22.09.2009
Mam jedną noc za sobą w obozie I na około 6300 m. Nawet bez bólu głowy, bo wysokość znoszę dość dobrze, ale z pół nocy kaszlałam. Andrew z kolei nie spał, bo rozłupywało mu głowę. Prawie nic nie zjedliśmy. Rano stwierdziliśmy, że nie da się opisać, ani nikomu opowiedzieć słowami, na czym polega aklimatyzacja, jeśli człowiek sam przez to nie przejdzie. Droga do jedynki nie za trudna, ale bardzo nieprzyjemna, szczególnie kiedy trzeba przejść przez pinatenty. Musicie sobie wyobrazić wejście mniej więcej 100 razy do góry i 100 razy w dół pomiędzy mostkami lodowymi, przeskakiwanie przez szczeliny z wyważającym plecakiem i do tego wszystkiego świeci tak bardzo słońce, że wysusza gardło po paru minutach. Istny labirynt, w którym człowiek marzy by się wydostać jak najprędzej. Dostaliśmy trochę w kość przez nasze ciężkie plecaki. Zawsze sobie człowiek powtarza, że przy pierwszym wyjściu nie może być za ciężko, ale jakby nie było, trzeba zabrać wszystko od zera: namiot, żarcie, gaz, palniki, śpiwór, karimatę i jeszcze coś do spania, by nie zmarznąć. Nasz namiot z obozu I chcemy przenieść wyżej do obozu II (około 6800 m) przy następnym wyjściu. A następne będzie już jutro. Chcemy się lepiej zaaklimatyzować, idealnie byłoby spędzić dwie noce w obozie II, ale jedna też będzie dobra. Przy ataku szczytowym i tak będziemy musieli spać w dwójce (ruszymy do dwójki bezpośrednio z bazy).
Jak wygląda sytuacja w bazie? Powiem szczerze że większości ludzi nie znam. Większość z nich myśli tylko o wierzchołku centralnym, co akurat mnie i Andrew nie interesuje. O wierzchołku głównym myśli zaledwie parę osób: ja, Andrew, Juainto Orizabal. Mario z Włoch i być może Horia z Rumunii. Tak naprawdę to ten odcinek spędza nam sen z powiek...
Więcej:
kingabaranowska.com