Masz wrażenie, że wspinanie w piachach jest niedoceniane?
Doceniane jest na pewno przez osoby, które się w nich wspinają :-). Faktycznie, w mediach szumu nie ma, ale co tu się rozpisywać o drogach w okolicach VI.4–VI.5, i to robionych w większości RP. Cyfra niska, a emocji dużo – poniekąd dlatego tam wracam.
Skąd wzięło się twoje umiłowanie dla tego rodzaju skały?
Na Zachód się najeździłem i nie chce mi się już siedzieć tyle czasu za kółkiem. Poza tym wspinanie za miedzą jest konkretne i nie czuję nawet potrzeby ciągłych wypadów na West. W Czechach jestem praktycznie w każdy weekend, więc mam możliwość patentowania i wspinania OS. Staram się jednak bywać ze dwa razy w roku w Hiszpanii – tak dla „odmułki”. W piasku wspinanie jest trochę inne, więc dobrze uzupełnia to typowe, które znamy z Hiszpanii czy Francji. Niesamowite jest uczucie, kiedy nie stoisz i nie trzymasz, a jednak przemieszczasz się do góry :-) albo kiedy idziesz rozkminić drogę i okazuje się, że nie jesteś w stanie porobić miejsc, zjeżdżasz, ściągasz linę i ciśniesz ją w ciągu, a po odcinku sportowym wbijasz bezpowrotnie w rajbas albo komin i mocno spięty wyłazisz na pika – doznania niezapomniane.
Kante Philosopy Xc, Dóm, Labské Pískovce. Fot. Grzegorz Lisowski
„Za jeden brzeg oddaję Hiszpanię, a za drugi Francję” – podtrzymujesz opinię o Labaku?
No, może trochę przesadziłem. W Hiszpanii i Francji też są konkretne miejscówki z superskałą i fajnymi drogami i na pewno będę tam jeździł, bo jest to znakomitą odmianą. Wynik też gdzieś przecież trzeba robić :-). Dlaczego właśnie Labak, Teplice i Adršpach, a nie Hejszowina?
Przede wszystkim chodzi o wielkość i jakość skał. Większość dróg w tych rejonach jest naprawdę piękna. Labak i Skalne Miasto świetnie się zresztą uzupełniają, w tym pierwszym skała jest często kolorowa i nieźle urzeźbiona, a w Teplicach czarno-biała, o skąpej rzeźbie, bardzo technicznych i wymagających liniach. Inną sprawą jest też to, że nie przepadam za wspinaniem bez magnezji. Uznaję ogólnie przyjętą przez środowisko zasadę nieużywania chemii na Szczelińcu i jeśli już się tam pojawiam, to po prostu robię sobie łatwe drogi. Szkoda, że na części z nich ta zasada nie obowiązuje. Konwencja powinna dotyczyć wszystkich, albo inaczej – wszyscy powinni ją respektować – wtedy miałoby to sens.
Wbijanie w przemagnezjowane drogi zgodnie z zasadami to jak startowanie do biegu w trampkach, no, ale tak też można :-). Poza tym podróż do Decina zajmuje tyle samo czasu co do Pasterki, więc wybór jest dla mnie oczywisty. W Labaku czuję się tak jak kiedyś w Sokołach, mamy bazę, ekipę – wiem, że jestem u siebie. Ale tak naprawdę to najbardziej ciągnie mnie właśnie do Skalnego Miasta. To tutaj znajdują się najpoważniejsze cele. Drogi są cholernie wymagające; nawet jak je robisz w AF-ie, to już możesz się cieszyć.
Przeliczasz wyceny ze skali saksońskiej na krakowską czy francuską, a może już to ignorujesz? Nie masz dość takiego przekładania?
Nie ma to sensu, bo w Polsce już się prawie nie wspinam, a środowisko stałych bywalców posługuje się wyłącznie skalą saską. Przeliczanie na francuską też jest nienaturalne, ale jakoś te drogi na lezec.cz czy 8a.nu trzeba klepnąć :-). Zresztą, co tu tłumaczyć, wbijasz w drogę
i sam czujesz, co jest grane :-). Wiele linii ma tą samą wycenę saską, a inny odpowiednik francuski, ale to jest opisane na czeskim portalu lezec.cz czy bardziej „radykalnym” dolnizlebcompany.com.
