Tekst i zdjęcia: Marek Raganowicz
Chamonix
To było deszczowe popołudnie w połowie lat osiemdziesiątych. Sklepy wyprzedawały resztki sprzętu, ale i tak nie mieliśmy kasy nawet na piwo czy vin de table w plastikowych bukłakach, a co dopiero na sprzęt. Łaziliśmy jak zawsze, w nieskończoność oglądając wszystko, co się dało. Jedyną nowością tego dnia było ogłoszenie napisane na kartce papieru – „polskim i szkockim wspinaczom nie wymieniamy ostrzy do dziabek”. Początkowe uczucie dyskryminacji i bunt przeciwko niesprawiedliwości kapitalistycznych krwiopijców zastąpiła duma z poczucia przynależności do elitarnego klubu wybrańców. Sprzedawca próbował coś wyjaśniać, że siekadła są do lodu, a nie do traw i wbijania w skałę, ale nie bardzo go słuchaliśmy, bo nasze myśli zaczęły dryfować w stronę Szkocji.
Full conditions
W jednym z czarno-białych zeszycików „Taternika”, na którego czekałem z niecierpliwością, ukazał się artykuł Andrzeja „Młodego” Machnika o wspinaniu zimowym. Młody wzywał do ataku na tatrzańskie ściany bez względu na warunki. Jako wzór przytaczał szkockich wspinaczy napierających w pyłówkach, deszczu, rozmiękczonym lodzie i wszystkich możliwych warunkach rodem z koszmarnych snów zimowych wspinaczy. Szybko obgadałem to z kumplem i doszliśmy do wniosku, że Młody ma rację – trzeba napierać full conditions, bo to jest coś dla nas. Późniejsze, morskooczne rozważania nad tym stylem wyostrzyły jeszcze kryteria definicji. Jak się okazało w toku niekończących się dyskusji, nie wystarczy wejść w ścianę i przy załamaniu pogody ciągle wspinać się do szczytu. Żeby zasłużyć na miano wspinającego się w stylu
full conditions, trzeba wchodzić w ścianę już w czasie załamania, bo zwykle niewycofanie się jest tylko formą walki w zastanych warunkach. No cóż, morskooczne dyskusje z reguły doprowadzały do absurdalnych wniosków, wiec nasze przejście Sprężyny na Kotle, kiedy zaczęło padać na drugim wyciągu, uznaliśmy za przejście
full conditions.

Szkockie pyłówki w ścianie Bena
Sylwester w Roztoce
Na imprezie było parę różnych ekip – Śląsk, Warsiawka, jacyś Goście w Krawatach i dwóch Szkotów.
Gość w Krawacie do Alka:
– Co się gapisz na mój krawat?
Alek do Gościa w Krawacie:
– Nie mam nic do twojego krawata, ale skoro już o nim wspominasz, to wygląda tak samo kretyńsko jak ty.
W tym momencie akurat byłem w trakcie oczyszczania żołądka z nadmiaru trujących płynów, więc po powrocie do pokoju ze zdziwieniem zastałem podbite oczy moich kolegów, krew z nosa Gościa w Krawacie na rękach Alka i gorączkowe opowieści o bijatyce. Zaraz później Trzeźwy zdobywał górkę przed schroniskiem, Bula nacierał się śniegiem, Dupny poszedł do lasu budzić śpiącego niedźwiedzia, a Szkoci stwierdzili, że czują się tu jak w domu.
Kazalnica
Jak wiadomo, ziemia się kręci wokół słońca i nic tego nie zmienia, więc i ta noc się skończyła, i nastał wybawczy dzień. Bujak z Pilawą, którzy byli wtedy bodaj najszybciej wspinającym się zespołem w Moku, opiekowali się Szkotami. Rano postanowili wyciągnąć ich na wspinanie z tego toksycznego towarzystwa. Poszli na Długosza na Kazalnicy. Pierwsze zdziwienie przyszło, jak zobaczyłem Szkotow gotowych do walki w ścianie. Dlaczego ich dziabki zawieszone były na pętli przewieszonej przez ramię? My mieliśmy smycze wpięte do uprzęży i często wieszaliśmy się na czekanie, a oni uważali to za uchybienie stylu. Niestety podczas wspinania, Bujak musiał wyperswadować im stylistyczną czystość w imię stworzenia szansy na dokończenie drogi. Szkoci za wszelką cenę próbowali przejść klastycznie każdy fragment. Nie chcieli używać ławek i walczyli, rzucając się na ścianę jak bulterier na odbicie w lustrze. Tamtego dnia Bujak z Pilawą i ze Szkotami nie pobili kolejnego rekordu czasowego, ale drogę skończyli i nieźle wspinali się na następnych. Szkoci wyjechali zachwyceni Tatrami, a w nas pozostał podziw dla ich przywiązania do czystego stylu.
