Kiedy ktoś mówi, że wybiera się w Góry Stołowe lub na Śnieżkę, od razu myślę o największej sudeckiej kotlinie śródgórskiej - Kotlinie Kłodzkiej. Mamy tam kurorty uzdrowiskowe, np. w Kudowie-Zdroju czy Polanicy. Są również wspaniałe zabytki architektoniczne, muzea, ścieżki rowerowe i bogactwa mineralne.
Żeby móc się o tym przekonać na własne oczy, postanowiłem wyjechać na parę dni z Górnego Śląska, na Śląsk Dolny.
Swoją wyprawę rozpocząłem 7 października 2009 roku około godziny 04:00. Podczas poznawania Ziemi, "tej Ziemi", przelewałem myśli na papier.
7 października 2009 roku, godzina 19:45, Radków
Siedzę na krześle w pokoju, który wynająłem przybywając do Radkowa na godzinę 9:30. Podróż z Zabrza minęła dobrze.
Obudziwszy się przed 04:00, umyłem się, ubrałem, wziąłem plecak, wsiadłem w samochód i ruszyłem.
Kilka dni w mej głowie pojawiał się i znikał na przemian mętlik. Jechać czy nie jechać?
Teraz nie żałowałem swego wyboru, który nastąpił w sposób impulsywny i spontaniczny.
Po rozpakowaniu rzeczy postanowiłem pójść w góry.
Wycieczka zaczęła się około 11:00 od zmierzania ku Skalnym Grzybom., które powstały na skutek erozyjnej działalności. Pomijając kształt , geologię, musiałem przyznać, że Góry Stołowe są piękna i mają w sobie czar, którego nie można znaleźć w Tatrach, Beskidzie Żywieckim czy Pieninach. Jedno, co napawało mnie wielkim optymizmem, to nieustająca cisza, spokój, gdzie prawie w ogóle w październiku nie ma ludzi w tych terenach. Człowiek może złączyć się z naturą zarówno cieleśnie, ale przede wszystkim duchowo.
I tak przemierzając drogę niebieskim, zielonym, żółtym szlakiem, mijałem po drodze wspomniane już Skalne Grzyby.
Następnie moje nogi poprowadziły mnie na "Niknącą Łąkę", gdzie mogłem podziwiać naturalne, nienaruszone Wielkie Torfowisko Batorowskie. Na szczęście nie zatopiłem się w jego głębinach, a maszerując specjalnie zbudowanym mostem, a następnie ścieżkami stworzonymi z desek ułożonych ponad powierzchnią ziemi, trafiłem na Skały Puchacza.
W tym miejscu usiadłem i podziwiając rozpościerający się w blasku Słońca krajobraz, piłem wodę.
Skały Puchacza to miejsce idealne na refleksję nad sobą, życiem i światem. Z pozoru delikatne, znajdują się nad wysoką przepaścią i pokazują potęgę tej niewielkiej części Parku Narodowego Gór Stołowych.
Po pięciominutowej przerwie ruszyłem w kierunku Białych Skał ponownie mijając dalsze fragmenty torfowiska.
Stamtąd skierowałem się na Lisią Przełęcz, by następnie przejść - częściowo szlakami górskimi, częściowo asfaltową drogą - do Karłowa. Do Radkowa z tej wioski jest 11 km.
Mijając domki letniskowe, Uniwersytet Zielonogórski Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy szedłem w kierunku Wambierzyc.
Po kilkudziesięciu minutach dotarłem do auta, które zostało przy wejściu na szlak prowadzący w kierunku Skalnych Grzybów. Do pokoju wróciłem na ok. 16:30. Przed tym jednak kupiłem jedzenie w sklepie spożywczym czynnym od 07:00 do 20:00.
Sklep ten znajduje się po drugiej stronie cmentarza w Radkowie, gdzie wynajmowałem pokój w Złotym Kłosie przy ulicy Leśnej 11. Zjadłem kolację, a o 17:30 położyłem się i oddałem krótkiej drzemce.
Budząc się po 19:00 wziąłem prysznic i po trochu opisałem dzień.
O godzinie 20:00 naszykowałem na kolejny dzień buty, ubiór, sprzęt fotograficzny. Wstałem o 03:00. Zastanawiałem się, gdzie się udać i wybrałem Szczeliniec Wielki.
