Pytał: Maciek Ciesielski
Gratuluję! W końcu;-) Już poprzednio, gdy jechałeś na „Annę“, obiecywałeś, że to zdecydowanie ostatni raz! Ale tak na poważnie, bardzo się cieszę, że już jest po. Było bardzo ciężko? Bo z doniesień, które do mnie docierały, to rzeczywiście na początku nie było pogody i długo czekaliście w bazie, ale potem wszystko poszło jak z płatka, tzw. szybka piłka. Rzeczywiście tak było?
Było tak. Jak dolecieliśmy do bazy, to wyszliśmy do góry, by założyć obóz 2. Nie pierwszy, tylko drugi. Przespaliśmy się w jedynce, postawiliśmy namiot w dwójce i zeszliśmy do bazy. Po zejściu okazało się, że Hiszpanie z Durne i Joao wychodzą na szczyt. Uznałem, że to za szybko dla mnie i nie poszliśmy z nimi. Inni z mojej wyprawy też się nie zdecydowali. Szkoda, bo była wtedy najlepsza pogoda. Potem wyszliśmy do dwójki i założyliśmy trójkę. Słowem, mieliśmy namioty i sprzęt wysoko. Trzeba tylko było czekać na pogodę. No więc, jak się pojawiła szansa na okno pogodowe, to byliśmy w komfortowej sytuacji. Dwa namioty, żarcie, gaz w górze. Wiesz, my z Peterem lubimy polegać na sobie i swoim sprzęcie. Stara szkoła. Słowem, nie była to tak szybka piłka, tylko raczej podwójna krótka :).
Piotr Pustelnik. Fot. Peter Hamor
Powiedz, co się stało na Pumori – informacje o złym stanie Twojego zdrowia dość mocno nas wszystkich zaniepokoiły.
Na Pumori przyjechałem z zabraną z Polski infekcją przeziębieniowo-grypową. Rozwinęła się na wysokości, jak sądzę w formie dosyć ukrytej i wycięła mnie powyżej jedynki. Miałem objawy, jak przy początku obrzęku płuc. Wystraszyłem się okropnie. Zawróciłem z wyjścia szczytowego i chciałem jak najszybciej zejść jak najniżej. Potem, jak to u faceta spanikowanego, różne idiotyczne koncepcje tej słabości chodziły mi po głowie. Jak się okazało, w szpitalu w KTM, nic z tej słabości w organizmie nie pozostało. Na szczęście.
Podobne pytanie zadałem Kindze – chodzi o udzielanie pomocy w górach najwyższych. Wiem, jakie jest Twoje podejście do tego tematu, bo już wielokrotnie przerywałeś swoje akcje szczytowe, by pomóc komuś, kto akurat był w potrzebie. Ale czy miałeś czasem myśli, typu: w góry każdy chodzi na własną dpowiedzialność, no to jeśli coś się dzieje, a najczęściej dzieje się, bo ktoś był nieprzygotowany do danej wspinaczki (patrz komercjalizacja Himalajów) lub ambicja i parcie na szczyt doprowadziły go do skrajnego wyczerpania, to dlaczego ja mam coś robić? Niech sobie delikwent radzi sam – nie będę ryzykował swojego zdrowia czy choćby powodzenia własnej wyprawy.
Ja w tej materii mam bardzo proste zdanie. Jeśli wspinasz się z partnerem, to pierwszą osobą, która udziela ci pomocy i przez to ponosi koszty, bo traci szansę wejścia tego dnia na szczyt, jest twój partner. Na tym, według mnie, opiera się sens partnerstwa. Partnerstwo, to nie tylko wchodzenie razem, ale także schodzenie razem, bez względu czy ze szczytem, czy bez. Nie zostawia się partnera w potrzebie. Nawet, jeśli teren poniżej jest banalnie łatwy. My z Peterem tak i tylko tak to rozumiemy. Dlatego, jak wymiękłem na Pumori, to Peter bez wahania zszedł do mnie, choć jak wszyscy wiedzieli, strasznie mu na tej górze zależało.
Na Annapurnie po raz pierwszy na taką skalę użyto podczas akcji ratunkowej śmigłowca. Taki śmigłowiec wraz z ratownikami ma stacjonować w Nepalu przez cały sezon. Czy Twoim zdaniem zmieni to coś we współczesnym himalaizmie? Ludzie będą jeszcze bardziej ryzykować, gdyż gdzieś tam podświadomie będą się czuli bezpieczniej?
W każdych górach jest potrzebna służba ratunkowa – sprawna, szybka i efektywna,dająca większe poczucie bezpieczeństwa. Dla mnie nie jest istotne, czy alpiniści będą, mając świadomość takiego koła ratunkowego, więcej ryzykować. Dla mnie istotne jest, że będzie mniej ofiar. I dlatego podpisuję się oburącz za tym, co zobaczyłem pod Annapurną.
Koreanka Oh Eun-Sun zdobyła jako pierwsza kobieta Koronę Himalajów. Niestety całemu temu przedsięwzięciu towarzyszy wiele niedomówień, zarówno co do jej wejścia na Kanczendzongę, jak i również co do stylu jej wypraw – dużo tlenu, duża ekipa wspierająca – niektórzy wręcz się śmiali, że Oh Eun-Sun jest dosłownie wnoszona na te szczyty. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Znam Miss Oh od 1999 roku, kiedy byłem na Makalu z wyprawą koreańską. Nie jest kimś z ulicy. To doświadczona himalaistka. Sposób, w jaki działała w końcówce Korony Himalajów, w niczym nie różnił się od stylu większości wypraw koreańskich. Oni lubią duże wyprawy, z Szerpami i tlenem. A co do wsparcia, to przecież nie jestem ślepy i widziałem, w jakim otoczeniu wchodziła na wierzchołek Edurne Pasaban, a w jakim Miss Oh – w takim samym. Edurne była otoczona najlepszymi hiszpańskimi himalaistami i też miała Szerpów, podobnie Miss Oh. Ale co w tym dziwnego. Obie chciały wejść i zejść bezpiecznie. Przecież końcówka wyścigu o Koronę Himalajów dla kobiety, to nie był pojedynek stylów wspinania, tylko pojedynek skuteczności.
Piotrku, jakie plany? Kiedyś ogłaszałeś swój plan zdobycia trzech koron – Himalajów, Ziemi oraz tzw. Koronki Ziemi, czyli wszystkich drugich szczytów na świecie, które to na każdym kontynencie są znacznie trudniejsze od tych najwyższych. Czy plan ten dalej jest aktualny?...
Dokończenie wywiadu z Piotrem Pustelnikiem w GÓRACH, nr 5 (192) maj 2010.
Zapraszamy do lektury!