Teksty: Kinga Baranowska
Zdjęcia: Kinga Baranowska, Ferran Latorre
No tak... Wam tego nie trzeba mówić, bo możecie sobie doskonale wyobrazić, ile stopni może mieć woda na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. Początkowo każdy dziarsko się rozbierał i z miną pewniaka wchodził do wody, po czym po paru sekundach wyskakiwał z krzykiem. Ale co można zrobić? Tego dnia pokonaliśmy około 1600 m przewyższenia, po czym zeszliśmy w dół 800 metrów – dzień długi, skwarny i męczący. Karawana do bazy trwa około dwóch tygodni. Początkowo szliśmy w skwarze powyżej 30 st. przez dżunglę, poza tym zjadały nas pijawki. Wskakiwanie do strumieni było z naszej strony pewnym aktem desperacji, po którym choć przez chwilę czuliśmy się „czyści i pachnący”.
Zazwyczaj zdjęcia robi się wtedy, gdy jest dobre światło. Ciężko pstryknąć w górach porządne zdjęcia, kiedy pada śnieg, jest szaro i buro. Jednakże taka sceneria występuje niezwykle często. Co wtedy robimy? Jeśli jest generator (nasz się notorycznie psuł), to oglądamy filmy. Czasem wręcz organizujemy sobie „popołudnia filmowe” z popcornem – jak w kinie. Ja dość dużo piszę, czytam, a także montuję filmy z nakręconego materiału. Ponadto często się nawzajem dwiedzamy, sprawdzając prognozy pogody, każdy wtedy częstuje tym, co przywiózł ze swego kraju. A w międzyczasie... odkopujemy namioty ze śniegu.
Moja ekipa w komplecie. Towarzystwo jest w większości hiszpańskie, ale oczywiście oni tak o sobie nie powiedzą. Są tu Baskowie, Katalończycy, jeden wspinacz z Andory i jeden z Andaluzji. Na szczycie stanęła dwójka: ja oraz Alberto Zerrain (drugi od prawej).
Na zdjęciu: Edurne Pasaban, Miss Oh, Miss Go oraz Juanito Oiarzabal. Edurne (Baskijka), zdobywczyni dwunastu ośmiotysięczników ustala wraz z dwiema himalaistkami z Korei Południowej taktykę na następne dni. Miss Oh przyjechała do bazy dwa tygodnie wcześniej i na szczyt również weszła prędzej. Miała do dyspozycji ośmiu Szerpów, którym po wejściu na wierzchołek zabroniła opowiadać o szczegółach ataku szczytowego. W rezultacie nikt jej nie uwierzył, że była tam bez tlenu i każdy miał mieszane uczucia co do jej wejścia. Do upragnionej czternastki została jej Annapurna. Miss Go z kolei po wyprawie na Kangczendzongę przeniosła się na Nanga Parbat i tam zginęła. Obie deklarowały, że chcą zostać tą pierwszą” z Koroną Himalajów.
Pierwsze wyjście do jedynki. Związana jest z tym pewna anegdota. Nasz kucharz powiedział nam, który dzień tygodnia zgodnie z kalendarzem buddyjskim jest najodpowiedniejszy, by rozpocząć akcję górską. Nie wszyscy tego posłuchali, ale m.in. ja i Alberto – tak. I całe szczęście.
Właśnie zeszłam z obozu pierwszego, w którym spędziłam dwie noce. Przez pierwszy tydzień wyprawy brałam antybiotyk, który na tej wysokości działał, jak chciał. W rezultacie regeneracja wcale nie była tak szybka, jakbym sobie tego życzyła. Przychodziłam do bazy skonana i jedyną „zachcianką” był sen.
Na tej wyprawie, oprócz trzech innych kobiet walczących o miano zdobywczyni Korony
Himalajów, była też Nives Meroi ze swym mężem Romano Benetem. Ma ona na swym koncie 11 szczytów ośmiotysięcznych. Razem szliśmy do obozu IV, kiedy Romano zaczął coraz częściej przystawać i odpoczywać. W połowie drogi małżeństwo zdecydowało się nie kontynuować
wspinaczki, mimo iż wcale nie byli najwolniejsi ze wszystkich. Stwierdzili jednak, że nie są dostatecznie szybcy na atak szczytowy następnego dnia i kontynuowanie wspinaczki byłoby
nierozsądne. Tym samym Nives „wypadła z czołówki”, ale – jak sama powiedziała – najważniejszy na świecie jest dla niej partner, nie wyścig.
Ten kawałek był bardzo nieprzyjemny: megatwardy lód i wysokość robiły już swoje. To było nasze pierwsze wyjście do trójki, a ten serak jest na wysokości około 7000 m. Musieliśmy wynieść tu wszystkie rzeczy, by od podstaw założyć obóz trzeci, a następnie spędzić w nim 2 noce.
Obóz III na 7200 m: na tej wysokości nie ma zbyt wiele spania. Tego dnia obudziłam się z opuchniętą twarzą, co oznaczało, że nie jestem dostatecznie zaaklimatyzowana. Jest kilka szkół aklimatyzacji i chyba wypróbowałam już na swoim organizmie każdą z nich. Na pewno jedna zasada zawsze się sprawdza: nie należy się śpieszyć. Na Kangczendzondze całej naszej grupie zależało na tym, by porządnie się zaaklimatyzować, ponieważ nie chcieliśmy korzystać z dodatkowego tlenu. Dlatego też tych wyjść do góry przed atakiem szczytowym było sporo i w tym przypadku innej taktyki nie polecam. Kangczendzonga jest tak rozległa, że nie da się z niej szybko uciec w razie jakiegoś niebezpieczeństwa.
Na zdjęciu widoczne są namioty w obozie trzecim na wysokości 7200 m na południowej ścianie Kangczendzongi. Na drugim planie króluje słynne Jannu, za które Rosjanie otrzymali Złoty Czekan w 2004 roku, oraz gdzie Babanow i Kofanow wyznaczyli nową drogę na północnej gigantycznej (3000 m) ścianie. Mimo że widzimy je tu od drugiej strony, to i tak Jannu codziennie robiło na nas ogromne wrażenie. Jest trzydziestym drugim szczytem Ziemi (7710 m) i należy do masywu Kangczendzongi. Wychodzimy tu właśnie na atak szczytowy – następnego dnia będziemy walczyć o naszą górę.
Dokończenie "pocztówek" w: GÓRY, nr 11 (186) listopad 2009