Zdążyłem na wschód Słońca. 919 metrów to nie mało. Nie jest to również dużo, ale zważywszy, że mam zamiar iść przed wschodem, w dodatku samotnie i zważywszy, że nie jestem wytrawnym "taternikiem", jest to na swój sposób trudna trasa.
Miałem cały tydzień na zapoznanie się w niewielkiej części z Górami Stołowymi i z Ziemią Kłodzką.
Wpierw chciałem parę dni pochodzić po górach, a resztę przeznaczyć na odwiedzenie Kudowy-Zdroju, Polanicy, Czermnej. Najważniejsze to wejść na parę gór. Myślałem, że może zwiedzę też Czechy i słynne podobno Skalne Miasto.
Po powrocie do domu na pewno rozpocznę "studiowanie" książek na temat Sudetów, Karpacza, Gór Stołowych, no i postaram się zacząć pracować, odłożyć pieniądze i wiosną powrócić, by dalej zdobywać Dolny Śląsk.
20:15. Położyłem się i spróbowałem zasnąć. O 03:00 pobudka. Komu w drogę temu czas.
8 października 2009 roku
Jest godzina 04:53. Od kilkunastu minut siedziałem na ziemi pod Tronem Liczyrzepy. Warunki pogodowe były dobre - w miarę ciepła temperatura, brak deszczu. Wiał dość silny wiatr, ale Bóg, skały i mój ubiór chroniły mnie przed zimnem. Taras widokowy na tronie jest całkiem dobrym miejscem do fotografowania - można rozłożyć statyw i podziwiać panoramę.
Z drugiej strony Szczeliniec Wielki i wejście nań nie są moim zdaniem atrakcyjne. Nie należę do wytrawnych wspinaczy, ale zdecydowanie wolę bardziej naturalne przestrzenie. Tutaj mamy poręcze, schody z kamieni dostosowane do chodzenia, a po drodze bar / restaurację.
Osobiście sądzę, że niszczy to klimat piękna naturalnego Gór Stołowych.
Chociaż mogłem przecież iść na inne szlaki, na przykład tak jak dnia poprzedniego. Z biegiem tego krótkiego pobytu stwierdziłem, że samochód wcale nie jest przydatny do wyjazdu. Zwłaszcza do wyjazdu w góry. Dlaczego? Otóż to:
Faktem jest to, że można szybko i wygodnie dojechać w dane miejsce, do danej miejscowości, ale przeszkadza to w chodzeniu po górach, bo idąc szlakiem za każdym razem trzeba być zmuszonym wrócić w miejsce, w którym się zostawiło pojazd.
A bez niego można iść po prostu przed siebie i wracać do pokoju z każdego miejsca na nogach, PKS-em (jeśli kursuje), autostopem, nie bacząc na to, że zostawiliśmy naszą maszynę przy wejściu na szlak.
W ogóle wyjeżdżając najlepiej nie wynajmować pokoju, tylko przemieszczać się górami i nocować w schroniskach lub w namiocie - nie jest się znów zmuszonym do powrotu.
Byłem sam, to też fakt, jak faktem jest to, że w grupie raźniej i bezpieczniej, ale następnym razem tak zaplanuję wyjazd, żeby iść tylko przed siebie.
Wezmę plecak, minimum ubrań, sprzęt fotograficzny, pieniądze środki czystości, namiot.
Na Szczeliniec Wielki można wejść w około 30 minut. Ja bynajmniej w takim czasie to zrobiłem i od wspomnianej godziny do 7:10 siedziałem i stałem na szczycie w oczekiwaniu na Słońce i jego promienie.
Góry uczą pokory, cierpliwości i pozwalają człowiekowi zmierzyć się z samym sobą, z lękiem, własnymi słabościami.
Są też lekarstwem na złość, depresję i nawet na samotność. Tutaj bowiem człowiek nabiera sił, zwłaszcza tych duchowych.
Pomijam tutaj pogodę, świeże powietrze, piękne widoki. Każde bowiem postawienie kroku coraz wyżej i wyżej daje satysfakcję, wzmacnia w człowieku wiarę i przekonanie, że warto żyć i że to życie jest piękne.
Nie żałowałem swojego wyjazdu. Nie żałowałem nawet, że byłem tam sam, ale chciałbym by byli tam moi bliscy - rodzice!. A może jakaś ukochana? Może przyjaciele, których nie mam?
