Wydawałoby się, że południowe ściany Szczelińca wyczerpują w znacznym stopniu temat wspinania w Hejszowinie. Otóż nic bardziej błędnego. Nieco na uboczu, poza głównym strumieniem przepływających przez Góry Stołowe turystów jest miejsce, gdzie mnogość dróg zatrzyma nas na parę dni. Cisza, spokój, przepiękne widoki na Kotlinę Kłodzką i nagromadzenie wielu propozycji w bezpośredniej bliskości to główne atuty tego miejsca. W ostatnich latach intensywność eksploracji tego muru doprowadziła do powstania dużej ilości dróg o różnym stopniu trudności.
Bez większego ryzyka można to miejsce polecić zarówno tym najlepszym, jak i "weekendowym" wspinaczom. Narożniak, bo to właśnie o nim będzie mowa w tym tekście, jest wyjątkowy także pod paroma innymi względami... ale po kolei.
Dojazd i położenie
Jadąc Szosą Stu Zakrętów z Karłowa w kierunku Kudowy, tuż za pierwszym łukiem w prawo, po lewej stronie drogi znajdują się dwa parkingi. Ponieważ odległość między nimi jest niewielka, zatrzymać można się na obu. Podejście jednak zaczyna się z tego drugiego. Podchodzimy niebieskim szlakiem, który początkowo pnie się lekko pod górę, następnie staje się wyraźnie stromy. W tym miejscu trzeba uważać. W niewielkiej odległości od grzbietu odchodzi od szlaku ścieżka w prawo doprowadzająca nas pod ścianę. Narożniak, który jest bardzo wyraźną kulminacją Gór Stołowych w ich południowej części, ma wystawę południowo-zachodnią. Ten ponadkilometrowej długości mur skalny o bardzo zróżnicowanej rzeźbie jest niezwykle atrakcyjny dla wspinaczy przez prawie cały rok, z wyjątkiem zimy oczywiście. W chłodniejsze dni już koło południa ciepłe promienie słońca sprawiają, że wspinanie w tej okolicy staje się możliwe. Jedynie w upalne letnie dni, po południu, działalność w skale jest nieco uciążliwa. Należy jednak pamiętać, iż w pobliżu znajduje się zacieniony Stary Biwak, dokąd w krótkim czasie można się ewakuować.
Wspinanie
Takiego nagromadzenia dróg jak tu nie ma chyba nigdzie w naszych piaskowcach, pomijając oczywiście Szczeliniec, chociaż... Na długości ponad kilometra mamy tu dobrze ponad 100 dróg!!! I pomyśleć tylko, że między nimi przemieszczamy się tylko w poziomie. Żadnych podejść, skakania z kamienia na kamień, chęchów, przez które trzeba się przedzierać, i temu podobnych zagrożeń dla naszego kruchego życia. Dodam jeszcze, iż "turów" jest tutaj naprawdę niewielu, a jeśli już dotrą, to tylko ci bardziej wyrobieni i mniej hałaśliwi. Żyć nie umierać... i oczywiście wspinać się, wspinać - w końcu przecież po to tutaj przyjechaliśmy. Mur Narożniaka posiada bardzo zróżnicowaną strukturę. Rejon obfituje praktycznie we wszystkie formacje i elementy rzeźby, jakie tylko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić: rysy, płyty, kominy, filarki, rajbungi, przewieszenia, dziuple, charakterystyczne dla Hejszowiny misy i... długo by jeszcze wymieniać. Dość powiedzieć, że wspinanie jest tutaj tak różnorodne, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Jeżeli chodzi o trudności, wyszukanie odpowiedniej propozycji nie będzie przedstawiało żadnego problemu. Pomijając drogi naprawdę łatwe (czyli poniżej saskiej VI), przyzwoicie ubezpieczonych dróg o trudnościach od VIIa do VIIIc jest ponad czterdzieści. Ponieważ eksploracja Narożniaka wyraźnie dzieli się na dwa okresy - jeden na początku lat osiemdziesiątych i drugi przypadający na ostatnie pięć - siedem lat, również asekuracja na poszczególnych drogach jest diametralnie różna. Drogi wcześniejsze nie grzeszą oczywiście zbyt dużą ilością ringów, a ponadto niektóre z przelotów zostały w widoczny sposób nadgryzione przez ząb czasu i mogą nie budzić naszego zaufania. Natomiast te najnowsze, będące w przeważającej większości autorstwa Marka Jarmuszczaka i Wojtka Jakubowskiego, charakteryzują się poprawną i w znacznej mierze wystarczającą protekcją. Jasne, że napotkamy drogi bardziej ryzykowne i wymagające pod względem asekuracji, ale ich wyjątkowa uroda na pewno wynagrodzi nam "straty moralne" towarzyszące ich przejściu. Kilka starych dróg, szczególnie autorstwa Jasia Fijałkowskiego, mimo braku ringów bądź też niewielkiej ich ilości, wręcz należałoby zrobić ze względu na ich piękno, ale o tym troszeczkę później.
