jej jedną rękę pod bluzkę i dotknął jej piersi. Poczuł się niemal spełniony jako taternik i poeta, została mu już tylko jedna strofa - Alem wszedł w zerwy twoich skał... I wydostałem się na szczyt... tam stałem długo szczęścia syt... wiatr mnie poranku w wieczność zwiał. - przy słowie "wiatr" położył delikatnie rękę na jej policzku i lekko skierował jej twarz w stronę swojej, przy "wieczności" ich wargi niemal już się dotykały, a zaraz po słowie "zwiał" miało dojść do tego, co wczoraj zaplanował jako punkt kulminacyjny wspinaczki z panią dziennikarz, natomiast, ku jego zdziwieniu, ta wyrwała mu się tak energicznie, że mało brakowało, a poleciałaby gdzieś w stronę Morskiego Oka.
Patrzył na nią pytającym wzrokiem, nie wiedząc, co ma powiedzieć, gdyż wykorzystał już swój najlepszy wiersz i najlepszą prozę, a poza tym, w ogóle nie rozważał takiej sytuacji. Ona też się na niego chwilę patrzyła, zrobiła poważną minę i powiedziała słodkim, ale jednocześnie troszkę strasznym głosem, którego nigdy wcześniej, a szkoda, nie słyszał od kobiety:
- Wiesiek. Zdobądź dla mnie Szklaną Górę.
IV
Wincenty często śnił o zachodniej ścianie Łomnicy. Jak sam mówił, w parnych majakach snów zjawiała mu się raz po raz ta niesłychana, tajemnicza zerwa ludzką nienaruszona stopą. W gorączkowych nocnych widziadłach stawał nad uskokiem wiszaru jak wiking na bocianim gnieździe swego korsarskiego statku. Wiatr rozrzucał mu włosy, wyciągał ramiona przez siebie i z krzykiem, głową na dół, rzucał się w toń niezgruntowaną. Rafa koralowa zaczarowanej ściany leciała szybko do góry – a on uderzał z rozmachem w kipiel zieloną, która z sykiem pękających baniek zamykała się ponad nim. Budził się ze snu zlany śmiertelnym potem.
Tak działo się tylko podczas dobrych nocy. Miał jeszcze inne sny o Łomnicy, ale tego już nikomu nie opowiadał. Uciekał spod zachodniej ściany Łomnicy widząc i czując na sobie coraz większy cień. Góra miała szary granit i blond włosy. Granie Durnego i Łomnickiego Ramienia zacieśniały się coraz bardziej, były to ogromne, kobiece nogi z bardzo eleganckimi butami. Uciekał i płakał, aż w końcu dusił się pomiędzy udami pięknej kobiety, która w jego śnie była jednocześnie masywem Łomnicy. Na jawie, była ona kiedyś jego kobietą, ale powiedziała mu, że dotykać jej jest godzien tylko zdobywca Szklanej Góry, a on, co najwyżej, może całować jej palce u stóp. Piękna kobieta i piękna góra. Zabijały go dwie największe miłości.
Z tego snu nie budził się zlany śmiertelnym potem. Wstawał, zakładał na nos okulary i jeszcze raz przeglądał wszystkie zgromadzone przez ostatnie trzy lata materiały. Zniekształcone perspektywą zdjęcia ściany, jedna, jedyna doskonała fotografia Szklanej Góry z Pośredniej Grani, którą znajomy – Jaszcz, wykradł dla niego z archiwów PTT, wykonany przez siebie z plasteliny model ściany, rysunki nakreślone podczas niezliczonych wycieczek granią Kościołów, setki stron notatek. Siedział do rana i przeglądał przekrwionymi oczyma ciągle te same materiały i coraz bardziej nienawidził swojej pracy polonisty, a za oknami czasem biły pioruny, a czasem nie (...)
Dokończenie Bujdałki można znaleźć tutaj.
Autor: Hubert Jarzębowski - przewodnik tatrzański III klasy, pilot wycieczek, student filologii polskiej i słowiańskiej, początkujący tłumacz, Yesman (mówi "tak" życiu).
Źródło:
www.nieznanetatry.pl