Barry w Himalajach
Alek załatwił „westmenów”, czyli Angoli, którzy dołączyli do naszej wyprawy w zamian za trochę dewiz. Ja byłem kierownikiem, a Kubol moim partnerem wspinaczkowym. Angole byli świetni i podczas całej wyprawy bawiliśmy się doskonale. Moim zastępcą był Barry. Barry nie miał w sobie nic ze stereotypu londyńskiego bufonika, chociaż mieszkał tam od urodzenia. Gość robił wszystko, żeby tylko wyjechać w góry, i w tym mi się podobał. Nie miał zbyt wiele kasy, ale ponieważ Wielka Brytania była już wtedy w zjednoczonej Europie, to Barry postanowił wykorzystać to do swoich planów. Już od dawna należał do grona bezrobotnych i żył ze wszystkich możliwych zasiłków, więc miał poważny problem – musiał co tydzień meldować się w urzędzie pracy. W związku z tym nieludzkim ograniczeniem wyskakiwał tylko na szybkie wyjazdy do Peak District i Szkocji. Największym problemem było, jak spędzić wakacje w Chamonix, ale i na to znalazła się rada. Barry zeznał w swoim urzędzie, że nie może dostać pracy w Zjednoczonym Królestwie, wiec teraz zamierza próbować szczęścia w… Chamonix. I tak siedział cale lato w Alpach, a zasiłek odbierał na miejscu we frankach francuskich.
Na wyprawie opowiadał mi o wspinaniu na Ben Nevis.
Indicator Wall,
Orion Wall,
Galactic Hitchhiker,
Psychedelic Wall – kolejne nazwy rozpalały wyobraźnie. Po wyprawie pojechałem odwiedzić Barrego z zamiarem dotarcia do Szkocji. Dzięki zaproszeniu od niego, dostałem upragnioną wizę i nareszcie mogłem realnie pomyśleć o spełnieniu marzenia. Niestety, dotarliśmy tylko do Lake District i moje niezrealizowane marzenie pozostało zadrą we wspomnieniach, ale…
Zima w Szkocji
Cold Climbs
Barry i Nigel przyjechali z rewizytą w Tatry – Kazalnica, Tabor, impreza w Roztoce, Rzędkowice. Po wizycie zostały zwariowane wspomnienia, a na półce z książkami prezent od Barrego – „Cold Climbs”, czyli album o zimowym wspinaniu w Szkocji z serdeczną dedykacją. Przez następne lata wiele się zmieniło, chociaż brak kasy na wymarzony wyjazd do Szkocji niezmiennie dominował. Stopniowo problemów zaczęło przybywać – brak partnerów, konieczność walki o następny dzień, zanikające poczucie beztroski i radosnego tworzenia. Z czasem parę spraw obróciło się też we właściwą stronę – zniesiono wizy do Wielkiej Brytanii, potaniały loty i… straciłem pracę, więc miałem więcej czasu.
Pat
Poznaliśmy się przypadkiem w nieprzypadkowym miejscu. Pat jest Walijczykiem, ale od wielu lat mieszka w Szkocji i nie zamierza tego zmieniać. Ma taki ciąg do wspinania, że musi nieustannie wymieniać partnerów, bo normalny człowiek nie jest w stanie wspinać się tyle, ile Pat. Miałem to szczęście, że trafiłem na listę w kapowniczku Pata i pojechaliśmy na Bena.
Crowberry Tower w Glencoe
Ben Nevis, Indicator Wall, zima 2007/08
Pat do mnie:
– Koleś, gdzieś ty się uczył wspinać? Mówiłeś, że to twoja pierwsza droga w Szkocji, a wygląda, jakbyś się tu urodził…
Ja do Pata:
– Ummmmm…
Nie zdążyłem wymówić słowa, bo pyłówka zatkała mi oddech. Już chciałem mu opowiedzieć o Kuluarze Kurtyki, Bujaku, jak to w Tatrach jest i w Morskim Oku, o ogłoszeniu w Chamonix, o Barrym, o „Cold Climbs”...
Dokończenie artykułu w: GÓRY, nr 4 (191) kwiecień 2010.