Protekcja i szpej
Jak zwykle w przypadku piaskowców musimy zaopatrzyć się w pętle, węzły, upychaczkę oraz sporą ilość karabinków zakręcanych. W tym miejscu jeszcze raz podkreślam, że węzły dobrze osadzone (w ewidentnych lejkach) zapewnią nam przyzwoitą protekcję i naprawdę nie ma się czego bać. Prawie na wszystkich drogach napotkamy asekurację mieszaną. Tam, gdzie odległości między ringami są większe niż zwykle, nie zawsze jest łatwo i dołożenie węzła powinno znacznie poprawić nasze morale. Wtedy można skupić się na pokonywaniu trudności, a nie na przewidywaniu, jakiego rodzaju obrażenia ciała staną się naszym udziałem. Planując wspinanie na Narożniaku musimy być przygotowani na to, iż będą nam potrzebne wszystkie rozmiary supełków. Ponieważ wysokość muru waha się w granicach od kilkunastu do prawie trzydziestu metrów, w zupełności wystarczy nam pięćdziesięciometrowa lina. Długość ta nie zapewni nam co prawda możliwości zjazdu ze wszystkich dróg, ale w sumie lepiej w tym rejonie schodzić niż zjeżdżać. Po pierwsze dlatego, że nie za bardzo jest się z czego "zlanować", po wtóre zaś korzenie drzew rosną naprawdę bardzo płytko i nie należy im zbytnio ufać. Na zakończenie uwag o szpeju dodam jeszcze tylko, że buty (jeżeli mamy w ogóle kilka par) powinny być maksymalnie miękkie. Tę ich cechę docenia się szczególnie na tarciowych stopniach, kiedy dość dużą powierzchnią opierają się o skałę.
Drogi
Znajdą się tu zarówno drogi łatwiejsze, które miałem okazję prowadzić nawet po kilka razy, jak i propozycje trudniejsze, polecane przez znawców i koneserów tego rejonu. Zestaw, który opiszę, spokojnie wystarczy na weekend. Zresztą pamiętać należy, że nie warto rzucać się łapczywie na zbyt dużą ilość przejść w ciągu jednego dnia. Ostre ziarenka piaskowca skutecznie zdzierają skórę z opuszków palców i śmiało można przyjąć, iż hejszowińskim standardem jest zrobienie pięciu-sześciu dróg w ciągu dnia. Dosyć często zdarzało się, że po zbyt intensywnym łojeniu w sobotę już po dwóch pasażach w niedzielę dalsza działalność okazywała się niemożliwa. Magnezja, która na podstawie uzgodnień z Parkiem Narodowym Gór Stołowych jest na całym obszarze Hejszowiny nieakceptowana, również nam nie pomoże. Ponieważ już niedługo ukaże się druga część wydawanego przez Łódzki Klub Wysokogórski przewodnika po polskich piaskowcach - ten tomik będzie obejmował Narożniak, Kopę Śmierci, Stary Biwak i Białe Skały - ograniczę się tylko do przybliżonego podania lokalizacji dróg.
Po zejściu ze znakowanego szlaku w prawo, już po kilkudziesięciu metrach ujrzymy początek muru. Idąc wzdłuż niego miniemy charakterystyczną płytę o ciemnym zabarwieniu, tzw. "Żelazną Ścianę". Niedaleko za nią jest około dwudziestometrowej wysokości ścianka z charakterystyczną odstrzeloną płytą, która zaczyna się na czwartym metrze i ciągnie już do końca. Tu warto poprowadzić kilka dróg, między innymi Egri bikaver lewy (VIIb, dwa ringi), Egri bikaver prawy (VIIb, trzy ringi), 60 sekund (VIIIa, trzy ringi, droga o nieco bardziej siłowym charakterze). Między nimi biegnie Przez barek, ubezpieczona trzema ringami, jedyna "dziewiątka a" na Narożniaku.