Na wiosnę tak będzie i jeśli nie tu, to w Tatrach czy Bieszczadach.
Po 5:20 prócz paru kropli deszczu, pogoda była stabilna. Nie przerywałem pisania trzymając w jednej dłoni latarkę, a w drugiej pióro, ponieważ siedząc na szczycie w ciemności pośród ciszy, wiatru i skał człowiek pisząc, nie popada w bezczynność.
Miałem ochotę na gorącą czekoladę, a nawet przez chwilę pojawiała się wątpliwość połączona z brakiem cierpliwości, czy nie zrezygnować z czekania i nie zejść na dół, by jechać do Kudowy-Zdroju?
Kusiła mnie ta myśl, ale obiecałem sobie, że zrobię dobre zdjęcia i będę chodził po górach wytrwale.
W końcu zaczęło się rozjaśniać, a ja nie czekając ani chwili dłużej wziąłem aparat w dłoń i zacząłem "malować światłem". W tym momencie do godziny 11:15 nie pisałem już zupełnie nic przejęty wspaniałymi widokami podziwianymi ze szczytu Gór Stołowych. Ze Szczelińca Wielkiego.
Godzina 11:15. Siedziałem już na ławce przy wejściu do Błędnych Skał. Dzień trwał wyjątkowo "długo’". Długo, ponieważ pozytywnym tego słowa znaczeniu "dłużył się" za sprawą tego, że wyszedłem już po 03:00.
Dość szybko dotarłem do Karłowa, stamtąd na wspomniany najwyższy szczyt Gór Stołowych, potem po 2 godzinach czekania na wschód Słońca sfotografowałem krajobraz, potem Błędne Skały.
Jeśli mowa o Błędnych Skałach to trzeba przyznać, że sporo turystów tam się znajduje. Nie można się jednak dziwić, skoro można tam podjechać autobusem, zapłacić 5 zł i przejść kilka kroków. Na szlaku edukacyjnym nie spotkałem zupełnie nikogo.
Z Błędnych Skał widać w dobrych warunkach pogodowych Śnieżkę, Góry Sowie. Od przewodnika usłyszałem, że do Skalnego Miasta można dotrzeć przez Toplice. Obiło mi się to już wcześniej o uszy wraz ze świszczącym wiatrem.
Następnie w Czermnej tego samego dnia obejrzałem Klasztor Czaszek i Park Zdrojowy w Kudowie.
Po zejściu z Błędnych Skał wypiłem gorącą czekoladę, zjadłem gofra wsłuchując się w opiekunkę, która wciąż nawoływała do szkolnej grupy: "zróbcie przejście". Nie słuchali jej oczywiście.
Do pokoju wróciłem po 18:00 i położyłem się spać, bo kolejnego dnia, a raczej kolejnej nocy miałem wyruszać na podbój Śnieżnika, a z Radkowa to około 70 kilometrów. Przed snem przeczytałem jeszcze tygodnik Euroregio Glacensis. Dzień zaliczyłem do udanych.
9 października 2009 roku, godzina 05:10
Siedziałem w aucie na parkingu przy wejściu do Jaskini Niedźwiedzia. W Kletnie byłem od 20 minut. Zakupiona mapa w sklepiku przy wejściu do Kaplicy Czaszek w Czermnej się przydała - wyjechałem o 3:30 i dojechałem przez Bystrzycę Kłodzką, Lądek Zdrój mijając przed nim Trzebiszowice.
W Lądku wypiłem kawę z mlekiem na stacji benzynowej Orlenu. Potem w kierunku Stronia Śląskiego. Do 7:00 drzemka, a potem wyruszyłem na Śnieżnik, ponieważ okazało się, że zwiedzanie Jaskini Niedźwiedzia jest możliwe dopiero od 9:00. Z tej ogromnej chęci wejścia na najwyższy szczyt Ziemi Kłodzkiej nie ubrałem butów do treningu, a zwykłe trampki, które jednak nie przeszkodziły w wejściu.
