Oto one:
Tak jak pisaliśmy już wcześniej, rosyjski zespół, w skład którego weszli
Walery Szamało, Władymir Maładożen, Denis Suszko i Andriej Muryszew i
Jewgenij Korol przyleciał do Chengdu – stolicy prowincji Syczuan 26 września z zamieram wytyczenia nowej drogi na północno-zachodnim filarze, na prawo od brytyjskiej drogi
Inside Line.
Najpierw dotarli do Rilong – najbliższej miejscowości, do której docierają rejsowe autobusy z Chengdu. Po kilku dniach pobytu i kilkugodzinnym tekkingu Rosjanie dotarli do położonego na wysokości 3800 m miejsca, w którym stanął obóz bazowy.
Tutaj niestety nagle rozchorował się Korol, co więcej, stan jego był na tyle poważny, iż musiał zrezygnować z dalszego udziału w wyprawie i rozpocząć powrót do Moskwy.
4 października pozostała czwórka, z pierwszą porcją sprzętu udała się pod ścianę. Podejście zajęło cały dzień. 6 października rozpoczęto wspinaczkę, tym samym ewidentnym systemem zacięć, którym próbowali się wspinać parę lat temu Amerykanie. Pierwszego dnia urobiono trzy wyciągi i tam powieszono portaledge.
Następne dwa dni to totalna, uniemożliwiająca jakąkolwiek działalność zlewa. Gdy kolejnego dnia rozpogadza się, Rosjanie pakują się na dziesięć dni i rozpoczynają dalszą wspinaczkę.
Tego dnia zdarza się też nieszczęśliwy wypadek. W promieniach słońca, w górnej części ściany wytapia się dość spory kawałek lodu, jego duża część uderza najbardziej doświadczonego z całej czwórki Szamało. Obrażenia są na tyle poważne, iż Szamało przez następne trzy dni jest niezdolny do czynnego zaangażowania się w wspinaczkę.
Generalnie można napisać, iż zespół miał raczej pecha. Oprócz wyżej opisanego incydentu, w następnych dniach dość poważnych obrażeń dostał Maładożen, a Muryszew zaliczył, na szczęście zupełnie bez konsekwencji, blisko czterdziestometrowy lot.
Logiczne i ewidentne zacięcie, którym zespół rozpoczął swą wspinaczkę, dość szybko się skończyło i przez kolejne dni Rosjanie byli zmuszeni do przedzierania się przez lite i gładkie płyty. Wspinaczka na tym odcinku polegała głównie na śmiałych wyjściach po skyhookach, zespół osadził też stosunkowo dużą ilość spitów.
18 października, w momencie w którym zapasy wzięte na wspinanie były już praktycznie na wykończeniu, zespół dotarł dopiero do połowy ściany. Zastali w tym miejscu przewieszoną skalną barierę, której pokonanie było kluczowym fragmentem dotychczas przebytej drogi.
Po przejściu tego fragmentu, zespół zdecydował, iż z powodu dużych trudności i wolnego tempa wspinaczki jedyną szansą na skończenie drogi jest strawersowanie w lewo, do lodowej drogi brytyjskiej i spróbowanie nią wyjścia na szczyt.
Żeby nie było łatwo, Rosjanie połączyli się z drogą
Inside Line, dokładnie tuż poniżej jej kluczowych fragmentów.
Na kolejny dzień przypadła wymagająca wspinaczka w kruchym, bardzo cienkim i momentami przewieszonym lodzie. Rosjanie postanowili zaporęczować ten fragment, wrócić do swoich portaledge`y i kolejnego dnia zdobyć już szczyt w jednym długim ataku.
Niestety, podczas wspinaczki 20 października, już nad linami poręczowymi, Suszko zalicza, na szczęście zakończony bez obrażeń, długi na piętnaście metrów lot.
Zespół po raz kolejny zjeżdża do miejsca swojego ostatniego biwaku (osiem wyciągów w dół).
Następnego ranka, Szamało i Maładożen szybko zdobywają wysokość za pomocą pozostawionych lin poręczowych. Z łatwiejszych miejsc, biorą dwie takie liny i wspinając się do szczytu zostawiają się w trudniejszych miejscach – między innymi w tym, w którym dzień wcześniej poleciał Suszko. Udaje im się osiągnąć upragniony szczyt i o północy meldują się z powrotem w portaledge`u.
Kolejnego dnia, 22 października, w kierunku szczytu rusza pozostała dwójka. W tym samym czasie Szamało i Maładożen rozpoczęli zjazdy w dół – była to jedyna szansa, iż zdążą na ich samolot do Moskwy;-)
Suszko i Muryszew również szczęśliwie osiągają szczyt Sigunianga, a w drodze powrotnej, która zabiera im dwa dni, zabierają ze ściany wszystkie postawione liny poręczowe i śmieci.
Mimo sukcesu, jakim był zdobycie na przekór tym wszystkim niepowodzeniom szczytu, co wymagało od zespołu naprawdę ogromnego ducha walki, niekwestionowany lider zespołu Szamało, nie krył rozczarowania, iż nie udało im się wytyczyć nowej linii dokładnie tak, jak sobie to zamierzyli, czyli centralnie północno-zachodnim filarem.