Trochę dalej znajdziemy prawie półkolisty "cyrk skalny", który łatwo rozpoznać ze względu na stosunkowo dużą ilość ringów w ścianie, a u jego podnóża stoi suchy kikut sosny. W tym miejscu warto zrobić postój i spróbować "pociągnąć" trzy drogi. Prawie środkiem cyrku biegnie Srebrny strzał VIIc z czterema ringami w kolorze, od którego pochodzi powyższa nazwa. Chociaż nie jest tam banalnie, to jednak uroda tego pasażu i stałe punkty asekuracyjne wręcz nakazują przejście Strzału. Jedyna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę to fakt, że końcówka to typowe wyjście "w przyrodę". Tak jak w przypadku wielu innych dróg w Hejszowinie, ostatnie przechwyty to często zapiaszczone i zarośnięte wypłaszczenia. Zdarzają się również typowe dla piachów tzw. "pułapki saksońskie". Wyobraźmy sobie, że kończymy jakąś naprawdę trudną i wytężającą drogę, jesteśmy już tuż, tuż przy wyjściu, wysuwamy głowę ponad krawędź masywu, a tam płaski i gładziutki, "bezchwytowy" stół. To jest właśnie ta pułapka; jedynym wyjściem jest wtedy podejście jak najwyżej nogami i niemalże rzucenie się brzuchem na płaszczyznę. Nie są to jakieś istotne zagrożenia, ale trzeba po prostu uważać i nie wpadać w zbędną nerwowość.
Po lewej stronie cyrku znajduje się Złoty strzał VIIb, droga trochę łatwiejsza, ale za to bardziej psychiczna. Są na niej tylko dwa ringi, których kolor również dał drodze nazwę, jednak przy zachowaniu spokoju i odrobinie opanowania przejście nie powinno sprawić nam większych kłopotów. Odległość między ringami jest spora, ale po drodze zawsze można coś "dołożyć". Po prawej stronie cyrku znajduje się Droga Wojtka. Dwa stałe punkty asekuracyjne, niewygórowane trudności w stopniu VIIa oraz uroda tej drogi powinny być wystarczającą zachętą do prowadzenia. Ciekawą rzeczą jest także to, że zasadniczo wszystkie drogi w tym rejonie pokonujemy hołdując zasadzie "jak puszcza". Nie ma tu żadnych ograniczników i tylko nasza inwencja podpowiada nam, którędy należy iść. W opisywanym cyrku są jeszcze dwie nietrudne propozycje: czwórkowy komin oraz "siódemka ce" z jednym ringiem biegnąca ścianą obok komina. Jednak ze względu na to, iż drogi te są rzadko chodzone i jest na nich sporo chęchu, spokojnie można je sobie odpuścić.
Nieco dalej, po pokonaniu około stu kilkudziesięciu metrów, znajdziemy trzy kolejne bardzo ładne pasaże. Na nieco wysuniętym fragmencie muru, w jego lewej części, poprowadzono Tercet egzotyczny VIIa, z trzema ringami. Zaraz po starcie, tuż pod przewieszką, w charakterystycznym odpęknięciu, trzeba zainstalować węzeł z taśmy. Później już tylko ringi i przepiękne techniczne wspinanie, bez wątpienia jedna z ładniejszych linii w okolicy. Tuż po prawej od Tercetu siedzą sobie cichutko dwie drogi Jasia Fijałkowskiego: Szara radość VIIb z jednym ringiem i Tata-szmata - przewieszona początkowo rysa "za VIIc" bez ringów. Szczególnie ta pierwsza propozycja, kiedy już pokonamy opory przed prowadzeniem tylko na własnej protekcji, powinna dostarczyć nam niezapomnianych wrażeń. I nie mam tu wcale na myśli psychicznych horrorów i pełnych gaci. Szara radość to naprawdę piękna droga, a węzły na niej są więcej niż przyzwoite. Tuż obok odnajdziemy niepolecany Powrót do domu VIIb z jednym ringiem (uchodzi raczej za propozycję spod znaku "wózek inwalidzki"), ale dalej są już tylko fajne i bezpieczne prowadzenia. Szczególnie Powrót do domu 2 (VIIb, dwa ringi) oraz cała seria dróg na sąsiedniej Turni Citusiów to niejako obowiązkowe wspinanie na Narożniaku.
