facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
 
 

Na szczytach i w głębi gór

O wspinaczkach w Andach, pierwszym wejściu na Pico de Polonia, kierownikach polskich wypraw w Himalaje i zaangażowaniu się w speleologię, w drugiej części wywiadu opowiada WALENTY FIUT.

Walek na wyjeździe centralnym PZA w Kaukazie, w Dolinie Adył Su, 1974 rok; fot. z arch. autora

 

ODWIEDZIŁEŚ WIELE PASM GÓRSKICH.


Rzeczywiście, miałem okazję być na wielu kontynentach i w różnych górach. Moje pierwsze dwa duże wyjazdy skierowały mnie w Andy.

 

W JAK SPOSÓB TAM DOTARLIŚCIE?


Zarówno w 1973 roku, jak i na przełomie lat 1975/76 nasze wyprawy płynęły przez ocean statkami frachtowymi. Były to handlowe jednostki, które po drodze zawijały do różnych portów, aby zostawić tam lub zabrać na pokład towar. Każda miała kilka dodatkowych kajut dla gości. Właśnie tak rodzima żegluga dalekomorska częściowo wspierała uczestników polskich wypraw. Transportowaliśmy ze sobą cały sprzęt, żywność oraz wojskowe „gaziki” z napędem na cztery koła. We wszystkich portach, w których statek cumował lub stał na redzie, mogliśmy wyjść na ląd. Skorzystałem z tej okazji, żeby zwiedzić na przykład Hamburg, Bilbao, Lizbonę, Casablancę, Caracas, Panamę czy Quito.

 

 Krzysztof Wielicki, Alois Brugger z Tyrolu i Piotr Konopka w bazie pod Lhotse, 1987 r. ; fot. arch.
K. Wielickiego

 

JAK WYGLĄDAŁY REALIA WSPINACZKOWE TYCH WYPRAW?


Jak ktoś powiedział, peruwiańska Kordyliera Biała to „pochód milczących mnichów”. Góry bardzo trudne do zdobywania. Przede wszystkim dlatego, że granie są długie, wąskie i przysypane niezwiązanym suchym, cukrowatym śniegiem. Trudno się tam asekurować. Nie można wbić haka, a szabla lub czekan wpadają głęboko.

 

Wybraliśmy się z Wackiem Otrębą na dziewiczą grań wschodnią szczytu Huandoy Sur. Już samo dojście bardzo stromą ścianą było niemałym wyczynem. Czasami, aby założyć stanowisko, zakopywaliśmy się cali w tym sypkim śniegu. Ale prawdziwa zabawa czekała nas dopiero na grani, ostrej jak brzytwa i zbudowanej z niezliczonych kryształów śniegu, jakimś cudem trzymających się razem. Dzień się kończył, więc pomyśleliśmy o biwaku. Na lekko wznoszącym się terenie nie było żadnego szerszego miejsca. Wykopaliśmy wyrwę na głębokość dwóch metrów i w ten sposób zyskaliśmy platformę o wymiarach metr na metr. Ugnietliśmy śnieg rakami, powbijaliśmy czekany oraz kilka szabel i wpięci w ten układ usiedliśmy, by zrobić kolację. Całe szczęście, że w nocy nie wiało, a morze gwiazd nad nami dodawało uroku sytuacji. Wokół nas było zupełnie pusto. Wiedzieliśmy, że w dolinie pod Huascaránem nie ma nikogo poza kilkoma osobami z naszej ekipy: Ryśkiem Szafirskim z żoną Alą, Piotrkiem Malinowskim i Krzyśkiem Szafrańskim. Mimo to nie czuliśmy się samotni. W końcu sami wymyśliliśmy cel, chociaż jako nowicjusze nie wiedzieliśmy kompletnie nic o warunkach śniegowych w Andach Peruwiańskich.

 

Gdy noc minęła, wschodzące słońce zajrzało do naszego gniazda i zrobiło nam się cieplej. Tylko co teraz? Do szczytu było jeszcze bardzo daleko. Zastanawialiśmy się, jak pokonać tę okropną „cukrową” grań. Podjęliśmy kolejną próbę: zakładaliśmy stanowisko z jednej strony ostrza, a partner szedł z drugiej, więc w razie odpadnięcia można było go utrzymać. Przejście drogi zaplanowaliśmy na maksymalnie trzy dni. Teraz już wiedzieliśmy, że to nierealne i bardzo ryzykowne. Pod koniec drugiego dnia zdecydowaliśmy o wycofie. Raczej polegał on na schodzeniu niż zjeżdżaniu, co okazało się bezpieczniejsze. Noc spędziliśmy już pod ścianą. Czwartego dnia wróciliśmy do bazy. Na szczęście w rejonie Huascaránu czy Alpamayo śniegi bardziej przypominały te w Europie.

 

 Wigilia w Namcze Bazar podczas zimowej wyprawy na Everest w 1979/80 r. Od prawej: Rysiek Szafirski, Walek Fiut, Waldemar Olech i Andrzej Heinrich; fot. arch. autora

 

CZĘŚĆ JEDNEGO Z TYCH WYJAZDÓW POŚWIĘCIŁEŚ SPELEOLOGII…


Tak, w Kolumbii głównie penetrowaliśmy jaskinie, tak zwane simy. Maciej Kuczyński odkrył je w Wenezueli, ale były też na kolumbijskich płaskowyżach. Te olbrzymie studnie mają średnicę po 200–300 metrów. Jakby teren z dżunglą osiadł kilkaset metrów. Pionowe skalne ściany, po których spływają strumienie wody, otaczają dno zapadliska, na którym rosną drzewa. Naprawdę ciekawe zjawisko, rzadko spotykane w świecie.

 

WSPINAŁEŚ SIĘ TEŻ W ANDACH KOLUMBIJSKICH?


W południowej części Kolumbii miałem okazję wspinać się w górach o wysokości ponad 5000 metrów. Tamtejsze szczyty to najczęściej czynne wulkany. Dojazd z Bogoty trwał niezmiernie długo, bo drogi były zarośnięte albo tak zniszczone, że cudem dotarliśmy do ostatniej wioski pod górami. Te spowijała gęsta mgła, ale miejscowi stwierdzili, że przyjechaliśmy w porę, bo akurat nie pada. Mieliśmy więc szczęście, bo w tym rejonie deszcz leje przez 11 miesięcy w roku. Bardzo nas to ucieszyło.

 

Rozmawiał / ANDRZEJ MIREK


* * *

 

Tekst w całości przeczytasz w 299 (2/2025) numerze Magazynu GÓRY.


GÓRY w formacie pdf można też kupić w naszej księgarni Książki Gór > link



Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Kinga
 
2025-06-24
GÓRY
 

Zimowa historia na Kazalnicy

Komentuj 0
Kinga
 
2025-04-30
WSPINACZKA SPORTOWA
 

A co? Apulia

Komentuj 0
Kinga
 
2025-04-13
GÓRY
 

Efekt Motyla na Kyajo Ri

Komentuj 0
 
 
 
Copyright 2004 - 2025 Goryonline.com