Pasja potocznie „konik”, to coś co nadaje sens życiu i ładuje baterie do skutecznego działania w codziennych obowiązkach. Każdy powinien mieć swojego „bzika” czyli tego „konika”. Nie ważne, jak on się nazywa, ważne, że wciąga nas i angażuje w pełnym tego słowa znaczeniu. Wszystko po to, żeby czerpać nieustanną przyjemność. Dla wielu z nas, także dla mnie, taką pasją stały się góry. Każdy inaczej rozumie pojęcie gór wysokich i gór niskich, jednak przeżycia i emocje związane z ich zdobywaniem są bardzo podobne.
Wielka pasja do gór charakteryzuje na pewno autora cyklu wieczorów „Muzeum Tatrzańskie w Dworcu Tatrzańskim”, Wojtka Szatkowskiego. Pierwszy raz usłyszałem o nim w schronisku na Kondratowej, gdzie uciąłem sobie bardzo miłą, rzeczową i ciekawą rozmowę z wiekowym już, ale pełnym energii narciarzem turowym. Nie, nie był to Wojtek, ale polecił mi „Tatry. Przewodnik Skiturowy” i powiedział, że Szatkowski bardzo dokładnie przedstawił w nim wiele dróg narciarskich. Kupiłem, przeczytałem, a lektura wciągnęła po szyję. Wojtek pisze bardzo rzeczowo, dokładnie. Wzbogaca tekst odwołaniami do historii, jednak to, co urzekło mnie najbardziej, to objawiająca się prawie w każdym jego słowie pasja. Podobnie jest w przypadku tych wieczorów. Miałem okazję tego doświadczyć, ponieważ współpracowaliśmy przy dwóch spotkaniach na początku roku. Dziś mogę powiedzieć, że totalnie zaraził mnie narciarstwem skiturowym i moja górska pasja wzbogaciła się o kolejne interesujące doświadczenie, czyli „foczenie”.
Jak jest pasja, to muszą też być idole. Jednym z nich, a może nawet największym jest Wojtek Kurtyka. Postać niezwykle ważna dla polskiej wspinaczki. Wielki indywidualista. Był partnerem od liny Jerzego Kukuczki i stanowili swojego rodzaju dream team. Wojtek zdecydowanie różni się od Jurka. To techniczny magik wspinania, natomiast Kukuczkę charakteryzowała wytrzymałość i wielka odporność na ból.
Wojtek Kurtyka czuł się źle w wieloosobowych wyprawach, gdzie na każdym kroku widoczna byłą rywalizacja. Unikał uniformów. Krąży taka anegdota, że kiedy na jedną z wypraw Andrzej Zawada przygotował jednolite kombinezony w barwach narodowych, a trzeba przypomnieć, że były to czasy, kiedy brakowało porządnego sprzętu, większość wspinaczy przyjęła je z dużym aplauzem i z wielką przyjemnością zabrała w Himalaje. W szatni pozostał tylko jeden komplet, na którym wygrawerowane było nazwisko Kurtyka, a Wojtek wspinał się w swoim starym dobrze sprawdzonym stroju. Zdecydowanie jego domeną były małe zespoły, gdzie w lekkim stylu alpejskim pokonywano trudności ścian alpejskich. Bliższa i szczegółowa charakterystyka tej postaci oraz innych bohaterów wieczoru nastąpi 24 maja.
Zapraszam do Dworca Tatrzańskiego na dalszy ciąg.
Marcin Kuś