Na pewno nie będzie kłopotów z odnalezieniem Turni - to fragment ściany z "tysiącem ringów", a sama nazwa też przypomina mi o śmiesznym wydarzeniu. Kiedy po długich poszukiwaniach dwóch naszych kolegów, mocno już zaniepokojeni usłyszeliśmy ich głosy, naszym oczom ukazał się sielankowy obraz wspinających się z niezmąconym spokojem Marka i Wojtka. Wtedy mocno wnerwiony ich beztroską krzyknąłem: "to my ich szukamy, a CI TU SIĘ wspinają". To tak a propos niektórych nazw z tego rejonu. Wracając do tematu, istnieje tu sporo ładnych i bezpiecznych wspinaczek. I tak od lewej mamy: Całkowite zaćmienie (VIIb, dwa ringi), Czarna dziura (VIIIc, trzy ringi), Zaćmienie słońca (VIIa, dwa ringi), Droga przez dziuplę (VIIc, trzy ringi), Zaćmienie księżyca (VIIb, dwa ringi), Equinox (VIIIa, trzy ringi), oraz Polak w kosmosie (VIIIb, cztery ringi). Może napomknijmy jeszcze o położonej na następnej, przewieszonej u dołu skale Strzydze (VIIIb, 4 ringi) oferującej podobne trudności co Polak przy równie wzorowej asekuracji. Wydaje się, że wszystkie "siódemki" na Turni Citusiów leżą w granicach możliwości każdego w miarę doświadczonego i sprawnego wspinacza, a "ósemki" nie powinny zatrzymać tych lepszych. Biorąc pod uwagę uwarunkowania innego typu, m.in. specyficzny rodzaj asekuracji i trudności natury psychicznej, pamiętać należy, że VIIIa to tylko VI.1 w podlesickiej "glazurze". Nie demonizujmy więc tych trudności, trzeba po prostu naprzeć i już. Na deser jeszcze trzy drogi znajdujące się już przy samym końcu muru Narożniaka. Przy dużym okapie z kruczym gniazdem w dziurze, mamy Kruche ciasteczka (VIIb, dwa ringi), Glątwę (VIIc, trzy ringi) i Neverending Story (VIIc, trzy ringi). W sąsiedztwie okapu jest oczywiście jeszcze całe mnóstwo dróg, nie wszystkie jednak są bezpieczne. Jeżeli nie jesteśmy w towarzystwie kogoś znającego rejon, lepiej dać sobie spokój z pewnymi projektami.
Kopa Śmierci
Mimo że niniejszy artykuł jest poświęcony Narożniakowi, grzechem byłoby nie wspomnieć o północno-zachodniej części masywu Kopy Śmierci. Znajduje się ona dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, tuż za potokiem oddzielającym oba masywy. Pierwszą drogą ubezpieczoną ringami jest Dzielny dzielnicowy (VIIIa, dwa ringi). Jej linia prowadzi przez okap, pod który podchodzimy grubą rysą. Pierwszy ring jest tuż nad okapem, a drugi trochę wyżej, w nyży. Niewiele dalej znajdziemy kolejną wybitniejszą ścianę z licznymi przewieszkami i okapami. Na niej zostały poprowadzone dwie drogi o wspólnym starcie. Pierwsza z nich to Makieta direta (VIIb, dwa ringi). Spomiędzy okapów uciekamy w lewo na ścianę za kant i tu jedna uwaga - ostatnio brak jest powtórzeń tej drogi i zachodzą obawy, że wycena może być trochę zaniżona. Druga propozycja to Młot na czarownice (VIIIb, dwa ringi) - prowadzący w górę i w prawo; tu kluczowe jest minięcie ostatniej przewieszki, do której trzeba się "sporo powspinać całkiem trudnym terenem".
