13.09.2009
Dotarliśmy do bazy chińskiej na 5 tys. metrów. To nie była zbyt długa droga jeepem. Ale w końcu udało się poczuć Tybet z charakterystycznymi domami, dziećmi usmarkanymi na drodze, totalna bieda. Jednak to właśnie Tybet wolę 100 razy bardziej niż wcześniejsze chińskie wioski. Ludzie bardziej ludzcy, bardziej życzliwi i tacy mimo wszystko wyobcowani na tej swojej, nieswojej ziemi. W bazie chińskiej króluje flaga chińska na namiocie oficera łącznikowego, mimo że to środek Tybetu. Jakoś smutno się na to patrzy. Niby wszyscy pogodzeni ze stanem rzeczy, ale jedni bardziej dumni, a drudzy jacyś skopani. Po południu rozpoczęły się twarde negocjacje z chińskim oficerem łącznikowym a propos dotarcia do bazy i wynajęcia jaków na nasze rzeczy. Tak naprawdę jesteśmy już na wyciągniecie ręki w tej bazie głównej pod Shisha Pangma, bo to tylko dzień drogi, ale... wcale nie jest łatwo. Bo oni wiedzą, że my potrzebujemy dotransportować kilka ton bagażu, bo przecież nie po to przyjechaliśmy z różnych zakątków świata, by patrzeć się na Shishę z daleka. Mają nas w szachu.
Więcej:
kingabaranowska.com