Pod koniec 2007 roku dostałem maila od przyjaciela Jasia, że w 2009 roku planuje wyprawę w Himalaje z okazji 70-lecia polskiego himalaizmu. Opowiedział, że w 1939 roku jego dziadek Jakub Bujak razem z Januszem Klarnerem jako pierwsi Polacy i pierwsi ludzie na świecie zdobyli szczyt w Himalajach Garhwalu Nanda Devi East o wysokości 7434 m n.p.m. Był to wówczas 7 co do wysokości szczyt zdobyty przed wojną i technicznie najtrudniejszy. Bardzo się ucieszyłem z takiej propozycji... w końcu to spore wyróżnienie. A wypad w Himalaje był dla mnie tylko cichym marzeniem. A tu nagle stawał się on coraz bardziej realny.
Zaczęliśmy wszystko organizować powolutku, bo mieliśmy sporo czasu. W 2008 roku zarezerwowaliśmy górę tak, byśmy byli jedną z dwóch wypraw, które dostają dwa pozwolenia wydawane przez IMF-Delhi w roku na wspinaczkę na tę świętą górę. No i zaczęło się poszukiwanie sponsorów, załatwianie formalności, częstrze wyjazdy w góry itd. Czas naprawdę wytężonej pracy zaczął się pod koniec roku. Dopinanie spraw organizacyjnych, dalsze kompletowanie zespołu, który miał wziąć udział w wyprawie itp. Potem szczepienia, wizy, kompletowanie sprzętu i oto 20 kwietnia 2009 roku z Warszawy wylecieliśmy do Delhi z międzylądowaniem w Helsinkach. 21 kwietnia koło 4 nad ranem wylądowaliśmy w Delhi. Od razu udaliśmy się do agencji, w której załatwiliśmy taksówki i na Paharganj.
No i się zaczęło. Dmuchnęło w nas gorącem... O tej porze i chyba +35 stopni. Wszędzie tłum ludzi mimo że tak wczesna pora. Wszędzie smród, brud i śpiące święte krowy. Znalezienie hotelu nie było problemem, bo to przecież dzielnica turystyczna. Przespaliśmy się w 3 na jednym łóżku (pościel itp wcale nie były śnieżno-białe). Na drugi dzień znaleźliśmy inny, bardziej cywilizowany hotel blisko Main Bazar, gdzie zostaliśmy przez następny tydzień. W tym czasie załatwialiśmy pozwolenia na odebranie cargo, pozwolenia na działalność w górach itp. Strasznie duuuużżżoooo papierków i pieczątek, ale w końcu po tygodniu się udało. Teraz nadszedł czas na znalezienie transportu do Munsyari i w drogę.
Jechaliśmy 2 doby wynajętym busem. Po drodze złapaliśmy gumę, zgubiliśmy się ze dwa razy, nieźle obtarliśmy busa przyklejając się do skał, gdy mijaliśmy się z inną ciężarówką na bardzo wąskiej górskiej drodze.
W końcu koło południa dojechaliśmy do stolicy rejonu górskiego Himalajów Garhwalu. Miejscowość położona na wys. 2300 m n.p.m. była niezbyt dużą, ale prężnie rozwijającą się mieściną. Tu spędziliśmy w bardzo miłym hoteliku kilka dni, podczas których finalizowaliśmy sprawy z pozwoleniami na działalność w górach oraz na wejście do doliny Lawan. Po załatwieniu pozostałych formalności, w których jak zwykle bardzo pomocny był nasz Kadziu (oficer łącznikowy), wyruszyliśmy w treking do bazy pod Nandą. Treking trwał 5 dni, mimo że umawialiśmy się na 4. Ale tak już jest z tragarzami. Nasz kucharz uwijał się codziennie, ale nie wiedzieć czemu zawsze przygotowanie posiłku trwało zbyt długo.
4 dnia po raz pierwszy ujrzeliśmy nasz cel – boską Nanda Devi East. Wyglądała majestatycznie i groźnie. Kolejnego dnia koło 13 doszliśmy do miejsca, gdzie założyliśmy bazę na wys. 4300. Przez kolejnych kilka dni przepakowywaliśmy się i przygotowywaliśmy do pierwszych wyjść rekonesansowych powyżej bazy. W końcu razem z Jasiem złożyliśmy depozyt w miejscu, gdzie powstała baza wysunięta na 5000 m n.p.m.
Kolejnym etapem było postawienie tam dwóch namiotów bazowych na wcześniej przygotowanych platformach. Dzięki temu teraz mogliśmy zacząć eksplorować teren w drodze do przełęczy Longstaffa położonej na wys. 5910 m n.p.m. Pierwszym etapem było złożenie depozytu na około 5300, następnie złożyliśmy depozyt przy skałce w połowie drogi na przełęcz na wys. 5400, by po ok. 1.5 tyg. w końcu zdobyć przełęcz i założyć tam obóz I z dwoma namiotami. Była to bardzo wąska grań, na której jak rozłożyliśmy namiot, to jedna jego część była po stronie doliny Lawan, a druga po stronie Sanktuarium Nanda Devi. Pod koniec wyprawy na grani zaczęło brakować czystego świeżego śniegu do topienia na posiłki. Do obozu pierwszego donosiliśmy żywność, liny i sprzęt wspinaczkowy, który potem był wykorzystywany przy poręczowaniu skalnych turni, śnieżnej kopy, grani nawisowej aż do Wielkiego Uskoku na wys. 6500, gdzie po 3 tygodniach działalności założyliśmy obóz II z jednym 3-osobowym namiotem. Stąd zaporęczowaliśmy Wielki Uskok, który kończył się na wys. ok. 7000 m.
Każdy zespół miał swoje zadania, które były koordynowane z bazy. Mieliśmy krótkofalówki, przez które wymienialiśmy się informacjami z różnych obozów i ustalaliśmy taktykę na każdy kolejny dzień. Baza to również miejsce, w której się odpoczywało i nabierało siły na kolejne dni działalności w górach.
26 maja miał się odbyć atak szczytowy, ale z powodu złych warunków atmosferycznych przełożono go na godziny poranne. Niestety gdy pogoda się ustabilizowała jednego z członków wyprawy dopadła choroba wysokogórska, po której trzeba było atak szczytowy odwołać. Było za mało czasu, by kolejna ekipa doszła na miejsce poprzedniej i spróbowała ataku. Pogoda zaczynała być coraz mniej przewidywalna, co nie miało miejsca na początku wyprawy. Postanowiliśmy zakończyć naszą eksploracje góry i być może spróbować zdobyć ją w innym terminie. W ten sposób wyprawa z okazji 70-lecia polskiego himalaizmu zakończyła się niepowodzeniem. Choć i tak nasza wyprawa doszła najwyżej z dotychczasowych polskich wypraw nie licząc oczywiście wielkiego sukcesu jej pierwszych zdobywców.
Na koniec chciałbym podziękować w imieniu całej ekipy wyprawy sponsorom, którzy wsparli nas finansowo:
Firma POLBAU, Miasto Radom, EuropAssistance, EPS, Dobre Narty, Rival Group, Suunto, Lyofood, Julbo, Canon oraz wszystkim mediom publicznym.
Paweł Szlachta