Następną wybitniejszą formacją, którą bez trudu dojrzymy spod Młota i Makiety, jest charakterystyczny podcięty okap z cienką rysą w ściance z lewej strony. W rysę start z eksponowanej półki, następnie w górę do jej końca i w lewo prowadzi Nitka (VIIIa, bez ringów). Jest to droga ze starych czasów - dla smakoszy asekuracji z węzłów w trudnej rysie. Wspólny start z Nitką i kilka eksponowanych kroków po dolnej krawędzi okapu, dalej przewinięcie za kant i w górę przez dwa ringi - tak wygląda No pasaran (VII b/c), jedna z nowszych dróg w tym rejonie. Dwa ringi osadzone przez autorów drogi zapewniają znacznie większy komfort niż na sąsiedniej Nitce. Nieco wcześniej, z lewej strony obu tych dróg, charakterystyczna formacja dała nazwę kolejnej interesującej propozycji. Płaski filarek (VIIb, jeden ring) to tworząca czoło filarka wąska stroma płyta poprzecinana poziomymi rysami. Jeden ring i zupełnie przyzwoite węzły dają poczucie bezpieczeństwa, a droga jest prawie tak fotogeniczna jak sąsiednie okapy. Dalej masyw Kopy Śmierci zatraca się w lesie i właściwie dopiero w okolicach Samotnika (charakterystyczna turnia z puszką szczytową) pojawiają się ciekawsze wspinaczkowo miejsca... ale o tym już przy innej okazji.
Końcowe ecie pecie
Sprawą oczywistą jest fakt, że jedziemy w ten rejon na cały dzień. Trzeba zabrać odpowiednio duże zapasy żarełka, a latem sporo wody. Pod Narożniakiem sytuacja typu palnik, obiadek i godzinna sjesta to normalka. Czas zresztą płynie tu dużo wolniej niż w innych miejscach i gonitwa za jak największą ilością przejść w ciągu jednego dnia wydaje się być zupełnie irracjonalna i nieuzasadniona. Zdziwieni? Jedźcie i przekonajcie się sami; atmosfera tego miejsca nie sprzyja tzw. współzawodnictwu sportowemu, jesteśmy jakby w innym wymiarze. Tu człowiek staje się troszkę inny, bardziej otwarty, swoje słabości ujawnia zamiast je kamuflować. Podczas przejść, jeżeli cokolwiek w ogóle się udowadnia, to raczej sobie niż innym. Samo wspinanie to bardziej zespolenie się z naturą niż jakakolwiek z nią walka. Warto też znaleźć się w tym miejscu z ludźmi, których naprawdę lubimy. Przypadkowe towarzystwo może popsuć ulotny nastrój i atmosferę tego miejsca. Może to trochę wydumane, ale coś w tym jest.
Jeśli chodzi o samo wspinanie, to jak już wspominałem, jest na Narożniaku wszystko, co tylko możemy sobie wymarzyć w kategoriach formacji i rzeźby. Swoiste bogactwo tego muru porównać można nawet do Szczelińca. Jedynie wysokość ścian może nieco rozczarować, jednak mur i tak jest wyższy niż większość skałek tak hołubionej Jury. Możemy tu zaznać sławy prowadząc asekuracyjne horrory, gdzie psycha to jeden z ważniejszych elementów. Możemy również wspiąć się na drogach przyzwoicie ubezpieczonych, na których albo wepniemy się w ring, albo założymy dobry węzeł, a myśli krążyć będą tylko wokół niezwykłej urody dróg. Nie trzeba się także obawiać o kruszyznę, która gdzie indziej często daje się we znaki. W tym rejonie wszystkie niepewne chwyty są już dawno pourywane. Niektóre nawet z narażeniem zdrowia i życia po lotach z tzw. "przytupem", no ale taki jest już przywilej autorów dróg w piaskowcach. Cóż więcej trzeba, aby zachęcić do odwiedzenia Narożniaka? Dodajmy do tego wszystkiego jeszcze pyszną kolacyjkę u pani Danusi w Perełce (Karłów, przy asfalcie prowadzącym pod Szczelińce) i zimny browarek na zakończenie dnia, a wszystko układa się w niezwykle spójną i bardzo atrakcyjną całość.
PS. Chociaż we wszystkich wydawnictwach znajdziemy tylko i wyłącznie nazwę Narożnik, celowo używałem słowa Narożniak, ponieważ żaden z ludzi wspinających się w tym rejonie inaczej nie powie mając na myśli ten rejon.
PS 2. Wielkie dzięki dla Marka Jarmuszczaka i Szaraka za pomoc i konsultację.
Tekst: Jacek Sikora
Foto: Tomasz Krauzowicz, Piotr Panufnik
"GÓRY", nr 6 (85), czerwiec 2001
(kg)