Tekst: Grzesiek Napora
Zdjęcia: Darek Napora i Grzesiek Napora
Guten Tag!
Takimi słowami przywitała nas przemiła Pani w wypożyczalni samochodów. Pomimo że wylądowaliśmy w Hiszpanii, na półkach sklepowych leży Mallorca Zeitung, a większość ludzi zwraca się do nas po niemiecku. Majorka już od dawna stała się celem wakacyjnych podróży naszych emerytowanych sąsiadów zza Odry. W sezonie wakacyjnym malownicze plaże wypełnione są po brzegi wylegującymi się turystami. Dlatego na termin naszego wyjazdu wybraliśmy drugą połowę maja, żeby zdążyć przed głównym sezonem. Na nagrzanym piasku, otoczonym wapiennymi łukami skalnymi, spotykamy na razie tylko pojedyncze osoby. Dodatkowym plusem wizyty na Majorce poza sezonem jest możliwość wynegocjowania bardzo korzystnych cen wynajmu samochodu i zakwaterowania. Niestety ma to też swoje minusy. W maju woda nie jest jeszcze nagrzana po zimie. Wpadanie do wody o tak niskiej temperaturze szybko wychładza organizm. Po kilku upadkach do wody trzęsiesz się jak osika i dalsze wspinanie jest prawie niemożliwe.
Plan wizyty na Majorce powstał już kilka lat temu. Inspiracją był dla nas kultowy film Josha Lowella, pokazujący niesamowite zdjęcia ze wspinaczki na klify w okolicach Porto Cristo. Tytuł filmu - Psicobloc jest również oficjalną nazwą tej dyscypliny sportu na Majorce. Nazwa jest połączeniem dwóch słów: psico - w wolnym tłumaczeniu "wariat" oraz bloc - "bouldering". W lokalnym żargonie wspinaczkowym funkcjonuje również druga nazwa, moim zdaniem bardziej trafna - flinar. Neologizm powstał, jako mieszanka dwóch słów: flipar - być wariatem oraz jinar - narobić w gacie ze strachu. Flinar dobrze oddaje doznania w czasie wspinaczki. Każdy kolejny ruch powoduje, że jesteś jeszcze wyżej nad wzburzonym morzem. Woda z tej perspektywy wygląda, jakby znajdowała się wiele metrów pod tobą. Przez głowę przelatują setki myśli, które trzeba uspokoić, żeby wykonać następny ruch. Koncentracja w takiej sytuacji nie jest łatwa.
Dodatkowo wyobraźnię stymulują opisy z przewodnika wydanego przez lokalnego prekursora tej dyscypliny - Miguela Reirę, który przy informacjach o rejonie wspomina o osobach, które zginęły w danym miejscu. Wypadki przy deep water soloingu są częste. Rozpoczynając od uszkodzeń płuc spowodowanych upadkiem z dużej wysokości, przez kontuzje kręgosłupa, aż po poparzenia przez meduzy i utonięcia.
Nikt z nas nie miał jeszcze doświadczenia we wspinaniu po klifach morskich w stylu DWS. Ze względu na to zadecydowaliśmy, że rozpoczniemy od lekkiego rozwspinania na boulderach w celu poznania występującej tu faktury skał. Podjeżdżamy do niewielkiej, malowniczej wypełnionej turkusową wodą zatoki Cala Santanyi. W osłoniętej od wiatru lagunie spokój wody mącą jedynie z wolna przepływające jachty. Zatoka z jednej strony zamykana jest przez plateau z porozrzucanymi głazami oraz niewielkim rejonem sportowym. Z drugiej zaś wyrasta łuk skalny nazywany Es Pontas. Na łuku tym znajduje się najtrudniejsza na Majorce droga
Es Pontas, autorstwa Chrisa Sharmy wyceniona na 9b (?). Widoki i szum morza kuszą, żeby jak najszybciej spróbować naszych pierwszych DWS-ów. Kilka minut spędzonych nad morzem i kilka przechwytów po ostrych krawądkach boulderów przekonało nas, że crash pad resztę wyjazdu spędzi w bagażniku. Szybko wertujemy przewodnik i podejmujemy decyzję, że przenosimy się do najbliższego rejonu psicobloc - Cala Ferrera.
Początkowo jesteśmy nieco zniesmaczeni wyglądem wybranego przez nas rejonu. Klify znajdują się dosłownie dziesięć metrów przed ogrodzeniami posiadłości, na których leniwie wygrzewają się niemieccy turyści. Żeby uniknąć widoku rozstawionych grillów, leżaków i czarno-czerwono-żółtych flag powiewających na dachach domów, schodzimy na znajdującą się kilka metrów niżej półkę skalną. Zgodnie z zasadą - "czego oczy nie widzą tego sercu nie żal" szybko zapominamy o tym, co dzieje się ponad nami. Całą uwagę skupiamy na bezkresie błękitu przed naszymi twarzami i kilkunastu metrach wapiennych skał, które dzielą nas od falującego morza. Sporo czasu zajmuje nam rozeznanie przewodnika i odnalezienie dróg zejściowych. Mamy pod sobą mur skalny szerokości kilkuset metrów. Odnalezienie na nim drogi poprzez porównywanie ze zdjęciem zrobionym od frontu nie jest łatwym zadaniem. Musimy się również upewnić, czy mamy możliwość wyjścia z morza w przypadku odpadnięcia. Na większości klifów, wyeksponowanych na otwarte morze u podstawy znajduje się okap zakończony bardzo ostrą skałą. Aby wydostać się z wody, konieczne jest zamocowanie drabinki linowej przy pomocy, której pokonuje się pierwsze metry ściany. Wychylamy się poza krawędź klifu. Spojrzenie w dół na kipiące morze i rozbryzgujące białymi grzebieniami fale powoduje, że ręce zaczynają się pocić, a tętno gwałtownie skacze. Zauważamy, że daleko w dole wiszą smagane falami kawałki liny, które mają być naszą drogą wydostania się z morza. Staramy się nie zastanawiać, jak długo tam były i czy jeszcze utrzymają nasz ciężar....
Ciąg dalszy oraz zdjęcia na blogu wyprawy
Quest Majorka Psicobloc