Jak to jest być wspinaczem mieszkającym w Poznaniu? Jak wygląda środowisko? Bulderujesz?
Niełatwo. Za daleko, żeby jeździć w skały na jeden dzień, a za blisko, żeby nie jeździć co weekend. Środowisko jest liczne, ale podzielone, podobnie jak w innych miastach. Mamy ekipę bulderową, klubową oraz niezrzeszoną. Nic nowego, we Wrocku jest to samo, tam zresztą jest kilka ścianek, które dzielą wspinaczkową społeczność na kilka grup.
Na buldering jestem w zasadzie „skazany”, gdyż Poznań oferuje świetne możliwości w tym zakresie, czego nie można powiedzieć o wspinaniu z liną. Dlatego też poziom wspinania skalnego jest niewspółmiernie niski do tego na baldach. Na prawdziwą ścianę jeździmy niestety do Wrocka. W styczniu i lutym jesteśmy we Wrocławiu co tydzień, robiąc formę przed corocznym marcowym wyjazdem do Hiszpanii.
Od szpiegów słyszałem, że jesteś niezłym gadułą. Prawda?
Skoro tak mówią, to pewnie tak, ale jak już gadam, to najczęściej o wspinaniu :-).
La Bomba Xb, Labak. Fot. Michał Janik
Jak dogadujesz się z Czechami?
Po czesko-polsku :-). Najbardziej mnie śmieszy, jak Czech zaczyna do mnie nawijać po angielsku, mówię wtedy: weź, człowiecze, mów normalnie, w swoim języku.
Pijasz piwo? Masz ulubione?
Trochę go wypijamy, nawet w skały targam, ale postanowiłem nie zwozić do domu. Wspin w Czechach i piwo to jedno, nie da się rozłączyć. Ulubionych mam kilka różnych :-), na przykład Staropramena, Svijanské oraz Budweissera, a za Lobkowiczem nie przepadam.
Widziałeś „Sharp End”?
Jasne, kilka razy. Kultowy film, chociaż do wyniku 8-10 beers, szczególnie w jeden wieczór, jeszcze się nie zbliżyłem :-).
Masz miejscowych guru, a może sam już nim jesteś? Jak dogadujesz się z lokalsami?
Szczególnym szacunem darzę Jirkę Slavika, Jindrę Hudečka, Bernda Arnolda, Ondrę Beneša, Tomáša Sobotkę i Luboša Mazla. Za tworzenie megadróg, wspinanie z prawdziwą pasją i konkretną psychę.
A czy jestem nim sam? Na pewno nie mnie o to pytać. W każdym razie nie uważam siebie jeszcze za prawdziwego piaskarza, gdyż wspinam się tam pełną gębą dopiero od około sześciu lat i ciągle mi się trzęsą portki. Zazdroszczę tym Czechom, którzy swoją przygodę ze wspinaniem zaczynają totalnie od piasków i nie są „skażeni” asekuracją w innych rejonach. Relacje z lokalsami są bardzo dobre. Większość wspinających się tutaj osób to „piaskowe dziadki” i po prostu wszyscy się mniej lub bardziej znają. Mało jest przypadkowych ludzi.
Preferujesz długie linie?
Tak, preferuję długie drogi. Jest na nich po prostu więcej wspinania, poza tym dłuższy wysiłek zawsze bardziej mi leżał. Jednak w piaskowcu przystawiam się do wszystkiego: od krótkich „kwasików” do siedemdziesięciometrowych maratonów. Wspinanie tutaj ma tak ciekawy charakter, że szkoda nie robić też linii króciutkich, które tak naprawdę są i tak dwa razy dłuższe od Żubra czy Primabaleriny w Sokołach. Zresztą, większość puszczalskich dziesiątek już zrobiłem, teraz zaczyna się prawdziwa jazda, cyfra jest nadana pi razy drzwi, a trudno na maksa, szczególnie kiedy panują wyższe temperatury.
Labak słynie z długich dróg, słyszałem historie o wspinaczu, któremu sześćdziesięciometrowa lina nie pozwoliła dojść do topu. Jak to jest naprawdę?
Sześćdziesięciometrowa? Na takiej linie nie skończysz połowy dróg na prawym brzegu. Mi się kilka razy siedemdziesiątka skończyła, bo myślałem, że jakoś dowlokę do stanu. Mam nawet kumpla, który będąc na siedemdziesiątym metrze, wyciągnął asekurantowi linę z przyrządu – czasem ciekawe rzeczy się dzieją.
Z drugiej strony wysokość ścian toleruje wiele błędów wspinaczy, sam byłem świadkiem, jak pewnemu nestorowi czeskiego wspinania półwyblinka otworzyła zamek przy opuszczaniu partnera, a tego wyhamowywała cała ekipa, rzucając się na linę i paląc skórę do mięsa. Gość, jak już go opuścili, usiadł sobie na kamieniu i rzekł znamienne: Ty vole, ja více s vámi nelezem :-).
Czy wspinanie w piaskowcach przekłada się na osiągnięcia w hiszpańskim wapieniu, na przykład na kaloryferkach?
Myślę, że tak. Przed jesiennym wyjazdem do Hiszpanii staram się wspinać po określonych drogach, które mają wytrzymałościowy charakter i robić taki rajd po rejonie. Istnieje sporo dróg, które mają różnego rodzaju ściski, krawądki, a więc chwyty, po jakich wspinamy się na Weście, a wiele linii jest bardzo długich, o wytrzymałościowym charakterze.
Z drugiej strony nie ma tak dużo skręcania, większość miejsc pokonuje się na frontala, nawet w pionie ruchy są mocno bularskie. Inna historia to kanty, wspinanie po nich średnio się przekłada na West, jest tam dużo haczenia piętą, wyważania. Jednak traktuję je jako cele same
w sobie, gdyż ich pokonywanie jest kwintesencją wspinania.
Podczas onsajtu na Déversé Satanique 8a+ w Gorges du Loup. Fot. Mateusz Gruszka
Wspomnij, jak dołączyłeś do elitarnego klubu 8b os pl?
Był to okres, kiedy mogłem sobie pozwolić na trochę więcej treningu niż teraz. Jeździłem co tydzień na wrocławski Eiger przez styczeń i luty, dzięki czemu wyrobiłem sobie jakąś foremkę. Pojechaliśmy w marcu 2009 roku do Hiszpanii na dwutygodniową objazdówkę, zmieniając rejon co jeden albo dwa dni. We wspinaniu bardzo lubię różnorodność, więc fajnie jest się wspinać na przykład po kaloryferach, a następnego dnia po krawądkach w zupełnie innej skale. Z jednej strony może trochę trudniej rozwinąć skrzydła, ale stąd też wzięła się moja umiejętność szybkiej adaptacji do danego rodzaju skały. W zasadzie wystarczały mi 2–3 dni wspinu w skale po zimowej absencji, aby robić już jakieś „ósemki a” onsajtem.
Co do samego wyjazdu i drogi, to na sukces złożyło się kilka czynników. Dopisała pogoda, była dobra, sprężona ekipa, motywujący doping całej groty i kilka ominiętych wpinek. Byłem bardzo szczęśliwy, gdyż dałem z siebie wszystko, nie popełniając żadnego błędu. Zresztą droga (Trasnochando na Bovedonie) jest w moim stylu – wytrzymałościowe wspinanko w coraz większym przewisie, im wyżej, tym trudniej, z mocną, krawądkową sekwencją nad końcowym okapikiem.
Odwiedziłeś całkiem sporo rejonów w Hiszpanii. Polecisz nieznane, a warte przetestowania?
Bardzo polubiłem Chulillę, ze względu na atmosferę tego miejsca i trochę piaskowcowy klimacik w sensie długości dróg i charakteru wspinania. Mniej znany w Polsce rejon to Sadernes – świetne miejsce na wakacje, gdyż można siedzieć z rodziną na Costa Brava i dojechać do niego w niecałą godzinę. Skała jest nieco inna niż w typowych wapiennych rejonach południa, trochę przypomina klockowatą prawą lodówkę na Mišji, przez którą przelewają się czasem nacieki. Wspinanie miodzio. Przepadam również za Montgrony. Jest to rejon, który oferuje bardzo różnorodne formacje, gdzie drogi są niełatwe i mają bardzo urozmaicony charakter. Coś w stylu francuskiego Claret, tylko więcej tufasów i ładniejszy kolor.
Frankenjura jest drastycznie inna od piachów i Hiszpanii. Jak sobie tam radzisz?
Zrobiłem kiedyś kilka 9 i 9+ w sajcie, w RP praktycznie nic. Bardzo fajne i wymagające wspinanie. A pierwsze wpinki, szczególnie na starych klasykach, też czasem nie rozpieszczają :-).
A tak na serio, to jest wiele cech, które łączą wszystkie te rejony, ale są oczywiście i różnice, o których wspomniałem wcześniej. Znajdziemy w piachach drogi po małych frankenjurajskich dziurkach, jak na przykład
Last minute Xc (8a+), czy też długie i wytrzymałościowe, jak
La bomba Xb (8a/a+) lub
Inkvizice Xb w Teplicach. Ale jest mnóstwo linii o całkiem niskich wycenach, wymagających umiejętności wspinania na tarcie, klinowania rąk i reszty ciała w szparach czy po prostu opanowania emocji i zachowania spokoju.
Tam faktycznie osoba specjalizująca się w wapieniu mogłaby mieć pewien problem. Jednak wszystko jest dla ludzi i – jak w każdej innej dziedzinie – trening czyni mistrza.
Skomentuj incydentalne wizyty w Labaku Alexa Raczyńskiego i innych naszych tuzów wspinaczkowych. Bywałeś przewodnikiem?
Alex wspina się bardzo dobrze, jest mocny i pełen młodzieńczego wigoru, więc jest skazany na sukces w każdym rejonie. Na razie widzę, że woli się wspinać na Zachodzie. No i dobrze, bo co ma chłop tracić energię na jakichś łatwych drogach, jak może robić światową cyfrę. Na piaski przyjdzie czas. Świetnie też sobie radzą Lukas (Łukasz Mirowski), Vaison (Tomek Zwolak), Wiśnia (Paweł Wiśniewski), Jasiu Paker Krajewski, Murek (Marek Pobran), Sławo Cyndecki, Andrzej Lipka oraz ciągle pędzący, ale megawkręcony Serek (Mariusz Serda). Ten pierwszy specjalizuje się w robieniu poważnych klasycznych linii, a reszcie dychy, a nawet jedenastki niestraszne (póki co nie frankońskie :-)). Praktycznie coweekendowym gościem jest też Robert Rob Woroniec, dla którego psycha nie jest ograniczeniem, a ulubioną formacją są megatechniczne slaby. Jednak najlepiej w piasku (zresztą gdzie indziej też) wspina się Adaś Pustelnik. Ciągnie konkretne drogi w świetnym stylu, czym się zresztą nie chwali. Szczególnie dziesiątki be onsajtem budzą szacunek. Poza tym chwała mu za wszechstronność.
Na Halloween Xc, Bleší Trh, Labské Pískovce. Fot. Konrad Saladra
Tak, lubię snuć opowieści o drogach, gdyż jestem konkretnie zakręcony na punkcie wspinania, Wielu twierdzi, że jestem monotematyczny, ale co tam. Za przewodnika robię ciągle, bo ciągnę w te skały najróżniejsze ekipy, żeby w ogóle mieć się z kim wspinać. Raz nawet przyuważyłem mojego ziomka w połowie ściany kompletnie bez szpeju. Wiesz, pierwsza wpinka wysoko, więc jak się zorientował, że zapomniał, to już było za późno. Szybko go wyposażyłem w niezbędny ekwipunek, bo na szczęście robiłem drogę obok.
Jakie drogi poleciłbyś Łukaszowi Dudkowi?
Jak go znam, to sobie sam wybierze. A tak na marginesie, to Łukasz nie jest taki zielony w te klocki. Przyjeżdża okazjonalnie z Pandą i pokonuje trudne drogi. O konkretach niech chłopaki sami napiszą, nie chcę być kronikarzem, szczególnie że ktoś mógłby sobie tego nie życzyć.
Widzałeś Adama Ondrę w akcji?
Mieliśmy okazję przebywać z nim i jego familią podczas wojaży po Hiszpanii w marcu zeszłego roku, kiedy siekał 8c+ w sajcie. Robił je jedną po drugiej, a warun – na przykład w Etxauri – nie był optymalny, bo było dosyć mokrawo. W piaskach go nie spotkałem i myślę, że nie jest tam częstym gościem. Tym większy szacun za robienie supertrudnych i psychicznych dróg w tej skale. Jakiś czas temu wspominałem o jego onsajtowym przejściu
Klasiki na teplickiej Hlášce czy o
King Line w Labaku bodaj w drugiej próbie – kosmos.
Miałeś jakieś typowe dla piaskowców przygody, udało ci się spaść będąc asekurowanym na węzęłku albo przed pierwszym ringiem, zaliczyłeś długie loty?
Czasem faktycznie jest przygodowo. Z natury jestem sportowym wspinaczem i ciężko mi było opanować emocje przy większych runoutach, szczególnie na połogach czy obłych kantach i szparach. Węzłom raczej nie ufam, chyba że ich funkcja polega na skróceniu lotu. Jak zależy od nich twoje życie, to już nie jest wesoło. Unikam takich dróg, chyba że są łatwe i się pewnie trzymam :-). Bardziej boję się o osoby, z którymi przyjeżdżam po raz pierwszy, gdyż nie czują jeszcze skały, a z pewnych miejsc po prostu nie można odpadać. Najbardziej jednak obawiam się czujnych dojść do pierwszego (albo co gorsza – drugiego) przelotu. Z kumplem doszliśmy do wniosku, że chyba ze względu na dzieciaki.
Na ironię losu, najdłuższy lot zaliczyłem w Rodellarze: z dwudziestu pięciu metrów prawie do ziemi. Przez własny błąd, bo wydawało mi się, że mam bloka. Nie ma co pisać, bo do tej pory się tego wstydzę. Po prostu musimy sobie zdać sprawę z tego, że w tej dziedzinie nie ma miejsca na nadmierny pośpiech i nieuwagę. Z ostatnich numerów wymienię na przykład zatarcie się liny na piku, gdy wisiałem w połowie ściany, a partnera już nie było, bo pognał do żony. Po ciężkich bojach udało mi się jakoś dostać do ziemi, z wykorzystaniem wszystkich umiejętności wspinaczkowo-sprzętowych. Wspinaliśmy się na totalnym zadupiu w Adršpachu, także nikt by mnie nawet nie usłyszał. No, zrobiło mi się gorąco.
Skaczesz?
Nie, chyba że muszę :-). Nie no, żartuję, chcę się jednak wspinać i wolę mieć kończyny w całości :-).
Jak udaje ci się łączyć bieganie na nartach ze wspinaniem? Masz jakieś sukcesy?
Jakoś daję radę. Tak jak powiedziałem wyżej, jadąc do Jakuszyc czy czeskich ośrodków biegowych, wbijamy na Tarnogaj albo na Lezecką Arenę w Jabloncu, a później biegamy i na 3–4 dni mamy spokój ze wspinaniem; znaczy ja bardzo bym chciał, ale nie mogę :-). Wiesz, jestem tak wypompowany, że VI.4 bym nie zrobił. Bieganie na nartach nie jest wspinaniem i jeśli chcesz uzyskać wymierny sukces, musisz startować w zawodach, co mnie nie interesuje. Traktuję ten sport jedynie jako sposób na aktywne spędzanie wolnego czasu wśród bliskich znajomych.
Dalszy ciąg wywiadu znajdziecie w GÓRach nr 217 (czerwiec, 2012)
Rozmawiał Andrzej Mirek