Mijając po drodze m.in. Źródło Marianny dotarłem żółtym szlakiem do Schroniska pod Śnieżnikiem na godzinę 08:45, gdzie usiadłem na ławce, napiłem się wody, spojrzałem na mapę i stamtąd już w przeciągu 20 minut dotarłem na szczyt. Temperatura była bardzo niska, wiał zimny, porywisty wiatr, krajobraz we mgle. Klimat w październiku w tym miejscu zupełnie inny niż w Górach Stołowych czy w okolicy Błędnych Skał lub Szczelińca Wielkiego.
Ten dzień zapowiadał się teraz jeszcze bardziej na aktywny. Szedłem bez pożywienia, mając tylko butelkę wody mineralnej i aparat fotograficzny. Ze Śnieżnika postanowiłem pójść na Czarną Górę czerwonym szlakiem - doszedłem w 1,5 godziny i zszedłem na dół do Ośrodka Narciarskiego Czarna Góra, gdzie w barze zakupiłem bilet na kolejkę. Cena w dwie strony 17 zł. Po wjechaniu i dostaniu się na wieżę widokową obejrzałem okolicę i z powrotem postanowiłem iść znów górami do Jaskini Niedźwiedzia. Zszedłem na godzinę 14:45 i w restauracji mieszczącej się w miejscu, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie jaskini, kupiłem obiad. Podwójną porcję placków ziemniaczanych. Cena 10 zł. Po zjedzeniu i zwiedzeniu tego miejsca poszedłem do auta i rozmawiając z parkingowym dowiedziałem się o Sztolni Fluorytowej w Starej Kopalni Uranu w Kletnie. Jest tam podziemna trasa turystyczno-edukacyjna. Czynna codziennie od 9 do 17. Bilety w cenie: normalny 9 zł, ulgowy 7 zł.
Do pokoju wróciłem po 18:00 i tak minął kolejny dzień.
10 października 2009, godzina 5:56
Pięć minut temu dotarłem do PTTK JAGODNA w Spalonej. Droga prowadząca tutaj przez Starą i Nową Bystrzycę jest bardzo kręta, wąska i w pewien sposób ukośna, co powoduje, że jedzie się mozolnie. Do wschodu Słońca pozostało wiele czasu. Dobra godzina. Lepiej jednak być wcześniej, a gdy się rozjaśni ruszać na zdobycie szczytu w Górach Bystrzyckich i uwiecznić krajobraz na fotografii.
Miałem trochę problemów natury żołądkowej, ale przetrzymałem. Po krótkiej drzemce w samochodzie, kiedy oczy odpoczęły około 6:30 ruszyłem na Jagodną. Następnie zszedłem szlakiem niebieskim łączącym się z żółtym do asfaltowej drogi i idąc w kierunku Kudowy-Zdroju dotarłem pod PTTK JAGODNA w przeciągu 1,5 godziny, gdzie zastałem stado owiec pasących się na łące.
Po tym wszystkim wsiadłem w samochód i przez Lasówkę dotarłem do Zieleńca, gdzie w PTTK ORLICA zjadłem pyszną porcję ruskich pierogów. Cena 8 zł za porcję. Pierogi te były wielkości dłoni, a farsz grubszy niż schabowe mojego ojca. W deszczu zdobyłem najwyższy szczyt Gór Orfickich w przeciągu 25 minut, co okazało się nie lada wyczynem, ponieważ według informacji idzie się na Orlicę godzinę.
Do Radkowa wróciłem o godzinie 16:00 i do następnego dnia leżałem odpoczywając, słuchając muzyki, a potem śniąc.
Jeszcze nie wiedziałem, że 11 październik będzie mym ostatnim dniem pobytu, zwłaszcza, że miałem zamiar zostać do 15-go. Przeznaczyłem go na zwiedzenie Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju, co poprzedziłem wycieczką do Skalnego Miasta w Czechach oraz ponownym wejściem (dla rozruchu i by nie odzwyczaić nóg od chodzenia) na Orlicę.
O godzinie 23 po kąpieli miałem już spać, ale zerwawszy się z łóżka spakowałem rzeczy, ubrałem się i pod wpływem impulsu,emocji, tęsknoty za Górnym Śląskiej pojechałem do Zabrza, by znaleźć się w nim o godzinie 02:00. Tygodniowa wyprawa na Ziemię Kłodzką została skrócona więc do pięciu dni.
Pięciu dni października, które z całą pewnością były jedną z najwspanialszych chwil jesieni 2009 roku.
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl